Wielcy Polacy: Artur Poznański (Arthur Posnansky 1873-1946)
Arthur Posnansky (ur. 13 kwietnia 1873 w Wiedniu, zm. 1946 w La Paz) – boliwijski naukowiec, archeolog i historyk.
Portret Artura Posnansky’ego w mundurze z czasu Campaña del Acre: la lancha „Iris”; aventuras y peregrinaciones z lat (1900-1901)
Urodzony 13 kwietnia 1873 w Wiedniu w Cesarstwie Austro-Węgierskim, w rodzinie o polskich korzeniach[1]. Studiował w Akademii Cesarsko-Królewskiej w Puli w latach 1891-1896. Służył w austro-węgierskiej marynarce wojennej jako inżynier marynarki w stopniu porucznika. W 1896 roku wyemigrował do Ameryki Południowej, gdzie w latach 1899-1903 zajmował się (w Boliwii i Brazylii) badaniami Amazonii. Brał udział w wojnie po stronie Boliwii i wyróżnił się jako kapitan floty. Po zakończeniu działań wojennych uznany bohaterem narodowym.
W 1903 roku został dyrektorem Muzeum Narodowego Boliwii. Był założycielem Towarzystwa Archeologicznego i Instytutu Folkloru Boliwii. Wykładał w szkołach w Europie i Stanach Zjednoczonych. Był członkiem wielu towarzystw naukowych na całym świecie (np. Towarzystwa Geograficznego w Rio de Janeiro, Towarzystwo Antropologiczne w Berlinie). Zmarł w 1946 w La Paz.
Stał się znany ze względu na badania nad cywilizacją Mezoameryki na terenie starożytnego miasta Tiahuanaco. Wskazał, że kultura Tiahuanaco rozwinęła się między 1500 a 1400 r.p.n.e. i zniknęła w latach pomiędzy 1100 i 1200 naszej ery. Wiek Tiahuanaco Posnansky oszacował na 12 000 lat, wskazując że było ono zamieszkane przez przodków Indian – lud Ajmara, po których pojawiła się późniejsza cywilizacja Inków.
Prace
Spuścizna naukowa Posnansky’ego obejmuje dziesiątki publikacji. Jego pierwszą wydaną książką była praca Die Osterinsel und ihre Praehistorischen Monumento, która ukazała się w Puli w 1895 roku, ostatnią Boliwia, Estados Unidos y la Era Atomica, 1945.
Przypisy
- Ekspozycja o słynnym badaczu Andów w kampusie UW – PAP/Serwis o polskiej nauce[1]
Ponce Sangines, Carlos. Arthur Posnansky: Biografia Intelectual de un Pionea de un Pionero. La Paz: Producciones „CIMA”, 1999.
Tunguska.pl: Poznański i andyjscy bogowie
Archeolog polskiego pochodzenia, Arthur Posnansky, badał najstarszą cywilizację Ameryki Południowej. Jego badania sięgnęły dalej niż innych, bardziej ortodoksyjnych naukowców.
Posnansky (1873-1946) urodził się w Wiedniu w rodzinie o polskich korzeniach. Pod koniec XIX wieku wyemigrował do Boliwii, by tam rozpocząć badania nad kulturami poprzedzającymi Inków. Główną jego uwagę skupiło Tiahuanaco. Rozpoczął tam najbardziej kompleksowe badania archeologiczne od czasu gdy odkryto to tajemnicze stanowisko.
Znajduje się ono obecnie około 20 kilometrów od wybrzeża jeziora Titicaca, kilkaset metrów ponad jego poziomem wód. Wydawało się to zastanawiające, ponieważ starożytne kultury miały to do siebie, że powstawały w sąsiedztwie zbiorników wodnych. Sprawdzając warstwy osadowe, Posnansky odkrył ludzkie szkielety tuż obok pozostałości po rybach i szczątkach roślin, które zwykle osiadają na samym dnie zbiornika. Po serii kolejnych badań opublikował książkę zatytułowaną „Tiahuanaco – the cradle of American man”, która wkrótce stała się ogólnoświatową sensacją. Pojawiła się w niej hipoteza, że Tiahuanaco zostało założone przez ocalałych z wielkiego potopu, którzy zbudowali ośrodek miejski w najwyższym punkcie okolicy, wystającym ponad sięgające wysoko wody.
Posnansky opierał się na dodatkowych argumentach. Zbadał dokładnie świątynię Kalasasaya, czyli centralny obiekt w całym mieście. Badając odchylenie jego osi od osi Ziemi, wysnuł wniosek, że obie osie idealnie nakładały się na siebie około 15,000 lat temu. Dorzucił do tego drugi argument, znacznie poważniejszy. Otóż odkrył kości toxodona, ssaka wymarłego 12,000 lat temu, znajdujące się na tej samej warstwie osadowej co ludzkie kości. W tym przypadku pomyłki ani nadinterpretacji nie mogło już być. Z badań archeologa wynikało, że Tiahuanaco mogło być najstarszym znanym miastem na Ziemi.
więcej: http://www.tunguska.pl/poznanski-i-andyjscy-bogowie/
Fundacja Nautilus: BLOKI KAMIENNE Z PUMA PUNKU SĄ NICZYM REKORD ŚWIATA, KTÓREGO OD TYSIĘCY LAT NIKT NIE MOŻE POBIĆ!
Pierwsze wrażenie? Niedowierzanie… Kamienne bloki ważące po kilkaset ton są wykonane z taką precyzją, że wydaje się to po prostu niemożliwe do wykonania przez prymitywnych Indian zamieszkujący ten teren przed setkami lat. O zrobieniu bloków nawet nie ma sensu mówić, bo problemem jest nawet ich przesunięcie o kilka metrów.
Kompleks Puma Punku znajduje się w dzisiejszej Boliwii, w największym ośrodku kultury andyjskiej z okresu regionalnego. Położony jest w pobliżu jeziora Titicaca w departamencie La Paz w Boliwii na wysokości 3800 m n.p.m..
Składa się z dwóch zespołów ruin połączonych ze sobą na powierzchni ponad 3 km. kwadratowych. Pierwszy zespół złożony jest ze struktury architektonicznej zwanej Kalasassaya – monumentalnej budowli o powierzchni: 120 x 130 metrów (ponad 2 hektary powierzchni !!!) oraz z innej zwanej piramidą Akapana. Całość tej częsci dopełnia ośrodek architektoniczny pod nazwą Putuni.
Drugą częścią jest Puma Punku. To tak naprawdę zespół ruin, który wprawia w osłupienie i spędza sen z oczu niejednemu ekspertowi od archeologii. Budowle w Puma Punku wykonane były z granitu oraz diorytu o twardości odpowiednio 7 i 6 w 10-cio stopniowej skali twardości minerałów (Measurement of hardness).
W przypadku Puma Punku mamy do czynienia z ogromną masą gotowych elementów budowlanych. Od bardzo małych aż do kolosalnych wręcz płyt i bloków ważących po 400 ton i więcej. Wszystkie te kamienne elementy zostały przycięte z zaskakującą precyzją, montowane były bez zaprawy i – co najważniejsze – zostały idealnie dopasowane o dokładności godnej konstruktorów szwajcarskich zegarków.
Wszystkie płaszczyzny, kąty proste, odległości pomiędzy wierceniami są wykonane z niesłychaną dokładnością. Współczesnych inżynierów zdumiewa to, że w dzisiejszych czasach do takiej obróbki granitu lub diorytu potrzebne są urządzenia wiertnicze używane do największych projektów budowlanych. Wiertarki oraz piły wyposażone muszą być w końcówki diamentowe, ponieważ jedynie diament o twardości 10 MH może ciąć lub piłować granit. Najgorsze jest to, że użycie nawet takich narzędzi nie daje gwarancji, że uzyska się właściwy efekt.
Tajemnicza kolekcja ojca Crespiego – Infra.org.pl
http://infra.org.pl/historia-/zakazana-archeologia/1158-tajemnicza-kolekcja-o-crespiego
Ojciec Crespi – włoski misjonarz, w czasie swej posługi w Ekwadorze zgromadził kolekcję tajemniczych metalowych płyt, ukrytych przez uciekających przed konkwistadorami Inków. Stanowiło to wstęp do większej zagadki związanej z zaawansowaną wiedzą prekolumbijskich cywilizacji na temat obróbki metali, która być może wiązała się z kontrowersyjnym systemem kopalń miedzi datowanych na epokę brązu, które odkryto w stanie Michigan. Według opinii uczonych, którzy nie bali się tego tematu, ich twórcy mogli przybyć do Ameryki ze Starego Kontynentu.
____________________
Philip Coppens
Kiedy emerytowany pułkownik amerykańskiej armii, Wendelle Stevens odwiedził ekscentrycznego włoskiego duchownego mieszkającego w ekwadorskim mieście Cuenca, był przekonany, że spotkał Hitlera. Choć ojciec Carlos Crespi niektórym go przypominał, wiele osób łączyło go z inną wielką tajemnicą. O losach duchownego i jego tajemniczego muzeum stało się głośno, gdy następcy słynnego Ericha von Dänikena przyjrzeli się jego kolekcji metalowych płyt i innych inkaskich eksponatów. Przez szereg lat Crespi zgromadził ich sporo, skupując je od miejscowych. Na płytach znajdowały się rysunki o bardzo zróżnicowanych treściach sugerujących jasno, że prawdziwa historia tego regionu była znacznie bardziej intrygująca, aniżeli sądzili archeolodzy. Dla nich wszystkie przedmioty w jego kolekcji były jednak niegodnymi uwagi „falsyfikatami”.Däniken opisał swa podróż do Crespiego w książce „Siejba i kosmos” zauważając, że wiele ze zgromadzonych eksponatów nosiło podobne cechy „Wszystkie wizerunki piramid były do siebie podobne. Widać było nad nich słońce (choć najczęściej kilka słońc), węże przelatujące obok lub w górze oraz inne wizerunki zwierząt.” Wspólne cechy u przedmiotów z kolekcji wskazywały, że pochodzą z jednego źródła. Tylko jakiego?
|
Kiedy Crespi pytał ludzi, którzy przynosili mu eksponaty o ich pochodzenie ci odpowiadali, że wydobywali je z systemu podziemnych jaskiń ukrytych w lesie deszczowym. Crespi dbał, aby jego niezwykła kolekcja pozostała nietknięta i stworzył swoje muzeum przy kościele Maryi Wspomożycielki. Niestety, wiele przedmiotów zostało zniszczonych w wyniku pożaru, który miał miejsce 20 czerwca 1962 i który był wynikiem podpalenia, obliczonego najpewniej na zniszczenie muzeum. Od śmierci Crespiego w styczniu 1980 r., przedmioty znajdują się w różnych miejscach, a od pewnego czasu trwają starania w kierunku ponownego otwarcia placówki.
Od czasu, gdy o zbiorach duchownego usłyszał świat, towarzyszyła im opinia fałszywek. Początkowo Crespi rzeczywiście zajmował się praca misyjna a nie archeologią, jednak kiedy miejscowi zaczęli znosić mu zabytkowe przedmioty, które kolekcjonował, płacił im za to. Wiedział bowiem, że członkowie miejscowych rodzin są zbyt dumni, aby prosić o wsparcie finansowe, ale przyjmują pieniądze w ramach zapłaty. W ten sposób coraz więcej metalowych płyt znajdowało się u Crespiego. Niektóre z nich, co sam odkrył, były falsyfikatami, w dodatku marnie wykonanymi, jednak jego parafianie nie byli w stanie podrobić najbardziej okazałych, w tym tych ze złota i srebra. Co ważne, miejscowi nie byli także świadomi, że niektóre z nich były warte nawet milion dolarów – znacznie więcej niż zapłacić mógł im Crespi.
Richard Wingate odwiedził muzeum pod koniec lat 70-tych, kiedy 70000 eksponatów zajmowało trzy pomieszczenia. Opisał to w ten sposób: „Zwoje misternie zdobionych płyt metalu stały rozłożone wokół szopy. Duchowny wyjaśnił, ze zerwano je ze starych, omszałych ścian w niedostępnych rejonach dżungli na wschodzie. Indiańscy myśliwi znajdowali trzy rodzaje tej okładziny: ze złota, unikatowego pod względem metalurgicznym srebra oraz nieznanego stopu przypominającego wyglądem lśniące aluminium. Każdy cal tych płyt był dekorowany wzorami, z których część przedstawiała zapomniane dawno ceremonie a inne przypominały rysunki z komiksów. Zwoje różniły się między sobą pod względem wielkości, lecz najczęściej mierzyły od 2.5 do 3.5 m., choć niektóre przekraczały 450 cm. Składały się one z ponad metrowych płyt, które zgrabnie ze sobą połączono.”
Dla fotelowych archeologów kolekcja Crespiego była nieprawdziwa, a wszyscy którzy ją widzieli mieli wrażenie, że w dawnych czasach w Ekwadorze kwitła cywilizacja zajmująca się metalurgią na bardzo wysokim poziomie. Najciekawsze były płyty zawierające pismo, które do lat 70-tych ub. wieku spotykano tylko w kolekcji Crespiego, jednak w świetle późniejszych odkryć uznano je za autentyki. Niemniej jednak rozwój technik metalurgicznych w dawnej Ameryce Południowej pozostaje jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów w archeologii. Wiele wskazuje zatem na to, że omawiana kolekcja jest jak najbardziej prawdziwa, choć uczeni, nie wiedząc o niej zbyt dużo, nazywali ją fałszerstwem, bo tak się przyjęło.
Pół tysiąca lat temu, kiedy konkwistadorzy przybyli do Peru i rozpoczęli podbój Imperium Inków, wszędzie widzieli przedmioty wykonane ze złota i srebra. Hiszpanie porwali nawet władcę Inków, Atahualpę, a jako okupu zażądali takiej ilości cennych metali, która wypełniała komnatę o wymiarach 12 x 5 x 1.8. m., co równało się 6.5 tonom złota i 13 tonom srebra.
|
Europejczyków interesowała tylko wartość metalu, nie kwestia artystyczna, przez co przetapiali złote przedmioty przed przewiezieniem ich do Europy. Znaczna część łupu jednak nigdy tam nie przybyła. Część statków została zatopiona przez czyhających na nie u wybrzeży Hiszpanii piratów. To co zostało i znajduje się w miejscach takich jak Muzeum Złota w Limie wskazuje, że Inkowie byli mistrzami w obróbce metali.
Dowody na to spotkać można w różnych miejscach kontynentu, m.in. w Tiahuanaco położonym na brzegu jeziora Titicaca (Boliwia), gdzie znajdywano „klamry” o wymiarach ok. 15 cm, wykonane ze stopu na podstawie miedzi z domieszką żelaza, które miały za zadanie spinać ze sobą mocniej kamienie budowli. Nie znajdziemy ich jednak w muzeach. Niektóre znajdują się w rękach prywatnych kolekcjonerów.
Jeden z ekspertów, prof. Javie F. Escalante Moscoso jest pewien, że mieszkańcy Tiahuanaco i pobliskiego Puma Punku byli biegli w sztuce obróbki metali. „Miedź używana była powszechnie, jednak jako miękki metal służyła głównie do wyrobu przedmiotów domowych lub osobistych. Później wprowadzono cynę, dzięki której otrzymano brąz” – pisał. Niektóre ze znajdowanych klamer miały długość 1.8 m. co wskazywało na wysoki poziom zaawansowania ich twórców.
Nauka nie przyjęła jednak do faktu tej wiadomości. Dopiero w 2007 r., po znalezieniu w błotach jeziora w peruwiańskich Andach metalowych przedmiotów, archeolodzy uznali je za dzieło dawnych mieszkańców tego rejonu. Następne badania wskazywały, że na obszarach Laguna Pirhuacocha metalurgia była rozwinięta już w XI w., jeszcze przed powstaniem Imperium Inków. Dowody wskazywały także na fakt, że po tym, jak doszli do władzy nałożyli na miejscowe wioski kontrybucję, zmuszając ich do przejścia z produkcji miedzi na srebro.
Jednak co z żelazem? Od dawna wiadomo, że w Andach ruda tego metalu występuje obficie, zatem nic nie powstrzymywało Inków przed odlewaniem metalowych płyt. Pozostawało pytanie, czy wiedzieli oni jak to robić. Odpowiedź wydaje się być pozytywna, a uczona Heather Lechtman odkryła, że metalurgia u Inków stała na takim poziomie jak w Europie. Dziś wiadomo, że niektóre przedmioty z kolekcji Crespiego inkaskimi oryginałami.
|
Ustalono, że Inkowie doszli w tym do takiej wprawy, że potrafili tworzyć obiekty o niezwykle małych rozmiarach. Jedno z popiersi badanych przez Lechtman mierzyło zaledwie 2.5 cm wysokości, jednak (co niezwykłe) składało się aż z 22 oddzielnych złotych płytek. Doszła ona również do wniosku, że cenne metale przedkładane były nad żelazo, choć często tworzono ich stopy, zwykle z miedzią.
Niektórzy wiedzieli o tym, do czego dochodzi obecnie nauka wiedzieli już od dziesięcioleci. W 1945 r. polski inżynier, Artur Poznański twierdził, że w Machu Picchu Inkowie wykorzystywali amalgamaty – czyli mieszaninę rtęci z metalami takimi jak złoto czy srebro. Jego twierdzenia były atakowane przez archeologów, którzy twierdzili, że był to proces znany jedynie Europejczykom. Twierdzenia Poznańskiego zyskały jednak potwierdzenie w badaniach przeprowadzonych przez Williama Brookesa, który zanalizował poziom rtęci w siedmiu próbkach złotej folii wykonanej w czasach przed przybyciem konkwistadorów i odkrył, że proces ten znany był w Andach od dawna i był wykorzystywany nawet szerzej niż w Europie.