Starosłowiańskie Święto Wiosny (Święto Świąt), czyli Wielka Noc Nowego Roku
Copyright © by Czesław Białczyński
Bazie leszczynowe powinno się nazywać – koszkami, a czasami mówi się na nie kotki
Zdrojowa TV: JARE GODY TAN TRZECI WIELKI CZESŁAW BIAŁCZYŃSKI KSIĘGA TANÓW NA JARE GODY KSIĘGA TANÓW BIAŁCZYŃSKI
https://www.youtube.com/watch?v=W1x-gTKRB4k
W chrześcijańskim kalendarzu świąt są dwa naprawdę wielkie momenty, którym podporządkowano wszystkie daty obrzędowego cyklu. To Boże Narodzenie obchodzone w chwili Zimowego Górowania Nocy, czyli w dniu, kiedy noc jest najdłuższa, a dzień najkrótszy, oraz Wielkanoc związana organicznie z Wiosennym Przesileniem.
Bazie wierzbowe nadają się do jedzenia
Przed nami wiosna, okres wielkiego wybuchu wegetacji, rozpoczęcia nowego cyklu w Przyrodzie. Dwudziesty pierwszy marca – przesilenie albo, jak kto woli, równonoc – to jej astronomiczny początek. W Polsce, w północnej i środkowej Europie, po chwilowej, zimowej śmierci (uśpieniu) właśnie teraz budzi się nowe życie. W ciągu miesiąca od tego momentu wszędzie, poczynając od basenu Morza Śródziemnego a kończąc na północnej Skandynawii, wiosna będzie królować już niepodzielnie. Wkraczając w okres pełnego rozbuchania ukaże całą swą krasę, setki kolorów, tysiące zapachów. Wśród jej barw dominować będą dwie: zieleń liści i traw oraz biel kwitnących drzew owocowych. Ta druga “maść” – nasi praprzodkowie używali słowa maść zamiast dzisiejszych mian “barwa”, “kolor” – przypomina śnieżyste zimowe połacie, a nawet śmiertelny całun. Biel – archaiczna barwa żałobna.
Śmigus to nie tylko polewanie się – to także śmiganie po ciele witkami wierzbowymi pokrytymi baziami
Jednak teraz są to żywe płatki sypiące się z drzew miliardami i mamy do czynienia z inną bielą, radosną, bielą zmartwychwstania, odrodzenia, tą, która kojarzy się nie ze śmiercią, lecz życiem jak barwa ślubnych sukien. Natura niczym przepyszna panna młoda przygotowuje się do zapłodnienia.
Zaloty posłużą wydaniu owoców, które dojrzewać będą całe lato i spadną jesienią. My, ludzie, powtarzamy ten piękny taniec Przyrody naśladując ją w licznych obrzędach, kiedyś pierwotnych, pogańskich, naturalnych (przyrodzonych) – dziś ucywilizowanych, przyswojonych przez chrześcijaństwo, zniekształconych, dla wielu po prostu niezrozumiałych. Często zupełnie już nieświadomie naśladujemy pewne rytuały używając mitycznych symboli, których znaczenie zatarło się dla nas z upływem wieków .
Utopiona Marzanna – Pani Zapomnienia i Zagłady, niektórzy nazywają ją Śmierciuchą, lecz nie Śmiercią – tą jest Nyja, występująca z Kosą – Marzanna-Śmierciucha (Zasypiająca, Umorzająca) nigdy nie ma kosy.
By przeżywać w całej pełni i całkowitej harmonii z Przyrodą owo wielkie święto, Święto Wielkiego Dnia i Wielkiej Nocy, w istocie święto powtórnego powstania życia, jego odrodzenia po zimowej śmierci, warto poznać rodowód archaicznych obrzędów i uświadomić sobie znaczenie pierwotnych atrybutów magicznych, jakie nam owego dnia towarzyszą. Bardzo wiele z nich uległo zapomnieniu lub utraciło wagę.
Marzannę z uporem topiono u Słowian przez całe 1000 lat chrześcijaństwa
Okres ostatnich pięćdziesięciu lat był tu szczególnie katastrofalny. A przecież obrzędy te są wspólną spuścizną wszystkich narodów indo-europejskich, wiele zaś jest cząstką wyłączną pradawnej kultury Słowian, naszym wkładem w kształt współczesnego świata, w jego kulturę.
Pali się Marzannę i topi powszechnie także dzisiaj – Jest to kult w duchu Wiary Przyrodzonej
Chciałbym, by ten artykuł, choćby w skromnej mierze, zatrzymał dla nas wszystkich to, co było kiedyś, bardzo dawno. Ta praprzeszłość bowiem stanowi o naszym rodowodzie, jest genetycznym i genealogicznym zapisem naszej słowiańskości. Zacznijmy zatem próbę odtworzenia rysunków z rozbitego “dzbana” prastarych słowiańskich wierzeń od wyjaśnienia kwestii ruchomej daty dawnego Święta Wiosny.
Każde dziecko się cieszy z powitania Wiosny – tym sposobem stary obyczaj wciąż trwa i przechodzi na następne pokolenia
Dawno temu, około 2500 lat przed naszą erą, a może jeszcze dawniej, w czasach, gdy zbieracko-rolno-pasterskimi społecznościami rządziły kobiety, a wszystkie wielkie Ludy późniejszej doby (Indoirańczycy, Hellenowie, Italowie, Celtowie, Germanie, Bałtowie i Słowianie) stanowiły jedną wielką rodzinę, dominowały między nimi kulty związane z ubóstwieniem Księżyca.
Trwa także inny zwyczaj – tutaj Śmigus po węgiersku na starym słowiańskim Uchorzu, Nadbołotoniu, Blateniu
Obowiązywał wtedy lunarny kalendarz opierający się na cyklu księżycowym. Rok księżycowy składał się z trzynastu miesięcy (dzisiejsza 13-stka uważana za pechową). Trzynasty miesiąc miał charakter wyrównawczego, tak by cykl miesięczny pokrywał się z cyklem wydarzeń w przyrodzie. Słowianie nazywali różnie ów miesiąc, ale najpełniej oddaje jego ideę nazwa Świcień (Prosweteń). Świcień umieszczano przeważnie w tym miejscu, kiedy Rodzi się Nowe Światło, czyli w okresie Zimowego Górowania Nocy, albo tuż przed marcem (kiedy zbliża się Równonoc Wiosenna) i wtedy nazywano go Przedmarczykiem. Był krótszy od innych miesięcy i bardzo odświętny, jako że odrodzenie światła po okresie powiększania się obszaru ciemności, nocy i zmarzliny miało decydujące znaczenie dla przyszłości ludzkiego bytu i bytu całej Przyrody.
Także w przyrodzie odbywa się powszechny wiosenny śmigus
Do czasów dzisiejszych odświętność owego czasu przetrwała w obrzędach związanych z Kolędą (był to moment zamknięcia Koła-Kręgu cyklu życia) i Zapustami (czasem radości po odrodzeniu światła). Wszystkie wielkie święta wiązały się z pełnią Księżyca, a każde ważne działanie musiało być podejmowane na “młodym księżycu” (wzrastającym), jeśli miało się powieść. Według tej miary rocznej wiosna nie przychodziła 21 marca, lecz w pełnię równonocy wiosennej, kiedy przybywającego dnia było już tyle samo, co ustępującej nocy.
Jest to czas Świętego Jaja – Wogółu – tutaj pisanki z Bukowiny
Od tej chwili symbolicznie ruszała cała wegetacja, dzień zaczynał dominować nad nocą, życie nabierało rozpędu, aż do tryumfalnego szczytu w Letnie Górowanie Dnia, zwane wtedy Kupałą (na cześć Boga Miłości – Kupały-Dziwienia), Kresem (od krzesania świeżego ognia, kraszu-krwi i końca – kresu wzrostu światła), a obecnie Nocą Świętojańską. Było to rozpoczęcie nowego roku, bowiem zaczynał się on nie 1 stycznia, lecz z pierwszym dniem Wiosny-Jaruny.
Dziś, gdy posługujemy się kalendarzem słonecznym, dzień święta nadal wiąże się z wiosenną równonocą. Jest to czas naszych świąt wielkanocnych, a termin owych obchodów waha się między 21 marca a 24 kwietnia, przypadając dokładnie na pierwszą niedzielę po równonocnej pełni Księżyca.
Pisanki Łużyckie – niestety tylko takie mikre zdjęcie
W Wielkanocy zachował się pradawny termin agrarnego, księżycowego święta Nowego Roku, a z nim część noworocznych obrzędów. Dla rolników i pasterzy była to graniczna data, od której mogli rozpoczynać różne czynności związane z uprawą i hodowlą – z pewnością najważniejsze święto całego cyklu rocznego.
Nic więc dziwnego, że w tych obchodach było wiele magicznych rytuałów związanych z rozpoczynającą się wegetacją i mających zapewnić dobry urodzaj oraz powodzenie w całym nowym roku. Część elementów rolniczego Święta Wiosny włączyła się do Świąt Wielkiej Nocy, ale część z nich oderwała się od dawnej daty, związując z nowymi terminami cyklu słonecznego i z datami nowego kalendarza. Tak na przykład rytuały uśmiercania uosobionej Zimy (Marzanna, Smertnica, Maslenica, Kostroma) zostały przywiązane do daty 21 marca.
Z kolei tradycyjna intronizacja Wiosennego Króla (Pasterzy) i Obnoszenie Królewny w Polsce, obrzędy Jaryły-Jaruny na Rusi (dzisiaj Zielony Święty Jurij) albo Kukiery w Bułgarii, czy litewskie święto Sekmine, białoruska Sjemucha związały się z Zielonymi Świątkami. Jeszcze inne czynności magiczne, bez których niegdyś święto nie mogło się obejść, tępione energicznie przez Kościół, zanikły zupełnie lub przybrały szczątkowe formy. Dotyczy to szczególnie ogólnosłowiańskiego obrzędu wielkanocnego palenia ognisk po wzgórzach i smętarzach-żalnikach (Ogni Gromadnych, Grumadek, Grmači, Grietów), a także obrzędowych uczt związanych z Dziadami Wiosennymi, określanymi w różnych krajach słowiańskich różnym mianem: Njebożczickij Wielikdeń, Nawski Dzień, Nawskij Wełykdeń, Leldena Wielik Den, Navian Djeń, Radunica. Do tej grupy należą też “wiosenne igrzyska”, występujące na przykład w krakowskim święcie Rękawki, śląskich wyścigach ludowych zwanych Rochwistem, czy w Wołowym Weselu na Podlasiu.
Pisanki ukraińskie – czyli Gierojskie – Gieruskie, Heruskie, – Harskie (Bogatyruskie, Wołoghskie, Obryjskie)
W ogóle większość rytuałów rolniczych, żywych jeszcze w końcu XIX i na początku XX wieku (gdzieś do jego połowy, dopóki przez wielkie wojny, uprzemysłowienie i ruchy ludności nie została naruszona struktura słowiańskich wsi), jest już dzisiaj w naszej kulturze nieobecna. Pozostaje nam przebieg owych wielkich świąt, rozrzuconych obecnie po kalendarzu, utrwalić dla własnej pamięci po to, by go kiedyś ożywić nawiązując do zerwanej brutalnie ciągłości kultury i własnych korzeni. Powinniśmy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby owe obrzędy łącznie z Przyrodzoną Wiarą przodków przywrócić na swój prywatny, domowo-rodzinny czy grupowy użytek. Może uda się je również ożywić dla wszystkich Polaków, dla wspólnej tradycji zbiorowych obchodów?
Pierwszym etapem wiosennych obrzędów było bez wątpienia pogrzebanie zimy. Uosabiała ją najczęściej naturalnych rozmiarów postać kobieca uformowana ze słomy, ubrana w białą, płócienną szatę, ze starannie oddanymi szczegółami twarzy i długimi lnianymi włosami. Jej głowę często wieńczyła cierniowa korona z gałęzi głogu. Cierniste krzewy, takie jak głóg, tarnina, dzika róża (szypszyna) odgrywały w zabiegach magicznych (zwłaszcza grzebalnych) na Słowiańszczyźnie bardzo ważną rolę.
Pisanka z VIII wieku (przedchrześcijańska) – żywy a raczej skamieniały dowód kultu wiary przyrodzonej
Wierzono, że zabezpieczają one przed demonami, przed bogunami Zaświatów i uniemożliwiają zmarłym powrót do świata żywych. Postać tę nazywano w Polsce Marzanną (długoszowa Marzyana), w Czechach Mařeną, w Słowacji Mareną lub Marmurieną, w Rusi i Rosji Maruchą, Marą, Morą, w innych regionach Moreną, Maraną lub Marżaną. Była ona najprawdopodobniej boginią starości, zagłady i zapomnienia.
W starym dokumencie czeskim Mater Verborum przyrównano ją do greckiej Hekate, a w ruskich pieśniach kupalnych występuje wprost jako śmierć. Gdzieniegdzie nazywano ją jeszcze inaczej np. Maslenicą (w pewnych okolicach Rosji i wschodniej Białorusi), ale charakter postaci pozostał ten sam. Używanie w mowie potocznej zastępczej nazwy zamiast prawdziwego imienia bóstwa było rozpowszechnione we wszystkich kulturach starożytnych.
Palenie Judasza to nic innego jak schrześcijanione Palenie Śmierciuchy – tu w Harii Wielkiej czyli Harpatach u Harów-Horoli czyli w Karpatach u Górali
Słowianie Nadłabscy i Łużyczanie, także Ślązacy w tym samym obrzędzie niszczyli postać bogini śmierci nazywanej Smertnicą lub Śmierciuchą. Jej najdawniejsze i prawdziwe miano brzmiało jednak Nyja. Ukraińcy i Białorusini rozrywali i palili postać samej bogini zimy, dwupłciową (dwutwarzową) Kostromę-Kostrubonka. Kostroma-Kostrub-Kostrubonko często trzyma w ręku dębową witkę i, mimo odzienia w kobiece stroje, posiada męskie cechy płciowe. Dąb jest świętym drzewem Peruna, a Perun pierwszą błyskawicą podczas pierwszej wiosennej burzy otwiera symbolicznie brzuch Matki Ziemi, wyzwalając wzrost świeżych roślin.
Wielkanocne symbole Wracającego Życia
Perun zapładnia piorunami Ziemię, jego żona-siostra Perperuna zrasza ją w asyście Dodoli i Śląkwy życiodajnym deszczem, rozpoczynając na powrót wegetację. Dwupłciowość lub dwugłowość postaci w rodzaju Kostromy-Kostruba czy uosobienia wiosny Jaruny-Jaryły, uosobienia lata Rajka-Maji (Gaika-Latka) jest śladem wskazującym na wyższe umocowanie bóstw Pór i Stron (Kiru). Wśród Słowian im wyżej postawione było bóstwo tym więcej miało głów. Stąd arkoński Swąt-Światowit (Bóg Bogów dla Słowian – jak pisze wczesnośredniowieczny niemiecki kronikarz) ma cztery głowy, zaś o szczebel niższy w hierarchii szczeciński Trzygław-Czarnogłów – trzy. “Zwykli” bogowie – Żywiołowie (Bogowie Żywiołów) i Mogtowie (Bogowie Mocy) mieli po jednej głowie. Należy ściśle odróżnić problem wielości głów i wielości twarzy-obliczy (wielość twarzy nie ma nic wspólnego z hierarchiczną drabiną, symbolizuje inne aspekty bóstwa).
Nieklasyczny bukiet wielkanocny – bez wielkanocnego bukietu w domu święto to jest nieważne, a często w bukiecie występuje bukszpan, żonkile, forsycje, narcyzy, tulipany
W obrzędzie uśmiercenia Zimy kukłę – personifikację bóstwa – obnoszono wokół wioski ze śpiewami, wyśmiewając śmierć i srogie dolegliwości zimy, przyzywano jednocześnie wiosnę, a wszystko odbywało się w asyście śmiechów i płaczów, przy dźwiękach rytualnych grzechotek, piszczałek, gęśli, dud, skuduczy, bębnów i dzwonków, z trzaskaniem batów płoszących ciemne moce i złe demony.
Procesja konna na Śląsku w roku 2006 – resztka Obchodu i Oborywania Sioła
Następnie wrzucano symbol bogini do wody i topiono lub puszczano z prądem rzeki (Marzanna), albo palono i rozszarpywano na strzępy (Smertnica, Kostroma). Obyczaj ten był żywy i powszechny jeszcze z początkiem XX wieku. W Polsce do niedawna topiono Marzannę 21 marca.
Klasyczny symbol Wiosny-Jaruny, kwitnąca forsycja-złotokap
Dopiero po dokonaniu tego symbolicznego uśmiercenia mogły się rozpocząć przygotowania do powitania Wiosny. Dorośli członkowie plemiennej społeczności zajmowali się niezbędnymi czynnościami w gospodarstwie. Każda z tych czynności miała już wymiar niezwykły, niecodzienny, magiczny i religijny. Jak zawsze przy świętach obmywano całe domostwo nie tyle z brudu, co z nagromadzonego przez rok “złego”. Nagrzewano wtedy w łaźni-bani, czyszczono i myto bydło, sprzątano – wymiatając razem z kurzem “wszystko nieczyste”, prano bieliznę, szykowano białe obrusy świąteczne zwane czechółami, które i przy zabiegach grzebalnych odgrywały ważną rolę. W czynnościach występował ścisły podział na męskie i kobiece.
Gorzyce 2009 – powrót z Obchodu pól konną procesją – w strojach szlacheckich
Mężczyźni na przykład bili i oprawiali zwierzynę (oddawali się łowom), kobiety zaś przyrządzały z niej potrawy świąteczne. Kobiety piekły kołacze-korowaje i placki w kształtach zwierząt (symbole bóstw i jednocześnie imitacje trzody, która miała się mnożyć) oraz placki-mosty tzw. “kładki” dla Dziadów – duchów przodków, którzy mieli po nich nadejść z Nawi Welańskich. Ogień w piecach chlebowych i ogniskach mógł jednak podtrzymywać tylko mężczyzna – głowa rodu.
Prawdziwy Dyngus – czyli Dagie Uderzenie Darzące – od aryjskiego rdzenia dag- płonąć, ogień oraz od tęg – wielki, potężny i dęga – jasna – Tym uderzeniem Piorun (PERUN) otwiera Matkę Ziemię i zapładnia ją rozpoczynając nowy cykl Rodżany – Przyrody Żywej
Chłopcy i dziewczęta szli na poszukiwanie wierzbowych i leszczynowych gałęzi pokrytych świeżymi pąkami “kotków” i “bagniątek”, zwanych od pradawna Baziami. Gałęzie wstawiano w domu w siwak, w jasnym, ciepłym miejscu tak, by się, jak mawiano, “rozkiściły” (rozkwitły). Przez cały okres przygotowań kropiono je wodą ze świętych źródeł, żeby nabrały boskiej, życiodajnej siły. Przynoszono też gałęzie brzozy z młodymi listkami albo świerka (jeśli brzozy nie zdążyły się zazielenić), również całe młode drzewka.
Stroje Dziadów śmigustnych, a właściwie Włóczebnych – ze słomy jęczmiennej i żytniej
Drzewko strojono czerwonymi wstążkami wypowiadając przy tym życzenia, których spełnienia oczekiwano w nowym roku. Gałęziami przybierano cały dom. Młodzieńcy, rozpoczynali w tym czasie budowę “wiech”, zaś panny pod okiem bab (staruszek) malowały jajka tworząc “kraszanki”.
Budowanie wysokich, okazałych wiech było przygotowaniem do wiosennych igrzysk – obrzędu męskiej inicjacji. Przy budowaniu wiechy młodzieniec musiał się wykazać po pierwsze: odwagą (drzewce trzeba było wyciąć samemu w lesie, zapewne nocą), po drugie: wiedzą (znajomością symboli magicznych, gatunków drzewa i tajników wycinki oraz obróbki drewna, także konstruowania), po trzecie: siłą oraz sprytem, bowiem zbudowany przez siebie przepyszny wielometrowej wysokości obiekt trzeba było nieść podczas pochodu wokół sioła.
Kontynuacja Dziadów – odwiedziny, smętki i uczty u Przodków
Czym wiecha dla chłopców, tym były dla dziewcząt kraszanki. Biegłość w ich wykonywaniu, opanowanie tradycyjnych wzorów i techniki wyrobu (podobnie, jak opanowanie tajników “kuchni” w ogóle) świadczyły o stopniu dojrzałości. Kraszanka zawiera w sobie esencję wiedzy potrzebnej kobiecie, by być samodzielną gospodynią.
Dalszy ciąg Wielkiego Sześciodniowego Święta Światła Świata albo precyzyjniej Święta Świąt , czyli słowiańskiego Nowego Roku – pochód inicjacyjny młodych – czyli Wiechy, które chrześcijanie przechrzcili na Palmy.
[Święta Światła Świata (czyli Świętowita w Czterech Postaciach) obchodzono 4 razy w roku w Przesilenia i Równonoce, za każdym razem poświęcano je innej postaci Swąta- Światła Świata. Możemy je rozróżnić nazwami na: Święto Świąt – Wielkanoc – 20-26 marca, czyli Święto Światłowiłta (Pierwszej, Jarej Postaci Boga Bogów), Święto Światła – czyli postaci Światowida (Światła Widnego, Widzialnego – Drugiej Postaci ) czyli Górowania Dnia (Jasności) – 20 -26 czerwca, Święto Świata (czy też Światu-Cwietu-Swiezdy, wieszanego u sufitu, nazywane też Świętem Urodzaju, Świętem Obfitym, a będącym Świętem Światowita – czyli Swąta Owiłego (Uwiłtego/Owitego – rodzącego Rzeczy, Witalnego, czyli Wydającego na Świat Owoce Świata – Trzeciej Dojrzałej Postaci Swąta), i wreszcie Święto Świtu Światła Świata – 20-26 grudnia, Święto Czwartej Postaci Świętowita – Światła Pełnego/Starego Umierającego i Odradzającego się ze Śmierciuchy/Kostromy/Umorzenia, Rodzącego Się z Ciemności – Ćmicy.]
To nie tylko sztuka gotowania jajka, ale wiedza o symbolach magicznych (każde jajko miało swój wzór, swoją nazwę i symbolizowało co innego), wiedza o ziołach i sposobach barwienia, o symbolice kolorów, a także test na cierpliwość, delikatność, na sprawność ręki. Temu samemu celowi służyło plecenie nagłownych wieńców z witek brzozowych. Im wyższa i bardziej rozbudowana wiecha (palma), tym silniejszy, bardziej dojrzały do założenia własnej rodziny i gospodarstwa jej konstruktor. Im więcej wspaniałych kraszanek, tym wspanialsza przyszła gospodyni. Takie stadło posiadało więcej szans na przetrwanie, niż inne, mniej dojrzałe czy sprawne.
Wiechy-Wierszby – należąło samemu wyciąć pień w nocy w lesie, zbudować taką Wiechę a potem przedźwigać ją przez cała procesję- obchód pól sioła – kto tego dokonał ten był dojrzały by założyć rodzinę, a najtęższy kawaler był wyłaniany w Igrach
Obrzędy inicjacyjne miały zresztą charakter wielostopniowy i długotrwały. Wiosenne święta zawierały wiele ich elementów tak samo, jak Noc Kupalna, żniwa i Dożynki czy Zapusty w grudniowym Święcie Godów. Jest to rozległy temat na odrębną opowieść.
Pozostałości Wielkich Igrów Nowego Roku Słowiańskiego – Rękawka w Krakowie 2009 u stóp Kopca Swaroga na Wzgórzu Chorsa (ku pamięci Kraka I Nura)
Przygotowania trwały jakiś czas, zapewne koło tygodnia. Na koniec, gdy już wszystko było gotowe, ludzie obmywali się w łaźniach, po czym pokrywali ich podłogę warstwą popiołu. Pozostawiano je nagrzane, zaopatrywano w białe ręczniki, bo tam najpierw przychodziły dusze przodków, by się obmyć, nim wspólnie z resztą rodu zasiądą do uczty. W popiele powinny się były odcisnąć ślady Dziadów. Wieczorem obchodzono całe gospodarstwo z ogniem i kadzono spalonymi ziołami każdy zakątek przepędzając ciemne moce. Święcenie ognia i okadzanie domostw związało się w czasach chrześcijańskich ze świętem Matki Boskiej Gromnicznej i świętem Oczyszczenia Maryji (25 marca). Gromnicę i kadzidło z jałowca do dziś uznają po wsiach polskich za środek niezawodnie chroniący przed piorunami. Jest to echo części wierzeń i obrzędów ku czci otwierającego wiosnę Peruna. Opisany powyżej cykl przetrwał jako Kwietna (Palmowa) Niedziela, a wiechy przechrzczone na palmy święci się obecnie w kościołach Chrześcijan na tydzień przed Wielkanocą.
Emaus na Salwatorze – Kraków 2009 – Resztka Igrów Wielkonocnych
W prehistorycznych słowiańskich wioskach i grodach o świcie następnego ranka rozpoczynało się święto. Początkował je Śmigus. Obrządek ten polegał na uderzaniu się nawzajem rozkiściałymi witkami wierzbowymi – Baziami (Będziami). To symboliczne bicie wypędzało “złe” z człowieka, uświęcało go i miało dawać siłę kwitnącej wierzbiny czy leszczyny. Aby nabyć mocy pączkujących roślin, należało spożyć Bazie z owych gałązek, co też powszechnie czyniono. Tego dnia przystępowano do intronizacji Wiosny. Odbywało się to podobnie jak uśmiercanie Zimy w pochodzie. Na czele szedł lub był prowadzony przez ukrytych za zwierzęcymi maskami żerców, młodzieniec przebrany za dziewczynę, przystrojony wiosennymi kwiatami, w białych żeńskich szatach, na białym koniu (ruski Jaryła, krakowska Rękawka – postać króla na białym ogierze).
Emaus na Salwatorze 2009 – Przenikanie współczesności do tradycji – Krakowiak w stroju ludowym i postać Deszczowca z powieści dla dzieci “Porwanie profesora Gąbki” – Stanisława Pagaczewskiego
W czasach, gdy plemiona słowiańskie już się rozeszły, obrzęd przybrał cechy regionalne i gdzieniegdzie na czele prowadzono parę, chłopca i dziewczynę (Podlasie), często w zoomorficznych maskach (Kukiery w Bułgarii, serbski Kukuvec) albo drewniane figury o wyraźnych cechach płciowych (bułgarski German, wielkopolska Królewna). W dalszej kolejności podążał zaprzęg złożony z dwóch bliźniaczych wołów z radłem (później pługiem), przystrojonych zieleniącymi się gałęziami, powożonych przez braci bliźniaków. Jeden wół był biały, a drugi czarny. Idąc oborywano jednocześnie całe terytorium wioski. Trudno w tym miejscu mówić o całej bogatej symbolice Czarnego i Białego Woła i Bliźniaczości odwołujących się do wielu mitów i symboli, łącznie z parą pierwszych Bóstw Działu: Czarnogłowa i Białobogi. Z tyłu za zaprzęgami szli młodzieńcy z wiechami i panny w brzozowych wieńcach, z kraszankami w kobiałkach. Dalej cała pozostała ludność niosąca korowaje i kołacze. Pochód kończyła grupa przygrywająca na multanach, gęślach czy kobzach.
Znów walono w bębny, tłuczono się grzechotkami, dzwoniono dzwonkami, strzelano z batów. Hałasy towarzyszące pochodowi miały wywołać burzę, deszcz i pioruny. Jeśli spadł tego dnia deszcz był to bardzo dobry znak dany przez bogów. Magiczne oborywanie zamykało teren dla dostępu złych duchów i demonów – Zduszy. Od tej chwili nie mogły one zakłócić święta. Wierzono też, że zamknięcie owo będzie skuteczne na cały rok.
W niektórych okolicach Rusi, jak podaje Kazimierz Moszyński w swym przedwojennym dziele Kultura ludowa Słowian, miał miejsce zwyczaj, że wiosną dwie odświętnie przebrane kobiety wychodziły z jednego domu w przeciwnych kierunkach. Jedna niosła klucz, a druga kłódkę. Obchodziły one tereny należące do wsi, po czym spotykały się w swej okrężnej wędrówce na jakimś miejscu w polach i tam zamykały kłódkę, po czym zakopywały ją w ziemi. Jest to bardzo odległe echo tego samego zwyczaju magicznego zamykania przestrzeni przez wyznaczenie kręgu. Symbolika wołów i braci-bliźniaków jest zbyt głęboka, by nawet krótko ją tutaj zarysować. Podczas pochodu symulowano cały cykl zalotów, płodzenia, brzemienności i porodu. Było to symboliczne naśladowanie rocznego cyklu Przyrody. Po zakończeniu pochodu, na wybranym miejscu, świętym wzgórzu – trebiszczu lub bugryszczu – w pobliżu kątyny, świętego gaju i żalnika (te obiekty przeważnie sytuowano razem), zapalano ognisko i urządzano igrzyska połączone ze zbiorową ucztą. Często igry zaczynały się dopiero następnego dnia. Składały się na nie biegi (śląski Rochwist), walka na pięści (kijowskie święto Peruna z ruskich Latopisów), zapasy (podlaskie Wołowe Wesele), wspinanie się po słupach (krakowska Rękawka), walki orężne na kije itp. Przekształconą formą tych igrzysk inicjacyjnych zawierającą wiele identycznych elementów były znane z opisów kronikarzy obrzędy intronizacji królewskiej pierwszych Piastów, władców Czech, Słowenii i Chorwacji. Podczas igrów odbywał się też rodzaj konkursu kraszanek. Oceniano je, toczono po ziemi, na wyścigi, w dół zbocza (Rękawka), a następnie rozbijano uderzając jednym jajkiem o drugie. Wygrywała ta kraszanka, o którą wszystkie inne się rozbiły. Podobnie toczono w dół kołacze. Bezpośrednio po tym wydarzeniu przystępowano do uczty, na początek której częstowano się owymi kraszankami. Jajo jako symbol życia miało w obrzędach słowiańskich wielkie znaczenie. Jeszcze w XIX wieku podczas wielkanocnego dzielenia się jajkiem nie wolno go było brać widelcem, lecz koniecznie ręką. Jajko było nie tylko żywym zarodkiem, ale jednocześnie symbolem rodzącego się Słońca, boskiego syna Ognia Niebieskiego – Swarożyca i głównych bogów Niebiańskich samego Ognia Ogni – Swaroga i Pana Światła – Dażboga.
Uczta kończyła się wieczorem. Następny dzień rozpoczynano od obmycia się w świętej wodzie zaczerpniętej uprzednio ze świętego źródła. Oblewano się wzajemnie zimną wodą źródlaną i to bardzo obficie. Zabieg ten dawał ludziom oczyszczenie i siły życiowe, tak samo jak deszcz daje je roślinom. Przetrwał jako Dyngus i odbywa się obecnie w drugi dzień Wielkanocy. Przaśny dyngus jest chyba najbardziej żywym z obrządków zachowanych w Polsce, ale jego sens zdesakralizowany przez chrześcijaństwo, dawno już dla większości biorących w nim udział stał się niejasny. Tymczasem słowa pochodzące od indoeuropejskiego rdzenia dag-, deg-, takie jak właśnie Dyngus zawierają w sobie najświętsze znaczenia dawnej Wiary Przyrodzonej. Z tego rdzenia wywodzi się pojęcie deus – bóg zachowane w imionach bogów: Dziwienia-Kupały, Dziewanny, Diwa-Ładziwa, Prawdziwca-Prawica, Dyja-Poświściela, Podagi, Pogody, Dzięgli-Działów i innych, pojęcie świecenia, ognia, żaru – zachowane w języku czeskim czy litewskim (w polskim przetrwało w słowie dziegieć), pojęcie działu, dzielenia, działania, dziwności, dzikości, dziewiczości, żeńskości (dziewści), daru, darowania i dażenia, a więc i dawania, i inne blisko spokrewnione ważne znaczenia, jak choćby dziękować, być wdzięcznym, dziękczynić. Dyngus wiązał się więc również z całą pewnością z rozpalaniem świętych ogni i składaniem dziękczynnych ofiar Bogom. Tego dnia udawano się więc na wzgórza, gdzie rozpalano Ognie Grumadne, i na żalniki. Na żalnikach, zaścieliwszy mogiły białym czechółem, spożywano posiłek wspominając zmarłych. Na posiłek ten składały się wypieczone kładki, jajka i miód. Miód miał szczególne znaczenie jako dar pszczół wylęgłych z głowy Boża (Bożeboga zwanego także Radogóstem).
I niezapominajka, piękna (pikno – mówiąc po harsku), wiosenna – Byście nigdy Nie Zapomnieli
Tak w dużym przybliżeniu wyglądały pradawne pogańskie święta wiosenno-noworoczne. Dziś siedząc przy świątecznym, wielkanocnym stole nakrytym białym obrusem każdy może zadać sobie pytanie i spróbować na nie odpowiedzieć. Co przetrwało, a co zaginęło bezpowrotnie? Ile jeszcze zaginie i kiedy przestaniemy być sobą? Czy możemy działać właściwie dla Przyszłości, zerwawszy więzy z dawną Wiarą, a więc i z Przyrodą? Co wiemy o sobie samych, własnych korzeniach i wspaniałej 3500-letniej tradycji? Czy Drzewo odcięte od Korzeni może wydać Owoce?
Jesteśmy owym Drzewem jako Słowiańska Wspólnota Kulturalna i Religijna, jesteśmy Jego wielkim Konarem jako Naród, jesteśmy Jego Gałęziami jako małe, plemienne Grupy (lokalne czy o wspólnych celach), wreszcie jesteśmy Jego Pędami (Pągami) jako jednostki, indywidualne byty, cząstki Światła Świata, Boga Bogów – Świętowita. Tak właśnie jest, czy tego chcemy, czy nie.
Pominąłem, niestety z konieczności, wiele szczegółów przy tym skrótowym opisie, jak choćby przedziwne wróżby i obrządki mające przynieść pomnożenie bydła oraz wszelakiego pożytku, ale mam nadzieję, że odtworzenie Mitologii Starosłowian w przygotowywanej Księdze Tura i opis Obrzędów Wiary Starosłowian zawarty w Księdze Ruty już w niedalekiej przyszłości pozwoli wszystkim chętnym zaspokoić przynajmniej podstawowe potrzeby w tym względzie oraz uzupełni wieloletnie zaniedbania spowodowane potrzaskiem dwóch totalitaryzmów: chrześcijańskiego i materialistycznego.
Czesław Białczyński
Artykuł ukazał się dotychczas w “Gazecie” w Toronto (Kanada), w kwietniu 1995 r. , w piśmie ekologów “Zielone Brygady” (nr 3/96, Kraków) oraz w sztokholmskich “Relacjach” (3/2002).
♦
Dzisiaj zwyczaje i obrzędy tych dwóch świąt mieszają się ze sobą
Dawniej w Zielone Świątki na polanach i wzgórzach płonęły ogniska, nazywane na Podlasiu „palinockami” a Polsce południowej – „sobótkami”. Wokół tych ognisk tańczono, a pasterze
z pochodniami biegali po polach i miedzach, wołając :
„Opal Boże moje zboże
Sąsiadowi jako możesz!”
Przy tym hucznie ucztowano, posilając się jajecznicą jako wiosennym przysmakiem, kiełbasą i trunkami. W początkach XX wieku majono krowy, przyozdabiając je kwiatami i zielonymi wieńcami, a przed wypuszczeniem na łąkę smagano zielonymi gałązkami, by dawały więcej mleka. Wywarami
z ziół parzono kierzanki do wyrobu masła i skopki do mleka.
Dzieci z Gaikiem Zielonoświątkowym – także echo Jaruny-Jaryły
Także zielonymi gałązkami smagano pasterzy, którzy po raz pierwszy wychodzili z bydłem na pole. Zwyczajem zielonoświątkowym było wołowe lub końskie wesele. Była to ludowa zabawa nazywana rabusiem. Polegała na tym, że pasterze wodzili dorodnego wołu albo konia, ustrojonego we wstęgi i zawoje z białego płótna oraz w wieńce z kwiatów.
Było przy tym dużo gwaru młodzieży i muzyki.
♦
Serbołużyccy křižerjo
(od 1541)
Serbołużyczanie zamieszkujący okolice Budziszyna (Bautzen) i Chociebuża (Cottbus) we wschodnich Niemczech, przy granicy z Polską i Czechami, zaliczają się do najmniejszych narodów Europy. Wielu myli ich z Serbami zamieszkującymi terytorium dawnej Jugosławii. Szacuje się, że obecnie zaledwie 60 tysięcy ludzi przyznaje się do serbołużyckich korzeni. Ten najmniejszy słowiański naród, według wszelkich racjonalnych przesłanek, nie powinien był przetrwać tysiąca lat naporu niemieckiego otoczenia. Niemiecki Drang nach Osten niemal wszędzie poczynił ogromne postępy: osadnictwo niemieckie sięgnęło Gdańska i Królewca, siła oddziaływania niemieckiego oręża a potem cywilizacji spowodowała całkowite wynarodowienie Prusów oraz Słowian Połabskich – z jednym chlubnym wyjątkiem: małego, ale jakże upartego ludu ukrytego w łużyckich błotach.
Dzisiejsi Serbołużyczanie w większości nie znają już własnego języka i zatracili swą odrębność kulturową. Mieszkańcy Łużyc Dolnych (okolice Chociebuża), wyznania protestanckiego, szybciej ulegli asymilacji. Natomiast katolicka część Łużyc Górnych (okolice Budziszyna), tworząca trójkąt pomiędzy miastami: Budziszyn, Kamjenc (Kamenz) i Wojerecy (Hoyerswerda), zamieszkała przez 15 tysięcy Serbołużyczan, zachowała swą mowę i żywą wiarę. Tomasz Kowalczyk, autor opracowania poświęconego Kościołowi katolickiemu na Łużycach, wskazuje na znaczenie – skądinąd bliskiej wielu Polakom – katolicko-narodowej symbiozy: „Wiara oraz łużyckie wartości narodowe – mowa oraz poczucie przynależności do narodu łużyckiego – są traktowane przez katolików łużyckich w sposób tożsamy. (…) Katoliccy Łużyczanie ściśle wypełniający obowiązki wobec Boga, są jednocześnie dobrymi patriotami, ceniącymi dorobek kulturalny własnego narodu i starającymi się go pielęgnować”.
Mało gdzie w Niemczech, a nawet w Europie przetrwała tak żywa i trwała religijność. Wymagała ona i wymaga niezwykłej determinacji, by pozostać sobą bez względu na konsekwencje. Czy opłaca się kształcić dzieci w języku, który w szybkim tempie wymiera i którego znajomość w najmniejszym stopniu nie pomoże w późniejszym życiu? Czy zachowywać wierność wierze, gdy wokół dominuje obojętność religijna i relatywizm moralny? Na szczęście większość katolickich Serbołużyczan wciąż udziela twierdzącej odpowiedzi. Można się o tym naocznie przekonać w święto Wielkiejnocy.
Po rannej Mszy św. zebrani wokół kościołów jeźdźcy konni formują kawalkady. Po odebraniu od proboszcza krzyża zmartwychwstania i trzykrotnym okrążeniu kościoła, procesja konna wyrusza w kierunku sąsiednich wiosek i miejscowości. Procesje konne (a jest ich dziewięć) są niezwykłe pod wieloma względami. Setki jeźdźców noszą identyczne stroje: czarne fraki i cylindry, białe koszule i rękawiczki, do tego czarne muszki lub krawaty. Ten, kto po raz pierwszy bierze udział w procesji otrzymuje uprzednio poświęcony zielony wianuszek. Ten, kto jest już weteranem, może przypiąć sobie do klapy srebrny mirt. Konie są starannie wypielęgnowane i przepięknie wystrojone wstążkami, kwiatkami, paciorkami. W procesji niesie się kościelne flagi, emblematy oraz figury Zmartwychwstałego. Po drodze jeźdźcy, zwani po serbołużycku křižerjo („ci, którzy noszą krzyż”, „krzyżowcy”) śpiewają pieśni i głośno odmawiają modlitwy. Widok odświętnej demonstracji wiary katolickiej i łużyckiej świadomości narodowej nie może nikogo pozostawić obojętnym. Nie mająca końca, uroczysta i rozśpiewana kawalkada prezentuje się naprawdę imponująco.
Wielkanocne jazdy konne (Osterreiten) imponują pod wieloma względami. Bierze w nich łącznie udział około 1500 jeźdźców, czyli jedna czwarta męskiej, katolickiej populacji na Łużycach. W epoce, gdy samochody i traktory wyparły konie, przygotowanie wierzchowca i spędzenie w siodle całego dnia (jeźdźcy przemierzają około 50 kilometrów!) wymaga nie lada poświęcenia i determinacji. Wielu jeźdźców ma ogromne problemy z opanowaniem swych nieposłusznych wierzchowców – nic dziwnego, wszak zazwyczaj są to ludzie, dla których jazda konna nie jest codziennością. Pomimo wszystkich przeszkód, każdy chce dostąpić zaszczytu bycia křižerjo.
Coroczne procesje konne mają długą tradycję, sięgającą 1541 roku. Górnołużyczanin Abraham Frencel żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku odnotował, że: „Mężczyźni w sobotę przed Wielkanocą nie idą do łóżek, ale gromadzą się w jednym domu, aby w nocy, śpiewając wielkanocne pieśni, iść przez pola”. W procesji, jaka wyruszyła w 1790 roku z Kulowa, jeźdźcy wielkanocni po raz pierwszy założyli czarne fraki i cylindry. Choć zwyczaj wiosennego objeżdżania gospodarstw i wiosek wywodzi się z pogańskich czasów, dzisiaj – podobnie jak zdobienie pisanek, święcenie wody i wiele innych tradycji – stanowi integralną część chrześcijańskiego święta Zmartwychwstania. Uczestnicy procesji konnej nie traktują jej jako elementu folkloru, lecz jako całodzienną modlitwę, manifestację wiary oraz przynależności narodowej.