Krytyka artykułu Jakuba Linetty „Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje i nadinterpretacje w dociekaniach archeologicznych Tadeusza Wolańskiego”

Krytyka artykułu Jakuba Linetty „Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje i…

Jeżeli ktoś ma ochotę prześledzić analitycznie w jaki sposób metodami oportunizmu naukowego potwierdza się w XXI wieku tezy autorów z wieku XIX i XX to poniższy artykuł jest doskonałą tego ilustracją. Autor zamiast wnosić swój oryginalny wkład do nauki i uprawiać naukę w sposób twórczy z zastosowaniem metod holistycznych, sięgając w pracy także po badania aktualne z innych dyscyplin wiedzy, stosuje tzw „klasyczne” podejście , które jest absolutnie bezpieczne dla piszącego i pozwala mu trwać w zgodzie z zarządcami katedry na swojej uczelni. Mało tego, dzięki temu oportunizmowi będzie niedługo uchodził za wykładowcę „doskonałego”, za pedagoga „najwyższej klasy”, a także będzie mnożył publikacje (podobnej jakości) co uprawni decydentów do przedstawiania go jako wnoszącego „cenny wkład” w naukę, jako osobę, której po prostu „należy się” tytuł naukowy.

Że taka metoda jest dla nauki szkodliwa – nic to!

Prosiłbym czytelników żeby tej krytyki nie łączyć z nazwiskiem autora – czyjaś praca musiała posłużyć nam za przykład,  a że ta dotyczy Tadeusza Wolańskiego, który nie zasłużył na potraktowanie z buta przez tzw. naukę polską XXI wieku, więc ten tekst wybraliśmy do krytyki. Opisana tu sytuacja jest powszechna, jeśli chodzi o szeroko rozumiane nauki humanistyczne na uniwersytetach i w innych wyższych uczelniach w Polsce, i dotyczy wszelkich katedr, nie tylko archeologii, czy historii, ale np. psychologii, religioznawstwa czy historii sztuki. Ja znam ją doskonale z tych czterech ostatnich przykładów. 

Polscy naukowcy są ponadto tak uwikłani w różne gierki na uczelniach, w tym w grę o zachodnioeuropejskie granty fundowane głównie przez Niemców, Skandynawów, Francuzów i Anglosasów oraz w grę o międzynarodowe publikacje, że gotowi są napisać największą bzdurę byle była ona zgodna z ogólnym chórem międzynarodowym i przebiła się do poważnego periodyku naukowego na Zachodzie. Mogę podać setkę przykładów personalnych z polskich uczelni, które to potwierdzą. Składa się to na ponury obraz polskich nauk humanistycznych, które są szczególnie narażone na wodolejstwo i oderwanie od potwierdzonych faktów naukowych na rzecz potwierdzania  koncepcji, o delikatnie mówiąc, niepewnych podstawach faktograficznych, ale za to wciąż powszechnie na świecie głoszonych. Jest to stan skostnienia, który wskazuje, że nauka zaczyna się przeradzać w swoisty Kościół oparty na Dogmatach.

Ostatnio pewien czynny historyk starożytności z Uniwersytetu Warszawskiego, uwikłany w różne zależności w opisany powyżej sposób, zarzucił ludziom nauki domagającym się rewizji przedstawianych dziejów Polski (zwłaszcza przedchrześcijańskiej) i wspierającym ich amatorom historii i archeologii, lingwistyki, czy genetyki (jak np. autorom piszącym na tym forum internetowym), że stawiane przez nich hipotezy oparte są zawsze o różnorodne dziedziny nauki. Jest to zatem zarzut o podejście holistyczne i badania źródeł i artefaktów pod kątami wielu dyscyplin nauki. Uważam to za kuriozum wołające o pomstę do nieba – zwłaszcza, że uczynił to w niemieckim, polskojęzycznym tygodniku „opinii” o dużym nakładzie.

Na polskich uniwersytetach króluje tego typu narracja pseudonaukowa, która pozwala pisać „bezpiecznie” w nieskończoność dzieła w istocie literackie, powtarzać po innych ich archaiczne już dzisiaj wypracowania, mnożyć publikacje i zbierać punkciki niezbędne do kolejnych akceptacji rocznych i otwarcia doktoratu. Takie postępowanie pozwala trwać na pozycji wykładowcy uniwersyteckiego, a w zasadzie zbijać bąki przez całe lata, szkodząc polskiej nauce i środowisku naukowemu i wykorzystując polskiego podatnika, który na te pseudonaukę humanistyczną łoży swoje pieniądze. Na końcu tejże oportunistycznej kariery naukowej czeka na autora tego wypracowania tytuł profesora. Tytuł ten będzie mu pozwalał „wychowywać” kolejne pokolenia powtarzaczy nieaktualnych bzdur w rodzaju, że „Ziemia jest płaska”.

Czesław Białczyński

Krytyka artykułu Jakuba Linetty „Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje i …

 

ANEKS/Korekta godzina 20.30 01 01 2017

Moi drodzy Czytelnicy – ponieważ środowisko naukowe zareagowało na tę krytykę NADWRAŻLIWIE i w sposób dosyć typowy dla III RP atakując, jak widzicie pod artykułem sam artykuł nie od strony meritum, ale od strony praw autorskich do cytowanej w mojej polemice publikacji, dla świętego spokoju, jestem zmuszony ograniczyć się do przedstawienia tutaj wybranych z kontekstu całości fragmentów. Wyrywanie z kontekstu nie jest dobrą praktyką – dlatego zamieszczam link do publikacji oryginalnej w całości, dla tych, którzy zechcą na tyle się wgłębić, żeby zalogować się do biblioteki z PDFem, a tutaj tylko kilka fragmentów, do których się odwołuję.  Mój komentarz do całej sprawy – Uderz w stół a odezwą się obrońcy… ale obrońcy czego? Praw autorskich?

ANEKS/Korekta dnia 2 01 2017 godzina 15.30

Pan Jakub Linetty żąda żeby skany artykułu zastąpić w tej krytyce tekstem pisanym, własnymi cytatami, co niniejszym czynimy, chociaż jest to nie lada wyzwaniem w XXI wieku, kiedy można by było przedstawić skany, całych akapitów tekstu i całych stron, bo o akapity i całe stronice tutaj chodzi – pokazujące metodę – a nie o pojedyncze zdania i sformułowania, jak w typowej krytyce naukowej. Co by się miało Autorowi czy wydawcy z tego tytułu stać, że publikujemy skan tekstu a nie jego ręcznie napisaną wersję wklepaną przez Białczyńskiego? Czy krój czcionki użytej w publikacji jest zastrzeżony? Sam anachronizm sytuacji wiele mówi o tym, z czym mamy do czynienia w polskich naukach humanistycznych. Wolno ci cytować „ręcznie”, a nie wolno dać skanu druku – bo co? Czcionka i kolumnowy układ tekstu jest własnością uczelnianego wydawnictwa utrudniającą krytykę społeczną – pisarską, publicystyczną? Przecież to jest nonsens.

Czy układ strony jest jakimś oryginalnym wkładem autorskim – dziełem jest tutaj chyba tylko sam skład drukarski.  No ale cóż, takie jest prawo, a jeśli ktoś zamiast dobrej woli i zgody na skan, odwołuje się do prawa autorskiego to układ kolumn i kształt czcionki staje się ważniejszy niż meritum sporu – trzeba tego prawa autorskiego przestrzegać. Na pewno widać tu brak dobrej woli.

W pewnym momencie będę musiał więc odesłać Państwa do linkowanego PDFu i numeru właściwej strony, którą przywołuję, czy do której się odwołuję, czy do akapitu na stronie, albo do zdania z oryginalnego tekstu „zaczynającego się od słów”, którego to zdania, akapitu, strony – tutaj nie przedstawię. Zapewne nie ułatwi to czytelnikom śledzenia wątków krytyki i polemiki. Nie jest to też na pewno ze strony państwowej instytucji ułatwienie społecznej krytyki ani publicystyki, lecz jej utrudnienie. Czy wyższe uczelnie i ich pracownicy są finansowani z pieniędzy podatników?

Jest to pierwszy przypadek w naszym 8-letnim działaniu, aby miała miejsce tego typu reakcja na krytykę, ale Autor oczywiście ma do tego niezbywalne prawo. Kiedyś musi być pierwszy raz. Zatem czynimy mu zadość.

Dla zainteresowanych całością pracy podaję link źródłowy: pełna treść artykułu z Aneksem i Bibliografią dostępna jest pod tym linkiem w postaci PDF: https://www.academia.edu/26916392/Trudne_pocz%C4%85tki_archeologii_-_odkrycia_interpretacje_i_nadinterpretacje_w_dociekaniach_archeologicznych_Tadeusza_Wola%C5%84skiego_1785-1865_Museion_Poloniae_Maioris_t._II_2015_s._103_-_124:

Rocznik naukowy Fundacji Muzeów Wielkopolskich Tom II 2015 pod redakcją Andrzeja  M. Wyrwy praca Jakuba Linetty „Trudne początki archeologii – odkrycia, interpretacje i nadinterpretacje w dociekaniach archeologicznych Tadeusza Wolańskiego”. Skan PDF datowany 2016 06 20, strony 103 do 124;

cytuję str 103: ” Tadeusz Wolański należy do najbarwniejszych i najbardziej kontrowersyjnych postaci w dziejach polskiej archeologii. Jego działalność i poszukiwania archeologiczne cieszyły się zainteresowaniem historyków archeologii, choć nie spotykały się z ich uznaniem  Pisali o nim Józef Kostrzewski, Andrzej Abramowicz, czy Joachim Śliwa, wydając surowe opinie. Jest zazwyczaj wspominany jako badacz, który ulegał nadmiernej fantazji, nie dość krytycznie podchodził do źródeł pisanych, legend i odkryć archeologicznych. Ponadto w sposób nieumiarkowany gloryfikował słowiańską, pogańską przeszłość i aby dowieść świetności przedchrześcijańskich Słowian, dopuszczał się karkołomnych interpretacji inspirowanych polskimi dziejami bajecznymi   oraz rzekomą Kroniką Prokosza. Wolański zyskał wśród następnych pokoleń archeologów i historyków raczej złą reputację. Przez historyków archeologii jest przedstawiany jako oryginalny ekscentryk, którego dokonania i ustalenia w całości odrzuca współczesna nauka. Oceny te choć bezwzględne są niemal w całości uzasadnione. Możemy powiedzieć już na wstępie, że Wolański ciężko zapracował na taki osąd własnej działalności… ”

dalej ta sama strona 103 i strona 104: ” Jako pierwszy o Wolańskim pisał Józef Kostrzewski, opracowując dzieje polskiej archeologii: Był to niestety Fantasta, który wszędzie dopatrywał się śladów Słowiańszczyzny, przypisywał naszym przodkom pogańskim znajomość pisma runicznego i nawet napisy na sarkofagach etruskich i na monetach celtyckich uważał za słowiańskie. Jakkolwiek był on w swoim czasie ceniony i korespondował z wieloma uczonymi zagranicznymi m.in. z Thomsesnem, wyniki naukowe jego pracy są zupełnie bezwartościowe (Kostrzewski 1958, 14)”

dalej na tej samej stronie i następnej (104) Autor cytuje kolejnych dawnych naukowców i ich sądy na temat Wolańskiego, a to :Jerzego Gąssowskiego, Andrzeja Abramowicza i Zdzisława Skroka.  Przy okazji przedstawiania osądu Abramowicza Autor pisze cytuję: „Według historyka archeologii krytyczną ocenę Wolański zawdzięcza nieumiarkowanemu słowianofilstwu i bezgranicznemu dopatrywaniu się wszędzie śladów Słowiańszczyzny (Abramowicz 1970, 62), Zarówno Kostrzewski, jak i Abramowicz zauważyli , że Wolański utrzymywał korespondencję z wieloma badaczami w Polsce i krajach ościennych. Stoi to w pozornej sprzeczności z jego kontrowersyjną działalnością badawczą. W opinii Abramowicza rozległe międzynarodowe kontakty Wolański zawdzięczał przede wszystkim zdolnościom epistolograficznym i ujmującej barwnej osobowości, a nie osiągnięciom naukowym. Z niewątpliwą przesadą pisał z kolei o Wolańskim Zdzisław Skrok: „[…] Tadeusz Wolański (1785 – 1863, hrabia z Wolan, trzymany do chrztu przez samego Tadeusza Kościuszkę, alchemik, mistyk, mason, słowianofil i fantasta, poszukiwacz kamienia filozoficznego i eliksiru wiecznej młodości” (Skrok 2001, 47). O ile określenia „mason, słowianofil i fantasta” można z Wolańskim wiązać, to nic nie wiadomo o jego doświadczeniach mistycznych. Natomiast informacje o poszukiwaniach kamienia filozoficznego odnoszą się do czasów młodości , kiedy to pomagał ojcu, który był alchemikiem. Podobnie Wolański pobierał nauki  u alchemika w Mitawie. Zresztą  wspomniane opowieści o Wolańskim bazują na jego nekrologu opublikowanym w 1874 roku, prawdopodobnie celowo ubarwionym (B.a. 1874, 209-215). Nie ma w nim jednak informacji o poszukiwaniach eliksiru wiecznej młodości. Jak widać, Skrok przetworzył zniekształcił w dużym stopniu fakty źródłowe i odszedł zbyt daleko we własnych wyobrażeniach.”

Cytuję powyższy fragment by uzmysłowić metodę pisania tej pracy. Widać to dobrze od samego początku, będzie nią bezrefleksyjne powtarzanie cudzych sądów. Czyli esej literacki, kompilacja sądów innych autorów z zamierzchłej przeszłości. Mnie się wydawało, że nauka współczesna to nauka XXI wieku, a tutaj mamy dyskredytujące Wolańskiego cytaty z pierwszej połowy wieku XX. Czy rzeczywiście nie zdarzyło się przez 100 lat nic co zweryfikowałoby opinię współczesnego historyka archeologii? Profesor Kostrzewski mógł w 1958 roku napisać o Wolańskim, że jego praca jest naukowo bezwartościowa, bo wtedy nikomu nie śniło się to co współczesna lingwistyka odkrywa i co piszą dzisiaj naukowcy np. na uniwersytetach w Słowenii, których zresztą cytują naukowcy z Gdańska, mianowicie, że „etruski można odczytywać jako język słowiański”, albo to co twierdzą naukowcy z Macedonii, że: „drugi, środkowy napis na egipskim Kamieniu z Rosetty zawiera wyrazy słowiańskie a nie koptyjskie”. Profesor Kostrzewski nic nie wiedział o wynikach badań genetycznych, które naszych genealogicznych przodków lokują w Europie już 10.000 lat p.n.e. Ale przecież minęło prawie 60 lat od daty wygłoszenia opinii przez profesora Kostrzewskiego, i 7 lat z okładem od ogłoszenia wyników badań genetycznych, zatem Autor o takich odkryciach musi wiedzieć. Więc?

Ten powyższy fragment mojej krytyki dotyczy w zasadzie całości omawianego artykułu, ale także stron 104, 105, 106 i 107, których skanów nie mogę tutaj zamieścić więc odsyłam Państwa do PDFu. Na tych stronach Autor cytuje i omawia powszechnie znany życiorys Tadeusza Wolańskiego, dorzucając kolejne opinie negatywne (Sklenarz 1977) i przeplatając to nielicznymi wzmiankami o jego jednak jakichś zasługach dla kolekcjonerstwa w dziedzinie numizmatyki, ale i ten dorobek jest przez Autora podważany np. na str 106 pojawia się sugestia cytuję:

„…Znaczną ich część odsprzedał do zbiorów Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie przepadły po upadku powstania listopadowego w 1831 roku. Liczbę przekazanych tam numizmatów Wolański szacował na około 2700 (Wolański 1843, 7). Spis monet piastowskich znajdujących się w zbiorze Tadeusza Wolańskiego (zabytków które przepadły w Warszawie) zamieścił Kazimierz Stronczyński w aneksie swojej publikacji Pieniądze Piastów z 1847 roku (Stronczyński 1847, Spis 1-22) gdzie autor wyszczególnił 502 egzemplarze. Spis powstał na podstawie katalogu sporządzonego przez Wolańskiego. […]”

– O co tutaj chodzi? Sugeruje się, że Wolański nie przekazał 2700 monet? Autor artykułu dobrze wie, że czego jak czego, ale fałszerstw nie można Wolańskiemu zarzucić, co sam stwierdza na końcu artykułu. Jest to sformułowanie niejasne i nie wiem czemu służy. Ogółem monet było 2700 jak rozumiem, z czego piastowskich 502. Proszę o sprostowanie, jeżeli się mylę? A może jednak dał im 2700 monet piastowskich?

Iście naukowe podejście do Tadeusza Wolańskiego widać zwłaszcza u Zdzisława Skroka, dla którego udział w masonerii i doznania mistyczne stanowią wyznacznik dyskwalifikujący Wolańskiego, jako naukowca. O ile sąd Józefa Kostrzewskiego i Andrzeja Abramowicza można zrozumieć  jako uprawniony w roku 1916 czy 1956 (w epoce nauki bismarckowskiej lub niemalże jeszcze stalinowskiej), to powtarzanie tego samego sądu w roku 2016 jest już kompletnym kuriozum, bo od co najmniej dziesięciu lat toczą się badania genetyczne, które przyznają udział Słowian chociażby także w kulturze etruskiej (nadadriatyckiej i naddunajskiej nieprzerwanie od 10.000 lat). Ten nowy fakt zmienia zdecydowanie recepcję dokonań Tadeusza Wolańskiego, który był (jak się dzisiaj okazuje) prekursorem odczytywania run etruskich po słowiańsku. Kwestionowanie uznania jakim cieszył się Wolański w kręgach międzynarodowej nauki przez Abramowicza, który sprowadza je do umiejętności przemawiania i zjednywania sobie słuchaczy, a także  podważanie przez Autora artykułu faktu owego uznania, co jakoby było potwierdzone tylko tzw.  nekrologiem zamieszczonym, było nie było jednak, w czasopiśmie naukowym owego okresu, to znów literatura, a nie żadna nauka. To co najwyżej nadużycie, które lekceważy opinie innych świadków tamtych czasów i autorytet pisma naukowego z tamtych czasów. Czemu to właściwie ma służyć? Może uzasadnieniu własnych tez Autora, który jest wyznawcą allochtonistycznej wizji przybycia Słowian z bagien nadprypeckich w V wieku i dokonania podboju Rzymu przez dziką tłuszczę przy pomocy motyk.

Takie właśnie są poglądy pana Skroka, które nie wiadomo po co w ogóle Autor przytacza, skoro są według niego samego niewiarygodne. A jakie te poglądy pana Skroka są możemy znaleźć choćby tutaj:

„Rozmowa Rafała Geremka ze Zdzisławem Skrokiem

RZ: Pan w swojej książce pisze o okresie pomiędzy V – VII wiekiem jako czasie największych sukcesów naszych słowiańskich przodków. Wtedy mieliśmy swoje pięć minut?
ZS: Tak, bo nagle lud przybywający prawie znikąd, z dalekiego zaścianka, zdobył pół Europy i to w bardzo krótkim czasie. Wcześniej, przed V wiekiem naszej ery w ogóle nie byli oni znani rzymskim czy bizantyjskim podróżnikom i kronikarzom, a ci wiadomości mieli dobre, jeśli chodzi o obecne tereny naszego kraju, bo kupcy rzymscy penetrowali tę część świata aż po Bałtyk. Nikt z nich nie wspomina o Słowianach, którzy wyłaniają się nagle ze wschodu w V, VI wieku, i odnoszą niebywały sukces polityczny i demograficzny. Dochodzą do Alp, do Łaby, opanowują Peloponez, docierają na Sycylię, do północnej Afryki, biorą udział nawet w kolonizacji Islandii i Grenlandii! Istnieją na to świadectwa, choć wiele wskazuje na to, że pod nazwą Słowian kryły się również inne ludy barbarzyńskie walczące o swój kawałek tortu na gruzach Imperium Rzymskiego.
RZ: To nie był wyłącznie pokojowy marsz. Jak nam się to udało, skoro nawet broni dobrej nie mieliśmy?
ZS: Słowiańscy woje uzbrojeni byli niezwykle ubogo – nie znali nawet miecza. Maczugi, siekiery, włócznie i tarcze były podstawą ich uzbrojenia. Atakowali spieszoną masą, z niezwykłym impetem, agresją i odwagą.”
http://www.rp.pl/artykul/65421-Ci-niesamowici-Slowianie.html#ap-1
Czyli podsumowując tych kilka zdań Słowianie atakowali niemal gołymi rękami! Kuriozalne! – wywiad pochodzi z roku 2007. Nawet nie chce się go człowiekowi komentować, takim jest zestawem bzdur, które nie trzymają się nawet najbardziej elementarnej logiki, czy zasad dowodzenia. Tezy wyssane z palca i sprzeczne ze sobą wewnętrznie.

[….]

Proszę poniżej zwrócić uwagę na listę obdarowanych brakteatami osób, które wspierały finansowo działalność Tadeusza Wolańskiego i jego poszukiwania – we wstępie Autor twierdził , że rozległe kontakty międzynarodowe Wolańskiego to mit oparty wyłącznie na nekrologu.

str 107 cytuję: ” Znalezisko to Wolański rozdzielił i obdarował „przyjaciół, którzy  wzajemnie w zbiorach mych wspierać mnie zwykli […]” (Wolański 1845, 39). Po jednym z takich brakteatów otrzymali: Christian Thomsen z Kopenhagi, generał Ruhle de Lilienstern z Berlina, książę Gwilhelm Radziwiłł, Charles de Heydeken z Genui, księżna Izabella Czartoryska, hrabia Tytus Działyński, dyrektor Reichel z Petersburga i niejaki Goetz z Drezna. Dwa brakteaty zostały przekazane wraz z numizmatami do zbiorów Uniwersytetu Warszawskiego i i wymienione w spisie publikowanym przez Stronczyńskiego (Stronczyński Spis 10). Lista obdarowanych wskazuje na liczne powiązania Wolańskiego, a takze na rozwinięty system wymiany zbiorów i informacji w środowisku kolekcjonerów. Co szczególnie interesujące znalezisko z Chełmiec podarowane Thomsenowi zostało wymienione w artykule Duńczyka w 1861 roku (zob. Abramowicz 1970, 65).”

I co? Ten sam Thomsen, o którym z takim uznaniem wyraża się profesor Kostrzewski. Tym razem nie zasługuje on na uwagę Autora jako autorytet naukowy wspierający odkrycia T. Wolańskiego? Za to autor zamieszcza w tekście wizerunki owych brakteatów godnych uwagi i artykułu Duńczyka, z dopiskiem „rzekome”. Nie byłoby przyzwoiciej wciąż jednak dać znak zapytania, lub  sformułowanie „prawdopodobnie błędnie rozpoznane”? Z całego tego zamieszczonego spisu osób wyciągnąłbym jednak inne wniosek niż Autor – Wniosek o  powszechnym uznaniu T. Wolańskiego za autorytet w sprawie starożytności słowiańskich. Czy tego rodzaju osoby z towarzystwa przyjmowałyby podarki od oszołoma jak byśmy to dzisiaj powiedzieli? Czy kładłyby na jego poszukiwania swoje pieniądze? Czy wymieniałyby jego rzekome brakteaty w swoich publikacjach? To jest tylko część jego kontaktów i to nie stricte naukowych.  Co skłania Autora do podważania narracji współczesnych Wolańskiemu osób? Czy finansujący prace i poszukiwania Wolańskiego czyniliby to biorąc go za wariata, nadgorliwca, człowieka niewiarygodnego?! Czy ryzykowaliby własny autorytet i reputację tak ważną w XIX wieku?

 

Strona 108 jest bardzo ważna dla całego odbioru artykułu, dotyczy bowiem odkrycia Czarnoboga Bamberskiego i stosunku Autora artykułu do wyznawanej przez Wolańskiego ideologii co rzutuje na całą treść tego artykułu, ale muszę państwa odesłać do PDFu, a tutaj zacytuję tylko fragmenty strony 108 cytuję:

„… Miał ponadto ambicje naukowe i starał się szukać wyjaśnień i interpretacji zabytków, a przede wszystkim dociec jakie, jakie były najdawniejsze dzieje słowiańskich przodków w czasach przedchrześcijańskich. Tym samym Wolański wpisywał się w nurt słowianofilstwa fascynującego się czasami pogańskimi i krytycznie nastawionego do chrześcijaństwa, które nierzadko było traktowane jako element obcych wpływów. Nurt ten zapoczątkował w archeologii Zorian Dołęga Chodakowski (właściwie Adam Czarnocki), który w swojej najważniejszej pracy O Słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem pisał: „[…] od wczesnego polania nas wodą zaczęły się zmywać wszystkie cechy nas znamionujące, osłabiał w wielu naszych stronach duch niepodległy […]” (Chodakowski 1853, 2). W nurcie tym był często obecny religijny i etniczny szowinizm. Do podobnej ideologii, zafascynowanej pogaństwem, odnosił się Wolański, który w pierwszej swojej książce zamieścił wiersz:

Nie to mi ziomek choć w Polsce zrodzony,

Choć i nazwiskiem polskim zaszczycony,

Co, dla ppróżności, z prostej schodząc drogi,

Zamiast ojcowskie, obce wielbi Bogi,

Temu ja tylko pismo to podaję

Którego z serca Lachem bydź uznaję!

(Wolański 1843 strona tytułowa)

Zanim przejdziemy do właściwej pisarskiej Wolańskiego, warto przybliżyć sprawę rzekomego Czarnoboga bamberskiego, jednego z pierwszych i najważniejszych fałszywych zabytków runicznego pisma słowiańskiego i zarazem jednego z wielu błędnych tropów badaniu dziejów Słowian i ich pogańskich wierzeń. Sprawa romańskich rzeźb znajdujących się przed  wejściem do katedry w Bambergu w Bawarii, które zostały zinterpretowane jako zabytki dawnych wierzeń słowiańskich, należy do pierwszych , w których Wolański wystąpił z własną interpretacją.  […] Interpretacje Kollara i Szafarzyka padły na podatny grunt modnego wówczas słowianofilstwa. Na podstawie rysunku Kollara mnożyły się kolejne próby odczytania   rzekomego napisu runicznego. […] Sprawa Czarnoboga bamberskiego wydaje się bardzo ważna dla dalszej działalności Wolańskiego, Można bowiem zauważyć dużo podobieństw pomiędzy interpretacjami tego uczonego a koncepcją Kollara wywodzącą Słowian z półwyspu Apenińskiego. Podobieństwo poglądów czeskiego  i polskiego uczonego na pochodzenie Słowian i ich związki ze starożytną Italią (zwłaszcza Etrurią) zauważyła ostatnio Szczerba (Szczerba 2014, 11-12 por. też Hrbata 2014, 146-155). […] Późniejsze doszukiwanie się reliktów słowiańskiego pisma na starożytnych inskrypcjach, przeważnie etruskich, może być refleksem wydumanej teorii Kollara o italskiej pramacierzy Słowian. Należ y przy tym zauważyć, że Wolański był samoukiem, Kollar natomiast  od 1849 roku profesorem słowiańskiej archeologii na Uniwersytecie w Wiedniu (pierwszej tego rodzaju katedry w Cesarstwie Austriackim). ”

I mamy powyżej  jak na dłoni niechętny stosunek Autora do Tadeusza Wolańskiego i jego poglądów pogańskich oraz fascynacji czasami przedchrześcijańskimi  i poszukiwań archeologicznych z tego okresu. Odkrycia Wolańskiego są tutaj z góry opisane jako fałszywe, rzekome, a więc a priori nic nie warte. Napisanie o profesorze Kollarze dzisiaj , w 2016 roku, że jego teoria italskiej pramacierzy Słowian i związków Prasłowian z Etrurią jest „wydumana” to dla mnie nie jest zwykłe nadużycie, ale wynik złej woli, interpretacji z premedytacją odrzucającej znane już dzisiaj naukowe teorie i fakty, które lokują Słowian w okresie już od 10.000 p.n.e. nad Adriatykiem i nad Dunajem, a od około 6.500 p.n.e. przenoszą  część plemion słowiańskich/prasłowiańskich/scytyjskich nad Wisłę i Odrę. Poniżej Autor zademonstruje nam także swój stosunek do lingwistyki i jej możliwości rekonstrukcji przeszłości. Jest też dziwne, że jako historyk, nie zna on pracy doktorskiej Piotra Makucha z Wydziału Historii UJ,  na temat związków legendy o Kraku z legendami historycznymi o królu Cyrusie, ani artykułów językoznawczych Jacka Jarmoszko o związkach językowych Polaków i Persów starożytnych.  Zaczyna to być, mówiąc szczerze, mocno podejrzane, jako że lingwistyka jest nauką pomocniczą archeologii i wnioski płynące z jej rozstrzygnięć powinien Autor uwzględnić w swojej pracy na temat Tadeusza Wolańskiego i jego odkryć lingwistycznych, czy archeologicznych.

 

strona 109, 110, 111 bardzo ważne opisujące sprawę posągów pogańskich w Kościele na wzgórzu Lecha poświęconym św. Jerzemu, w Gnieźnie. Musicie na razie przeczytać w PDFie ponieważ tak obszerny cytat przekracza moje możliwości czasowe. Warto się udać na te strony PDF, żeby zobaczyć  figury o jakich mówimy i zrozumieć poniższy mój tekst, który się do tego fragmentu pracy właśnie odnosi.

Ze strony 109-110 taki oto cytat: „Głównym jednak celem pracy była chęć udowodnienia, że w zbiorach kopenhaskich znajdują nieznane wcześniej trzy monety z czasów Mieszka I i Bolesława Chrobrego, czyli wspomniane w tytule pracy „najdawniejsze pomniki”. Wolański w taki bowiem sposób interpretował ilustracje niektórych skandynawskich zawieszek brakteatowych, że doszukał sie ich polskiej proweniencji. Medale te miały trafić do Danii w wyniku najazdu króla Waldemara I na Arkonę i Wołogoszcz w 1168 roku. W ten sposób Wolański próbował dowodzić historyczności legend i dziejów bajecznych, a także wykazywać wielkość dawnej cywilizacji słowiańskiej. Krytycznie do tych rewelacji odniósł się Stronczyński. W recenzji broszurki Wolańskiego na łamach „Biblioteki Warszawskiej” w 1843 roku pisał: „[Wolański] Wskrzesza w niej [książce] Lechów, wydobywa spod odwiecznych mogił Krakusa i Wandę, przywraca wiarę i autentyczność kronice Prokosza, wszystkiego dowodząc pieniążkami , które w zbiorze swoim posiada” (Stronczyński 1843, 150). Wolański próbował dowodzić historyczności Lecha za pomocą karkołomnych etymologicznych wywodów, a także bałamutnych analogii. Dopatrzył się nawet Lecha w Piśmie Świętym i na pewnym epitafium z grobowca rzymskiego (Wolański   1843, 3). Podobną metodą Wolański bronił historyczności innych legendarnych postaci, Popiela, Kraka i innych. Starał się podpierać swoja znajomością numizmatyki. Krytykował na tej płaszczyźnie zwłaszcza Lelewela: Wyliczając Lelewel gabinety numizmatyczne z których czerpał materiały, wymienia miedzy innemi także i zbiór Uniwersytetu Warszawskiego. Dziwna rzecz!  Kolekcja brakteatów i monet polskich przeze mnie w przeciągu lat 30 zebrane, i w ilości 2739 przez rząd dla Uniwersytetu w cenie 16 000 złot. pols. ode mnie nabyta. wszakże nie była jeszcze do Petersburga wywieziona gdy Autor Warszawę opuścił? Czemu ani jednej sztuki z niej nie nadmienia […] (Wolański 1843, 7). Tadeusza Wolańskiego ubodło zwłaszcza sformułowane przez Lelewela posądzenie o fałszerstwa. Oskarżenie było rzeczywiście krzywdzące.”

 

[…]

„W dalszej części pracy Wolański przedstawił panteon religii słowiańskiej wraz ze źródłami historycznymi i archeologicznymi mającymi dowodzić ich kultu. Wolański pod tym kątem omówił Swantewita, Nię, Dziedzillę, Thora (Tura) i bóstwa piekielne. informacje zawarte w panteonie o rzekomych posągach Nii i Dziedzilli  w kościele św. Jerzego w Gnieźnie stały się powodem sporu z historykiem Karolem Neyem. Wolański twierdził, że romańskie rzeźby znajdujące się w tym kościele przedstawiają bóstwa pogańskie i są dowodem na istnienie pogańskiej świątyni w tym miejscu przed zbudowaniem kościoła św. Jerzego.”

A propos Wandy wiadomość z 2 stycznia 2017: http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-kopiec-wandy-odkrywa-swoja-tajemnice-sa-wyniki-badan-georada,nId,2330856

Mamy tutaj trafnie ujętą taktykę i technikę działania Lelewela, który zdyskwalifikował większość zabytków słowiańskich odkrytych w tamtych czasach. Nie będziemy się tutaj skupiać na Lelewelu, wiele już o nim napisano i o jego „krzywdzących” opiniach.  Nie zatrzymamy się też na sprawie, jakie to źródła przedstawił Wolański, o których się tutaj nie pisze ani słowem. Może Autor powinien jednak tutaj osobiście odnieść się do tego sporu między Wolańskim z Neyem? Może powinien się zastanowić czy Wolański nie miał racji? Skoro mamy kościół romański z X wieku z płaskorzeźbami w jego ścianach, to dlaczego naturalnym jest, aby płaskorzeźby reprezentujące styl przybyły na ziemie polskie 300 lat później niż zbudowano kościół, miały być w jego ściany wrzeźbione? Mnie się zdaje, że to wręcz nieprawdopodobne? Czy ktoś podzieli to moje zdanie? Nieprawdopodobne zwłaszcza, że kościół stanął na miejscu pogańskiego kamiennego „kurhanu”!

O wyglądzie tego kurhanu i artefaktów z niego nie wiemy do dzisiaj nic ponadto, że był on kamienny i okrągły i miał średnicę 10-12 metrów, a także, że otaczała go fosa! Musiał to być niezwykły zabytek – To przecież dowód, że na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie stał KOPIEC KAMIENNY! Tak Panie Autorze! A z tej kamiennej budowli zapewne, tak z 90.% pewnością, wzięto budulec na kaplicę i potem kościół. Dlaczego ten kościół postawiono na pogańskim „kurhanie”? A może był to Kopiec LECHA?! Lub Kopiec bóstwa takiego jak Wanda – Bogini Wód?! A może Nija/Nyja? Na czym polegało panie Autorze to, pana zdaniem, skuteczne obalenie przez Neya koncepcji, że była to figura Nyji?!

Wikipedia: „Kościół mieści się na Wzgórzu Lecha (w sąsiedztwie bazyliki prymasowskiej) przy ul. Kolegiaty. Kościół jednonawowy powstały z ciosu prawdopodobnie w X wieku, na miejscu kaplicy grodowej, która z kolei powstała w miejscu gdzie od końca VIII do połowy X wieku wznosił się otoczony fosą kamienny kurhan o średnicy 10-12 metrów[2].

Obecny kościół został zbudowany w XII wieku. Po pożarze w 1613 został gruntownie przebudowany w XVIII wieku, ale zachował bryłę romańską (mur odsłonięty w ścianie południowej), wyposażenie wnętrza w stylu barokowym. Gruntownie restaurowany w 1782.

Kim był Ney i jak wyglądała jego praca nad posągami o jakich tu mowa znajdujemy w całkiem innej pozycji naukowej, Elżbieta Urbaniak „GNIEŹNIEŃSKA OFICYNA WYDAWNICZA JANA BERNARDA LANGEGO” tutaj str 12-13:

” Często ilustrował je własnymi rysunkami. Ney zaliczany jest do pierwszych badaczy najstarszej przeszłości Wielkopolski. Z zakresu historii Gniezna napisał Żywot błogosławionej Jolenty i klasztoru zakonnic św. Klary w Gnieźnie (Leszno1843). W poszukiwaniu posągów bóstw pogańskich prowadził wykopaliska w Gnieźnie. Karol Ney chciał też  podjąć badania nad dziejami katedry i miasta, ale  kapituła katedralna nie zgodziła się na udostępnienie mu niezbędnych akt. Był również autorem kilku podręczników szkolnych z zakresu historii Kościoła, historii i geografii. W 1847 roku został przeniesiony do gimnazjum w Trzemesznie.”

Skoro autorowi apologii błogosławionych chrześcijańskich i podręcznika historii kapituła katedralna zabroniła badań akt rzeczonych figur to co miała do ukrycia?

W chwilę później Autor niejako przyganiwszy wcześniej Wolańskiemu, że wszedł w spór z Neyem i uznawszy, iż Ney miał rację, pisze o kolejnych reliefach tym razem w kościele w Inowrocławiu , które Wolański uznał za relikty pogańskie i przyznaje o dziwo, że pogląd taki (jak Wolańskiego!) występuje wciąż we współczesnym obiegu naukowym (Danielewski 2011, 7-34)! Czyżby to znaczyło, że takiej interpretacji tego typu figur, reliefów, płaskorzeźb nie udało się do roku 2011 skutecznie obalić?! Czyli, że to są hipotezy współcześnie po 150 latach nadal uprawnione?! A więc hipotezy postponowanego przez pana Autora tekstu, Tadeusza Wolańskiego na temat kościoła w Gnieźnie także byłyby być może jednak uprawnione nadal w roku 2011?! Pogratulować Tadeuszowi Wolańskiemu przenikliwości naukowej i naukowego podejścia do rzeczy skoro jego hipoteza trzyma się 150 lat i nie można jej obalić! A dla Autora to jest powód do krytyki, do zarzutów o nadinterpretację?! Że świątynie chrześcijańskie we wczesnym średniowieczu budowano prawie zawsze na miejscach dawnego kultu i często z wykorzystaniem budulca z tych miejsc kultu, jest sprawą powszechnie archeologom znaną i  jest wiele tego przykładów – choćby ten z  Rugii.

strona 111, 112 i 113 zawiera odniesienie do sprawy Gazety Warszawskiej i jej oceny lingwistycznej osiągnięć na tym polu Tadeusza Wolańskiego stąd mój poniższy komentarz. Zawierają one także wymienione powiązania naukowe Tadeusza Wolańskiego w akapitach pod tytułem „Powiązania Naukowe”. Już sam ten fakt jest sprzeczny z tezą głoszoną przez autora na wstępie, że kontakty naukowe Wolańskiego mają potwierdzenie wyłącznie w nekrologu z 1874 roku?

cytuję strona 111:

„Świadomy krytyki jaka spadła na jego propozycje, Wolański próbował podbudować swoje tezy, publikując część korespondencji naukowej w książce Listy o starożytnościach słowiańskich z 1845 roku. Zamieścił tam list do Cesarskiej Rosyjskiej Akademii Nauk w Sankt Petersburgu, dwa listy do Teodora Narbutta oraz do Królewskiego Towarzystwa Starożytników Północy w Kopenhadze.”

„Kolejna ostatnia faza działalności pisarskiej przypadła na początek lat 50. XIX stulecia. Być może zrażony krytyką w kraju, lub starając się o szerszy odbiór w międzynarodowym środowisku uczonych, publikował w języku niemieckim. Dla kwestii słowiańskiej najistotniejsza była dwutomowa  praca Schrift – Denkmale der Slaven vor Christi Geburt, poświęcona rzekomym zabytkom słowiańskiego piśmiennictwa z czasów Chrystusa. wydana w 1850  i 1852 roku […] Miały one dowodzić słowiańskiego zasiedlenia strefy śródziemnomorskiej w starożytności. Wolański do tej grupy zabytków zaliczył również wiele znalezisk z runami germańskimi. Posiadał on rzekomo umiejętność odczytywania alfabetu słowiańskorunicznego co stosował do różnorodnych zabytków piśmiennictwa. Dawało to niekiedy zdumiewające efekty. Dla przykładu – we wspomnianej pracy Wolański dowodził, że na pewnym grobowcu w Crecchio we Włoszech znajduje się inskrypcja Eneasza z Troi w jego języku ojczystym, czyli słowiańskim (Wolański 1852, 4-9; Michalski 2013, 161) […]   Taki sposób postępowania spotkał się z krytyką „Gazety Warszawskiej”: Wolański wziął się do staro-słowiańskiego alfabetu , i o cudo! wszystko odcyfrował. Udało  mu się to zaś następującym sposobem: – wszystkie litery znane w jakimkolwiek bądź alfabecie kuli ziemskiej, zastosował według potrzeby do znaków wyrytych na owych pomnikach; jeżeli znalazł jaki znak nieodgadniony, kładł i przekładał tak długo wszystkie litery alfabetu, póki z poprzednimi nie utworzyły słowiańskiego lub przynajmniej słowiańsko brzmiącego wyrazu. Jeżeli dalej mimo to znalazła się jaska głoska która mu psociła, pracował nad nią tak długo, póki z h nie zrobiło się s, z, g, d itd. Pracując takim sposobem przez 5 lat, jak sam powiada, doszedł nareszcie pan Wolański do tego, ze skombinowawszy wszystkie języki słowiańskie, a zostawiwszy mimo mniemanej słowiańskości owych pomników, greckie nazwy greckich bóstw potworzył słowiańskie napisy. Czy z sensem? Mniejsza o to […] (Gazeta Warszawska 1852, 3).

Na stronie 112 cytuję: „Jak widać na powyższym przeglądzie, poszukiwania zabytków archeologicznych mających ukazać wielkość słowiańskiej przeszłości lub wiązać się z religią pogańską, próby odczytania rzekomych słowiańskorunicznych napisów były zupełnie nietrafione. Na usprawiedliwienie Wolańskiego możemy dodać, że wiara w istnienie runicznego piśmiennictwa słowiańskiego była w tym czasie niemal powszechna. Temu mirażowi i bałamutnym świadectwom uległo wielu wybitnych badaczy, w tym Joachim Lelewel, Józef Łepkowski, Aleksander Przeździecki, Antoni Białecki i Kazimierz Szulc”.

A może mieli oni genialne przeczucie przyszłości, może kierowała nimi intuicja, że to pismo gdzieś być musi?  ( 2011: Z Archiwum 2014 – NAUKA): A.D.P. Lasso – Odkrycie zaginionego ogniwa pochodzenia języka łacińskiego; 2014: Vincza – Stare europejskie naddunajskie pismo – najprawdopodobniej pierwsze pismo Słowian)

Za to opisywane na tej stronie (112) przez Autora tekstu zabytki kultury skandynawskiej zasługują już na baczną WEDŁUG NIEGO uwagę, jak te przedstawione na rycinie 6 – a opisane być może w sposób już dzisiaj niezbyt aktualny, jako

cytuję: „Zachowana część złotych przedmiotów pochodzenia skandynawskiego z miejscowości Wapno; za M. Kara, Skandynawski skarb złotych przedmiotów z przełomu starożytności w miejscowości Wapno, woj pilskie, „Przegląd Archeologiczny” 1994, t. XLII s 79.”

Genetyka współczesna kwestionuje całkowitą a-słowiańskość Gotów i Wandali, wręcz znajduje wśród nich, jak i w kulturze przeworskiej przedstawicieli haplogrupy R1a – słowiańskiej i znajduje jej kontynuacje w średniowiecznej ludności Polski oraz ludności dzisiejszej. Nie wszystkie zatem znaleziska z Pomorza powinniśmy przypisywać Skandynawom – nie mówiąc o tym, że z punktu widzenia archeologii takie konkretne przypisanie zabytków archeologicznych do konkretnego etnosu, jest dzisiaj w ogóle nadużyciem.

 Strona 112-113 Powiązania Naukowe, cytuję:

„Niezwykle ważnym i interesującym wątkiem działalności naukowej Tadeusza Wolańskiego są jego wyjątkowo rozbudowane kontakty naukowe i koleżeńskie. Zauważyli to już Józef Kostrzewski i Andrzej Abramowicz”

I jeszcze raz powtórka sądu Abramowicza wygłoszonego już we wstępie do pracy Autora:

„Ten ostatni twierdził, że międzynarodowe uznanie dla Wolańskiegfo było efektem jego taklentu epistolograficznego oraz ujmującej osobowości (Abramowicz 1970, 67).”

 

Nie dosyć, że to jest przepisane po Abramowiczu to jeszcze podwójnie powtórzone w pracy która ma 12 stron nie licząc dokumentów. Nasuwa się nieprzeparte wrażenie z lektury tych akapitów i 12 stronic całej pracy, że Autor po prostu Tadeusza Wolańskiego nie lubi! Można kogoś nie lubić lub nie cenić  – ale prywatnie, NIE MOŻNA – gdy się go poddaje krytyce naukowej.

Dalej zaś strona 113 i 114 to opis wręcz czegoś odwrotnego niż tezy Abramowicza – mianowicie rozległych międzynarodowych i polskich kontaktów Tadeusza Wolańskiego. 


Autor na lingwistyce się nie zna, najwyraźniej tak samo jak redaktorzy Gazety Warszawskiej, ale czyż nie jest on naukowcem XXI wieku, w odróżnieniu od redaktorów XIX wiecznej gazety, jak zwykle w skolonizowanej przez Niemców (Prusaków) Polszcze zapatrzonych w autorytety  i stereotypy z Prus i EUROPY?! Kto z lingwistów współczesnych śmiałby się, że głoski i ich zapis przechodzi w słowiańskim z g w h, w k, w ż, czy w inną głoskę? Kto z nich śmiał by się dzisiaj z tezy, że wszystkie języki słowiańskie są niemalże jednym językiem z gwarami regionalnymi? Kto, panie Autorze?! Jeżeli historyk archeologii nie zna się na czymś, to prosi o pomoc naukowca z danej dyscypliny – podchodzi do rzeczy holistycznie, bo to jedyne uprawnione podejście w XXI wieku!  Z czego pan Autor, historyk archeologii czy archeolog historyczny, wyciąga wniosek, że próby odczytania run przez Wolańskiego były nietrafione – z opinii redaktorów Gazety Warszawskiej?! Bój się pan BOGA! Czego pan uczy swoich studentów jako pedagog, takiego podejścia „naukowego”, jak to tutaj widać?! Wiele osób, w tym kręgi naukowe Rosji i naukowcy ze Słowenii próbują wciąż odczytać słowiańskie runy w roku 2016. Ta sprawa nie jest skończona. Skąd więc tak kategoryczne sądy u naukowca, który winien sprawy otwarte pozostawić otwartymi i  nie przesądzać, zwłaszcza gdy pojawiają się nowe fakty, i to już od roku 2009?

[2013: (https://bialczynski.pl/2013/04/16/slowianie-byli-w-polsce-zawsze-polskie-radio-o-odkryciach-genetycznych-polskich-naukowcow/); 2015: (https://bialczynski.pl/2015/02/17/profesor-grzybowski-z-bydgoszczy-o-etnogenezie-slowian/)]

2009 – na temat nowych teorii dotyczących runicznych zapisów z Vincza: „Nauka słoweńska zadaje cios Allo Allo!” – czyli Slawistyka Gdańska o słowiańskich Etruskach

2016: https://pl.sputniknews.com/polish.ruvr.ru/2014_02_13/Etruski-to-ruski-8267/

strony 114, 115 i 116 – nie mniej ważne cytaty:

str 114: ” W kontekście powiązań naukowych Wolańskiego należy wspomnieć, że pomimo różnorodnych (przeważnie uzasadnionych) zastrzeżeń do jego działalności był przynajmniej częściowo doceniany przez ówczesnych starożytników i archeologów”.

„wspomnieć”, „przeważnie uzasadnionych zastrzeżeń”, ” był przynajmniej częściowo doceniany”? – Ja widzę z przeglądu jego kontaktów, że po prostu bez zastrzeżeń był akceptowany w tych kontaktach i to jako partner na równym poziomie, a nie jakiś „samouk” jak Autor podkreśla w innym miejscu artykułu – cytat przytoczyłem wcześniej – bo nauka XIX wieku składała się z setek „samouków”, jak to określa Autor, którzy uczyli się po ziemiańskich domach i nabywali wiedzę prywatnym sumptem. Tak było wtedy i tak jest obecnie. Wiedzę posiada nie tylko koncesjonowana kasta Kościoła Naukowego. Tak to czyniono w XIX wieku jak i my to dzisiaj znów czynimy w wieku XXI, tyle że wtedy nie czyniono tego ślęcząc przy komputerach, ale z nieporównanie większym wysiłkiem. Chwała więc Tadeuszowi Wolańskiemu za jego samouctwo. Na pewno zaś nie – zgodnie z powszechnym w środowiskach naukowych polskich mniemaniem współczesnym – na pohybel samoukom.  Dziś samouki mają nareszcie narzędzie do tego być posiąść wiedzę, narzędzie w postaci internetu i w postaci bardzo, bardzo częściowo wciąż zdigitalizowanych polskich bibliotek.

„Białecki widząc wątpliwą metodykę i dobór źródeł, nie odrzucił dorobku Wolańskiego w całości.”

Czy Jakub Linetty i nauka polska roku 2017 wzniesie się na ten poziom Pana Białeckiego z Krakowa w roku 2017?

[…]

strona 115: „Wydaje się, że najlepiej problem z jego pisarską działalnością wyjaśnił Józef Łepkowski w 1851 roku, starając się podsumować dotychczasową wiedzę o runach słowiańskich, o których istnieniu był przekonany:

[…] powiemy teraz nieco o pracach poświęconych przez 30 lat temu zawodowi, p. Tadeusza Wolańskiego, zamieszkałego w Księstwie Poznańskim w Rybitwach pod Pakością. Nie można zaprzeczyć temu mężowi czci, jeżeli przypatrzywszy się dobrze ogromowi tyloletnich jego mozolnych starań, ocenimy jego pracowitość, naukę i wytrwałość, ale też zdaniem mojem  nie należy zawierzać wszystkiemu co p. Wolański napisał, ani też uważać jego odczytów za dokonane. Pan Wolański według mojego widzenia rzeczy, należy do liczby tych szanownych ludzi, co usiłując dowieść jakiejś nowej, noszonej w swej duszy myśli , długim nad wyszukiwaniem dowodów ślęczeniem, tak się zaegzaltują, iż w końcu uwierzą w to co jest tylko utworzoną przez nich hipotezą: a wreszcie, nie kładąc dowodów, każą i drugim wierzyć.   Pan Wolański uwierzył, iż istnienie Słowian jako narodu zamieszkującego Europę, jest stare jak świat: a oparty na tej myśli, najdawniejsze europejskie pomniki Słowianom przyznaje (Łepkowski 1851, 273).”

 

Jakaż to jest jednak niesłychana kultura wypowiedzi w kontrze do dzisiejszego powszechnego niemal internetowego hejtu dyskutantów bez kultury, bez podstawowej wiedzy, czerpiących wiadomości z zasłyszenia lub z odłamków siejących rykoszetami po różnych forach, którzy swoim chamstwem zalewają dzisiaj Sieć.

 

Najśmieszniejsze jest to, że Łepkowski trafił w sedno. Przesłanki prowadzące Tadeusza Wolańskiego do jego sądów na temat Słowian i ich starożytnej obecności w Europie oraz do uznania ich udziału w różnych kulturach archeologicznych tejże Europy (etruskich, germańskich, innych), były w XIX wieku dostrzegalne tylko dla niego i nie potrafił ich powiązać na tyle, i przedstawić jasno logicznie na tyle, aby przekonać innych, że to prawda, a nie tylko jego wierzenia. Aby pokazać im to tak, żeby jego twierdzeń nie dało się logicznie podważyć, żeby stały się faktycznym dowodem. Miał trudność w dowodzeniu. Na tamtym etapie jego dowody były za słabe.

Ale w XXI wieku, kiedy nawet polscy naukowcy z Bydgoszczy (że nie wspomnę o naukowcach światowych z Londynu, USA, Berlina, Rosji) powiedzieli już ładnych kilka lat temu, że Słowianie, lub jak kto woli Prasłowianie, lub jak kto woli Scytowie, byli w Europie nad Adriatykiem (Etruria) i nad Dunajem (kultury naddunajskie) już 10.000 lat temu , i że około 6.500 lat temu część z nich przeniosła się nad Wisłę, Odrę, Ren, Łabę, Dniepr, a nawet do Skandynawii (kultura pucharów lejkowatych, kultura ceramiki sznurowej, potem łużycka), powinien to Autor wziąć poważnie od uwagę. Powiedzieli też ci naukowcy, że jest pan Autor (podobnie jak i ja) potomkiem tychże Scyto-Prasłowian w linii ojcowskiej, a też prawdopodobnie (w 99%.) jest nosicielem nie tylko genów po praojcach, ale także ich języka, który dawniej brzmiał nieco odmiennie, ale nasz polski język z tego języka przodków się właśnie wywodzi. I to także powinien Autor poważnie wziąć w swojej dysertacji pod uwagę.

Gdyby Autor tę współczesną naukową wiedzę uwzględnił, pozwoliłoby to mu stwierdzić, że Tadeusz Wolański był prekursorem wiedzy dzisiejszych genetyków, archeologów i lingwistów. Był nim nawet jeśli nie potrafił swoich twierdzeń  udowodnić wystarczająco. Byłby nim nawet wtedy, gdyby kierował się tylko i wyłącznie intuicją. 

Tak moim zdaniem postąpiłby w swojej dysertacji każdy polski naukowiec, który miałby odwagę na własny osąd historii, który miałby odwagę stracić niemieckie/UE granty, który nie lękałby się ostracyzmu ze strony niemieckich/UE/anglosaskich czasopism naukowych, albo utraty pracy na uczelniach opanowanych przez profesurę starej daty, za głoszenie swoich poglądów. Trzeba wielkiej odwagi, by nie lękać się takiego ostracyzmu,  jaki spotkał Wolańskiego za jego czasów, a jaki mu się  dzisiaj w XXI wieku ponownie pośmiertnie w polskich publikacjach serwuje.

Cieszy przynajmniej ta końcowa konstatacja pana Jakuba Linetty, iż  brzmiące dla naukowca jak epitet sformułowanie „nadinterpretacje” można odrzucić w przypadku Tadeusza Wolańskiego. Nie wiem po lekturze  tego artykułu z czego pan Linetty ten wniosek wyciąga, bo raczej miałem odwrotne wrażenie, ale dobre i to.

 

cytuję strona 116: „W 1836 roku Matias Kalina z Jaethensteinu dowodził słowiańskości celtyckiego plemienia Bojów na podstawie podobieństwa tej nazwy do słowiańskiego słowa bojovnici, a Vaclav Krolmus   miał się doszukać grobowca Czecha, praojca Czechów (Lutovsky 2006, 224-225). Należy podkreślić, że Wolański nigdy nie preparował zabytków, w odróżnieniu od niektórych innych, nota bene lepiej zapamiętanych cieszących się lepszą reputacją, uczonych. Wbrew wcześniejszym głosom badaczy trzeba stwierdzić, że błędne interpretacje i wątpliwa metodyka działań Wolańskiego były w pierwszej połowie XIX stulecia zjawiskiem typowym dla słowianofilskich poszukiwań archeologicznych, kierowanych często wyłącznie ideologicznym zapotrzebowaniem. Działania Wolańskiego jedynie zarysowały się na tym tle nieco wyraźniej. Odrzucając stwierdzone nadinterpretacje, należy  uznać zasługi Wolańskiego w gromadzeniu zabytków archeologicznych, a także ich opisie.”

Martwi uwaga, że to archeologia słowiańska cierpiała na fałszerstwa i nadinterpretacje, co sugeruje, że np. nauka niemiecka od takich fałszerstw i nadinterpretacji była  wolna. Jest to oczywista nieprawda i wiele „nadinterpretacji niemieckich”, nazywając rzecz bardzo delikatnie, próbujemy dzisiaj w Polsce prostować, bądź wskazywać na nie ludziom, którzy tym sprostowaniem z racji swojego zawodu i służby społeczeństwu polskiemu powinni się z własnej inicjatywy krytycznie zająć.

 

pełna treść artykułu z Aneksem i Bibliografią dostępna jest pod tym linkiem w postaci PDF: https://www.academia.edu/26916392/Trudne_pocz%C4%85tki_archeologii_-_odkrycia_interpretacje_i_nadinterpretacje_w_dociekaniach_archeologicznych_Tadeusza_Wola%C5%84skiego_1785-1865_Museion_Poloniae_Maioris_t._II_2015_s._103_-_124:

 

Ktokolwiek myślał, i miał taką nadzieję, że nie zechce mi się przepisać odpowiednich cytatów ręcznie ten się pomylił i to grubo! Naukowcy polscy muszą się przyzwyczaić, że wiedza jest dzisiaj dostępna wszystkim ludziom i wszędzie, a nie tylko wybranym kręgom i że patrzą na ich poczynania ludzie którzy wiedzą, WIEDZĄ, czyli posiadają wiedzę na każdy wybrany temat, gdyż chcą ją posiadać nie będąc wcale koncesjonowanymi przedstawicielami danej gałęzi nauki. Polskie społeczeństwo jako całość staje się dzisiaj „społeczeństwem naukowym”, poddaje krytyce poczynania na polu nauki i będzie to czynić nieustannie. Zatem konieczny jest dialog, który nie jest wybiegiem i zasłanianiem się immunitetem praw autorskich.

 

Czesław Białczyński

Schrift-Denkmale der Slawen vor Christi Geburt: Nach dem Polnischen

Biblioteka Google Books: https://books.google.pl/books/about/Schrift_Denkmale_der_Slawen_vor_Christi.html?id=FiBBAAAAcAAJ&redir_esc=y

wolan3335

 

Tadeusza Wolanskiego odkrycie najdawniejszich Pomnikow Narodu Polskiego, Tom 1

https://books.google.pl/books/about/Tadeusza_Wolanskiego_odkrycie_najdawniej.html?hl=pl&id=eTRNAAAAcAAJ

wol3334

https://books.google.pl/books?id=eTRNAAAAcAAJ&hl=pl&pg=PP4#v=onepage&q&f=false

https://books.google.pl/books?id=fTRNAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false

Podziel się!