Święto Kresu i Kryszeń-Krasa oraz Kwiat Żaru, czyli Kwiat Pąpu Rudzi oraz „Pieśń o Sobótce” Jana Kochanowskiego i „Pieśń o Ziemi Naszej” Wincentego Pola

Święto Kresu i Kryszeń-Krasa oraz Kwiat Żaru

Jerzy Przybył – Dziewanna

O tym święcie powiedziano już tyle, że nie wiadomo  co tu jeszcze dodać, a co już po wielokroć powiedziano. Ważnym i rzucającym się w oczy odkryciem jest powiązanie nazwy Kresu i postaci Krasy-Krasatiny lub Dziewanny-Krzesy z postacią ruskiego Kryszenia i hinduskiego Kriszny.

K-Rasa oznacza i działanie ku Rasie i zawiera człon ogniowy k-RA-sa i nawiązuje do znanego Skończykom – Skądy-Nawiom (Skonom)  pojęcia bogów Asów i Asgardu – Grodu Asów – kr-AS-a. Oczywiście krasy, krasny – jaśniejący ognisty, czerwony, piękny, zdrowy – cała masa pojęć jest wiązana z tym słowem w sposób jednoznacznie pozytywny – stąd też pochodzi słowo rusy – rudy, mieszany, a więc stąd wywodzi się miano Rusów. Krasić, kraśnieć – malować, czy nie od malowania ciał ohrą – czerwoną farbą? Czerwienie i czarować  – widać tutaj bliski związek mian kra-kar i czar-czer a przez to bliskość pojęć czarowania, czerwieni, pojęcia kary – czarny, kara – ukaranie i czar – czarowny a także car – władca.

Przytaczamy tutaj nieco rozjaśniające te wszystkie związki, ich bliskość oraz naświetlające obyczaje związane z obrzędem Kresu-Kupaliów fragmenty podania o Czarodanie, a także  ruskiego podania o Kryszeniu i Radudze (Ra-Dędze – Tęczy) oraz opis z czasów, gdy obrzęd ten był wśród Polaków powszechny – z pierwszej ręki Jana Kochanowskiego – największego poety Słowian wszech czasów. Na koniec poemat Wincentego Pola, który przypomina nam co rozumiemy przez Polskę i jej kulturę – tę rozległa, wspólną pogańską polsko-rusko-litewską Jerzy Przybył – Rykawd i Iworoda oraz ich syn Drakiw

6 rok Starych Czasów Nowej Koliby – Wiślania i Łysa Ziemia:
Odrodzenie Czaroduny i jej kolejne dzieje po dokonanej Zemście Dyja
 (fragment Taji 23 – Księga Ruty)

Był to czas kiedy w ziemi leśnej, zwanej Ziemicą Nurów, liczniej żyła dzika zwierzyna i ptaki niźli ludzie. Myśliwiec wędrując całymi dniami przez bory, jeno niedźwiedzie i tury napotykał, albo stada jeleni. Czasami zoczył inoga, czasami boginkę z boginiakiem u piersi, znacznie rzadziej boguna, a wcale już nieczęsto zdarzało mu się zetknąć ze zduszem. Wszystko w ziemi onej spowijał, niczym zielone morze – dziki, spieniony bór zwany Lasem Harów[i]. W tej nieodmianie zielnych wełen i ptasiego świergotu odmianą jeno góry stały – na jugu, zapadzie i wstoku – nagie, dalekim widokiem dające oparcie oku, a ciału ulgę śnieżnym chłodem, nawet w środku lata.

Wiślania była w Nurii inkszą od inkszych ziemic. Krainą rozległą, obfitą w doliny i wzgórza, rozłożone wokół stóp onych gór śnieżysto-skalistych, jak drobna dziatwa u kolan potężnych rodziców. Rozpostarta główną połacią w siewierz, usiana była białymi wieżami i bryłami skalnymi rozrzuconemi w ziemię aż po widnokręg, jakby je z jednego potężnego zamyku olbrzyma inny olbrzym, a może jeden z bogów, po całej okolicy roztrącił.

W onej krainie podgórskiej leżało także jedno miejsce wielce osobliwe – Błędy. Ziemia w wielkim obszarze była tam goła, albo tylko porosła słabą trawą – niczym na Weli u wrót Onawielnej Góry. Jakby śmierć i zaświaty taką miały tu moc, że życiowe siły w zarodku sprowadzone zostały ku mikrym rozmiarom. Jakby Weles i Mor dozwalali tu żywotowi i bytowi jeno tlić się, lecz nigdy płomieniem tęgim nie strzelić.

Tam to ciągnęła się przez setki piędzi jedyna na Zapadzie Świata, w Białym Lądzie uczyniona pustynia. Została poczęta dawno, osobiście ręką Dyja, na samym zalęgu świata, gdy kształciła się Ziemia, a z nią lądy i morza, kiedy Wielkie Morze Ciemne cofało się i schło. Tutaj był jego piaszczysty brzeg. O kształt Ziemi bił się tu Skalnik – Pan Podziemi, zdobywając ląd kawałek po kawałku, wydarty przemocą od Wodów.

Umyślił sobie Skalnik zaopatrzyć te okolice we wszelakie podziemne pożytki, a zwłaszcza w wielkie złoża srebra, krzemienia, żelaza, złota i innych szlachetnych metali. Jak sobie umyślił tak uczynił. Jednak Dyjowi-Błętowi się to nie podobało, bo nigdzie na Ziemi nie było miejsca, gdzie mógłby z piasku wiry i błęty kręcić, gdzie mógłby do woli swawolić i czuć się, jak u siebie. Z jednego miejsca nad Bołotykiem wziął więc piachu do wora i poszybował ku Wisełlądowi. Miał oną ziemię walnąć prosto na Srebrne Złoża, ale zawadził o wierzchołki drzew nad Błędem i rozpruł się ów wór, i zasypał wszystko inne, a zwłaszcza Złote Zagony i Pola Drogich Kamieni. Do pasma piasku po Morzu Ciemnym przybyło zatem rozległe polisko piachu bołotyckiego. I tak powstała pustynia zwana Błędem Dyja (Pustynia Błędyjnowska), która pod sobą kryje istne skarby, sztolnie, wąwozy i podziemne jeziora. Z niej to kiedyś dawno, Dyj zaczerpnął garść: z jej piachu białego powstała Czaroduna. Pustynia nie była wcale bardzo wielka, ale jej osobliwość powodowała, że nie jeden zabłądził biorąc mylną drogę i nie jeden padł z wycieńczenia kręcąc się w koło na wydmach i pustych ścieżkach.

Cała ta kraina pełna była podobnych dziwów – głębokich jaskiń, tajemnych grot, krętych korytarzy, wielkich skalnych komnat i kutych w żywym srebrze przełomów rzek, rozlanych miejscami w podziemne jeziora. Nie brakło i na powierzchni, dziwacznych skalnych wąwozów, błędnych wzgórz i urokliwych jezior z mrocznymi zatokami pośród boru. Liczne strumienie tryskały ze źródeł zlewając się zimnym kryształem prosto z gór w dolinę, zwłaszcza z Góry Wądy skąd Wądal-Wisduna wychodzi.

W Wiślanii królowała jakowaś tajemna senność. Niewiele ptactwa dało się zoczyć w powietrzu, a kiedy już się owoż zoczyło, miarkował człek, że milczkiem nieboskłon przebiega, bezdźwięcznie szybując, jakby się swym krzykiem lękało potwora jakiego ze snu zbudzić.

Na powyżu, skąd tryskały źródła świętej rzeki biegnącej ku Błotykowi, nachodziło się drugie miejsce osobliwe owej ziemicy – Bór Tajch, gdzie ongi Bierło zakopał taje. Między górami w rozległym rozstępie, stanowiąc jakby zachętę do wejścia w ów kraj, ciągnęła się trawiasta przestrzeń, płaska jak stół, bez jednego drzewa. Lecz kto by wybrał tę drogę już by z niej nie wrócił, bowiem było to rozległe po widnokrąg bagnisko Morawy, gdzie bogińki śmierci i złośliwe morawki wybrały sobie ziemskie siedlisko.

Miejscami bagno przeświecało jasną tonią wodnego zwierciadła. Od źródełka Głom, tryskającego spod wiekowego dębu, wiła się struga Orawa. Z wód owego bagna Mokosz wróżyła przyszłość. Może przez to wszystko ziemia ta zdawała się nosić na sobie jakoweś piętno lub w sobie jakieś zaklęcie? Nie był to jednak znak kary, ni zbrodni, a jeno piętno tajemnicy i zaklęcie świętości.

Święta Rzeka Wąduna toczyła ciemne wody środkiem pogórza. Na samym rozległym zapadlisku rozlewała się ona w dziesiątki nurtów, opływających skały i tworzących zarośnięte szuwarami wyspy oraz podmokłe łęgi nie do przebycia.

Powiadają, że ziemia ta od dawien dawna jest naznaczona w sposób szczególny, jako miejsce najważniejszych dla świata wydarzeń – szczególnej pamięci i świętości. Tu miały się rozegrać najcięższe bitwy, zarówno dwóch pierwszych wojen między bogami, zakończonych wyjściem Światowita z Kłódzi, jak i ostateczna, ziemska bitwa Wojny o Taje.

Tu miały się w przyszłości rozegrać najważniejsze wojny między ludźmi na Ziemi, tu miały się zdarzyć najstraszniejsze zbrodnie i stąd przyjść może Ostatnie Starcie, które doprowadzi do Czwartego Wyjścia Swąta z Kłódzi. Dlatego jest to ponoć miejsce tak szczególne, naznaczone dziwnością, różnorodne z powodu pozostałości boskich zamyków i urządzeń wojennych, i pobrużdzone krwawymi śladami potyczek, a także ciche, sielskie i święte.

Każdy kamień i zakątek tej ziemi ma swoje ważkie dla świata i barwne dzieje. A wśród licznych świętych przedmiotów, które znalazły tu swoje schronisko lub grobowiec wieczysty, jest do dziś leżący pod Górą Wąwel święty kamień Ziemi – Ułatyr (Ałatyr)[ii].

Ułatyr to jest ten niewielki ułamek Kamienia Kamieni – Światyra, który pozostał w Ziemi po tym jak bogowie pokonali Potwora Światogora. Światogor jak wiadomo, zapadał się trzymając w rękach Kamień Kamieni. Grzązł pod jego ciężarem coraz głębiej. Żeby Światogora można było spod ziemi wyciągnąć musieli bogowie część owego Kamienia odrąbać, bo inaczej nawet wszyscy pospołu nie udźwignęliby potwora, który nie chciał kamienia z pazurów puścić.

Ten to kamień – Ułatyr – jest przez wielu wiedów i kołodunów, a zwłaszcza kudełosów Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata, uważany wręcz za członka rodziny Swąta, nie mniej ważnego niż Świętogłaza (Zemuna) czy Świćgałęza (Siduna). Stąd Góra Wąwel od razu stała się święta i po dziś dzień, promieniuje na świat cały, wielką mocą.

To miejsce właśnie, i być może, że z powodu czucia jego wielkiej mocy, upatrzył sobie Krak-Nur na lęgowisko. Tu, pomiędzy odnogami rzeki, na skale, założył swoje gniazdo i tutaj powił swój lud nurski, czyli nurciański, zwany też nuruciańskim albo nuruskim. Ziele Ruty jest jego znakiem i Orzeł Biały o jednej głowie – Strasz Rah-Raróg.

W tę też ziemię któregoś razu, po długiej wędrówce wzdłuż i wszerz świata, z trzaskiem łamanych drzew, furkotem wyrywanych pni i świstem sitowia przybył Dyj. Tu, wyjąc i rzucając przekleństwa, toczył się po pustyni, a z każdym jego krokiem w niebo szedł pył, strzelały błęty i wznosiły się wiry. Tak bardzo wył i uwijał się Dyj, że aż przezwano go tutaj Płakoszem.

W tym to czasie Kreks skłócił się już był ze swoim nielicznym ludem. Wybudował łodzie śmigłe i mocne, na wzór korabia, bo jemu się trafiła ta karta Księgi Głębi, co o kleceniu statków rzykała. Uwidział sobie Kreks, zwany Lugiem, że Błotyk wszerz i wzdłuż przepłynie, a do tego jego panem i władcą się stanie, a jak trzeba to i z samym Wodo-Bełtem się o koronę zmierzy.

I stało się tak, że tępił każdego kto się poważył bez jego wiedzy na ono morze wypłynąć. A kto mu stanął okoniem tego zwyciężał, a zabiwszy go wypijał jego krew, by sobie dodać sił i przyczynić grozy własnej osobie pośród wrogów. Nie bacząc, że każdy czyn pociąga za sobą skutek ani zauważył, jak począł się zamieniać w potwora. Wkrótce nieliczni rybacy przestali na morze wypływać, a jego własny lud w głąb borów łakomie poglądał mając przecie przed sobą pełne morze.

Niektórzy powiadają, zwłaszcza zaś nurscy kudiesnicy i wróżowie Rudzi ze Stradowa, że to Dyj zabełtał wpierw Lugowi w głowie, omamił go, otumanił, okręcił w koło i ogłupił. Stąd Lug począł się nadmiernie po morzu rządzić i pchnął tym samym własnych pobratymców przeciw Wędom, którzy spokojnie żyli nad Wartą. Tak samo Istowie bojący się na morze wypływać coraz częściej łakomie patrzyli na Wielkie Jeziora, które były w rękach Budynów i Nurów. Tak to spełniało się posłanie Światowita, że brat przeciw bratu stanie z byle powodu.

Jednakże żercy Swaroga z Lęgnicy prawią, że przyczyny pierwszej waśni między ludami wyrosłymi z Kruków były o wiele głębsze i tajemnicze. Otóż ich zdaniem ani Kreks nie byłby oszalał, ani Wężowie-Wołgowie nie wyszliby ze swoich leży napierani przez Lęgów, ani nie naszliby Nurów, a ci nie wleźliby w zagony Budynów, gdyby nie Dyj i odrodzona przez niego Czaroduna.

Kiedy tylko Dyj się na Błędach pojawił, nagle całą tę ziemię, zwaną Wiślanią Nadwisduńską, spowił żar. Żar ten stał tak długo nad Wisełlądem, i tak był potężny, że wypalił większość roślin, wypłoszył z borów zwierzynę i przegnał ptactwo. To z jego powodu tyle jest w Wiślanii łąk i stepów na północ od Lasu Harów i sporo łysej ziemi, gołych gór, a nawet kawał  pustyni.

Zoczył tę rzecz Perun, który co wiosnę otwierał brzuch Siemi do życia swoją błyskawicą. Grzecznie próbował Dyja przekonać, że nic nie zyskuje mszcząc się na tej okolicy. Ale Dyj nie dawał się omamić. Od Dodoli wiedział, że to tutaj, gdzieś pośród setek onych białych skał rozrzuconych w wisełlądzkich pustoszach, leżą owe dwie – Czarnodyja i Rykawd z Iworodą. Wierzył Dodoli bez zastrzeżeń, bowiem znał dobrze złośliwość Panien Welańskich i nie zdziwiło go, że zesłały Czarodunę na wieczny spoczynek w ziemię, z której się narodziła.

Jednego dnia Perun dał za wygraną i odszedł, ale się nie omieszkał Perperunie poskarżyć. A ta od razu poczuła pismo nosem i skrzyknęła pozostałych sześć z Siedmiu Bogiń Pomsty. Im najbardziej by zagrażało odrodzenie tej ziemskiej trójcy. Zatem przytaiły się w okolicy bacząc, co się też dziać będzie. A Dyj drugiego dnia także się spierał z Perunem i obaj aże się rozpalili do bitki, ale Perun jeszcze raz ustąpił nie chcąc zaostrzać sporu.

Trzeciego dnia Perun zastał Dyja nie na Błędach tylko na Górze Swarogowej i podpatrzył skąd się onże żar bierze. Watra wykradła jakimś sposobem swojej matce Swarze Chustę Żaru a on nią kręcił zawzięcie, rozlewając gorąco ze szczytu góry. Wyskoczył Perun na nich oboje bardzo rozsierdzony, że niszczą i pustoszą ziemię miast pozwolić jej kwitnąć. Dyj tylko śmiał mu się w twarz, a Watra z Chustą uciekła. To tak rozsierdziło Władcę Piorunów, że począł ciskać błyskawicami w Dyja. Nie mógł go jednak dobrze trafić, bo Dyj kręcił się zwinnie i stale był w tym samym miejscu, a nie był w nim wcale. Aż w końcu całkiem zniknął i tylko płacz jego i wycie niosły się dalej wąwozami Wiślanii.

Powiadają żercy Guniów z Sistu zwanego też Soest[iii], że to wtedy dopiero Dyj przybrał postać człowieka, niejakiego Płakosza i dlatego Perun nie mógł go wypatrzyć. Pod tą ludzką powłoką występował ponoć potem ówże bóg Dyj mieniąc się owym imieniem, kiedy budował Łyszczec dla Czarodany i pod tym imieniem pojawił się ponownie, jako budowniczy Świątyni Dziewięciu Kręgów w Łyskogórach.

Błyskawice Peruna raz po raz łupały wierzchołek góry aż rozłupały go tak bardzo, że dobyły się zeń wody znacznie silniejsze niż dotychczas. Wody te zasiliły dwa strumyczki Wisełek a te przerodziły się nagle w spienione, obfite strumienie. Tam, gdzie się złączyły w jedną potężną Wisdunę, powstała otwarta kipiel. Spłynęła ona jako nowa rzeka, potężniejsza niż kiedykolwiek, jako Atla-Wątla – Rzeka Ognista, powstała od uderzeń Peruna,  która wypełniła swoimi pętlami całą dolinę. A nurt miała tak wartki, że wyrywała drzewa, łamała im pnie i porywała ze sobą całe kawały lądu. Takoż w samej dolinie na dnie rwała wartko przed siebie a trafiwszy na zaklętych w kamień Rykawda i Iworodę porwała ów kamień i rzuciła go na drugi – na Czarnodyję. Tym sposobem matka i jej dzieci połączyły się, poczuły bicie swoich serc i czułe objęcia. W jednej chwili czar prysł i dusza Iworody z duszą Rykawda wyrwały się pospołu z welańskiej Jaskini Tronów. Cała trójka spojrzała sobie w oczy i odrodziła się.

Jerzy Przybył – Dyj-Poświściel

Królowa Łysej Góry, Łyszczec – Łyskowice, Pałkini i Harowie

Krótkie jednak było ich szczęście, już bowiem Wąda, Perperuna, Swara i pozostałe rzuciły się by rozerwać pętlę splecionych rąk i na powrót zarzucić pętlę martwego czasu. Wąda pochwyciła w swoje wiry Iworodę i wciągnęła w nurty – nie zamierzała jej wypuścić. Dyj rzucił się na ratunek roztrącił wody, lecz jego kręcenie się wcisnęło jeno Rykawda głęboko w ramiona Perperuny. Dyj dobył na ląd Czarodunę, ale Perperuna i Swara odpłynęły w tym czasie daleko, dzierżąc Rykawda pomiędzy sobą. Tak oto poniosło Rykawda, aż w Ziemicę Lęgów, nad samo morze, na dwór Kreksa. Iworodę zaś Wąda puściła pod Wędyjską Skałą, gdzie pobudował swe gniazdo Krwędys.

Czaroduna natychmiast wyruszyła na poszukiwanie dzieci. Szła i szła aż zaszła na wysoką górę całkiem łysą. Tu poczuła się zmęczona wędrówką, nieustannym wojowaniem i sporem z boginiami. Wypatrywała z onej Łysej Góry swoich dzieci i zamierzała za wszelką cenę je odnaleźć i pokonać wredne boginie. Razem z nią przybył na górę siwy staruch bez twarzy, za to z rozchełstanym brodziskiem niemal do ziemi. Budził grozę swoim wyglądem i drżenie lęku głosem, który dobywał się jakby z głębin studni, lub zaświatów. Na miejscu twarzy nosił łzawą maskę o smutnych rysach, jakoby twarz wiecznie tonącą w zgryzocie. Od tej maski nazwano go Płakoszem, a był to pod ludzką postacią sam Dyj.

Dyj w jedną noc pobudował na szczycie góry potężny zamyk dla swej ukochanej córy. Był to zamyk z wysoką do nieba białą wieżą – tumem. A cały zrobiony został z kamienia, który srebrzał i skrzył się w słońcu jak wzniesione ponad okolicę zwierciadło. Zamyk był dla każdego, kto się w tę stronę spojrzał z doliny, lub przybywał z odległych równin, znakiem, że oto wkracza na Łysą Ziemię. Dał też Dyj Czarodunie małe zwierciadełko, które onegdaj miała, żeby mogła w nie zaglądać i nim przepatrywać okolicę. Dał jej też wyczarowanego przez siebie Białego Kruka mówiącego ludzkim językiem, który zwał się Lasota, a stał się dla niej jako brat. Dał go jej po to, żeby go mogła wysłać dla sprawdzenia, nad bory i lasy, nad puszcze i jeziora, żeby tam ciągle, po onych borach i lasach, jej dzieci szukał. A też po to by po prostu miała do kogo zagadać. To wszystko też na wypadek, gdyby jej dzieci zbłąkane wróciły w te strony, żeby od razu mogły matkę odszukać, a ona je zobaczyć.

Niektóre kąciny i kapiszty podają, że Lasota był dzieckiem Dyja i Borany, a inne iż Dyja i Pogody, a więc był Czarodany rzeczywistym boskim bratem.

Codziennie o świcie budziła się Czaroduna z wielkim bólem w sercu i ten ból gnał ją na szczyt wieży. Z Białym Krukiem Lasotą rzeczywiście byli wkrótce jak siostra z bratem, dzielący radość i ból. Siadał jej na ramieniu i razem przemierzali trzysta i sześćdziesiąt pięć stopni na szczyt wieży. Ona celowała swoje zwierciadło w różne zakątki, śląc tam jasne promienie, a on rzucał się w niebo i krążył nad wskazanymi okolicami. Wracał umordowany wieczorem i niezmiennie meldował jej ze spuszczoną głową o niepowodzeniu, a ona klęła coraz mocniej boginie, i wyrzekała przeciw nim, coraz szybciej zbliżając się do kolejnej klątwy. Gniew w niej narastał i gotowa się była jeszcze raz rzucić na Welańskie Panny.

Kiedy tak stała kolejnego upalnego południa na szczycie góry i wpatrywała się w pusty, zielony widnokres, i zaklinała swoje zwierciadełko, a ono mówiło jej po raz kolejny „widzę jeno o Pani, że oni oboje żyją, są na tym świecie, ale daleko, daleko, jedno u wód wzniesionych szarymi wełnami, drugie śród białych gór, za daleko, nie wiem gdzie”, gniew ją porwał tak wielki, że ponownie postanowiła wyzwać boginie na śmiertelny bój.

Wtedy zstąpiła ku niej Dodola, spłynęła na jej gorejące lico zimnymi kroplami, otuliła jej rozpalone czoło chłodnym kojącym szalem. A strugi z góry płynące złączyły niebo i górę, i wlały spokój w jej serce. I wyszeptały kropliste usta deszczowej bogini, by zaprzestała wróżdy, jeśli chce, żeby jej dzieci żyły, by zaprzestała poszukiwań. A jeśli tak uczyni to dzieci jeszcze kiedyś obaczy, jeszcze kiedyś do niej wrócą, a przez cały czas będą żyły w spokoju. Jeśli zaś będzie się boginiami droczyć sprowadzą na jej dziatwę nieszczęście. Czaroduna poczuła wtedy olbrzymie zmęczenie i pogodziła się z tym co się stało, i postanowiła tu na dzieci czekać, bo lękała się, że je na powrót Mściwe Panny Welańskie ściągną do Nawi. Wtedy boginie uznały ją za pokonaną i zostawiły w spokoju[iv]. Zwłaszcza, że Dyj nie opuszczał jej ani na chwilę gotów znów poruszyć cały świat, gdyby włos spadł z głowy jego córki. Ale Czarodana w głębi duszy nie pogodziła się z przegraną, skryła w sobie głęboko ból i złość i oszukała boginie tak się tając. Ból i gniew nieustannie się w niej gotował tak, jak się cały czas gotuje Wodawogniu-Kobyla Głowa (Vadawagni) w Morzu Południowym, która jest gniewem mądrego Urwy z Bierygów. Czy taki gniew można na stałe, albo i na długo, ukryć przed bogami?

Odtąd codziennie o świcie wstępowałą na szczyt wieży i cały dzień przepatrywała widnokres, puszczała Kruka Lasotę, który wracał dopiero wieczorem, i przepytywała nieustannie zwierciadełko. Opuszczała zaś swą wieżę dopiero po zmroku, i tak czyniła nieustannie. Czas mijał, ale na jej zwierciadle nigdy nie pokazała się piękna twarzyczka Iworody ni przystojne oblicze Rykawda, mimo że nielicznych wędrowców i mieszkańców okolic często w nim widywała. Kruk zdrożony lotem zawsze wracał bez żadnych wieści. Pocieszało ją jedynie to, że sama siebie i swoje dzieci wyzwoliła z kamiennego snu, i że dzięki ugodzie z boginiami dała córce i synowi na nowo życie, że gdzieś tam w świecie są i któregoś dnia któreś z nich, a może i oboje, na pewno zobaczy.

Z każdą niedzielą jednak, z każdym miesiącem żal i smutek coraz większy królował w jej sercu. Widywani w zwierciadle ludzie poczęli ją mocno drażnić swoim szczęściem i spokojem, swoim zwyczajnym bytem. Kilka razy wzywała swoją dawną przyjaciółkę Plątwę, ale ta nie pokazywała się wcale. Raz zawitała na zamek obrzydliwa starucha-ropucha pokryta bąblami, kostropata, śmierdząca. Kazała ją Czarodana przegnać psami, a te poszarpały babę do krwi.

Żaden zły uczynek nie mógł zadośćuczynić jej bólowi i ulżyć krwawiącej ranie. Wyprawiała się zatem Czarodana z zamyku i napotkanych ludzi, tabory, sioła, okrutnie turbowała, niszczyła sadyby i zasiewy, rujnowała ułożony byt. Wkrótce zaczęła też niektórym odbierać życie. I zaczęto ją nazywać Czarną Królową.

Zachowywała się jak najgorszy zbój okrutnik, a wkrótce przygarnęła też drużynę zbójecką, wielgachnych, włochatych wojów co posługiwali się jak nikt inny maczugami, nasiekami i pałkami, a mówiono o nich, że są synami Stwolinów i zwano ich Stolemami-Skołotami. Nazywano onych dzikich mężów także Pałkinami, a niektórzy powiadają, że owo wojsko Czaroduny wyrosło z pni wiekowych jodeł porastających zbocza Łysej Góry, jako dar Boruty lub samego Borowiła dla niej – Borowi Woje, Jodłowi Rycerze.

Prawda jest jednak taka, że ci Pałkini byli ze Skołotów króla Lipoka (a więc nie Wyrwijodły ani Bora Burzana) i przyszli ze stepów, by być bliżej ziemi Wędów i Mazonek, od których wywodziła się ich matka Pałuka-Stwełna. Chociaż Pałkini uważali się za prawowitych władców tej ziemi od pierwszego spotkania z Czarodaną poczuli taki podziw i szacunek dla niej i taki wzbudziła w ich sercach lęk, że bez szemrania poddali się jej niepodzielnej władzy. Złożyli też pokłon u stóp czarownego, boskiego Kruka Lasoty. Był to bowiem czas, kiedy kobiety były równe mężom, a może nawet bardziej od nich były potężne, poważane, uważnie wysłuchiwane oraz czczone. Był to też wciąż czas, kiedy o objęciu władzy i przybraniu kagańskiej czapy-czuba, nie stanowiła krew po dziadach i ojcach, lecz boskie dokonania i moc tego, który po tyrs-berło i czub-koronę, sięgał. Jeżeli wykazał się siłą, zwyciężył w biegach i pojedynkach, podjął boskie narzędzie – to słuchano się go i bano. Bano się go i nazywano panem, banem lub wodzem. Taką właśnie panią-baną, wiedźmą-wodzynią, okazawszy  Lipokowym Wojom swoją moc, stała się dla nich Czarodana.

Ludność okoliczna rychło umknęła przed złością królowej z Łyskowisły do Wiślanii, czyli z Ziemicy Łysogórskiej, nazywanej też Połuczanią, do Wisełlądu. Ziemia okoliczna się wyludniła, i tylko wyjątkowo wędrowcy ważyli się zapuszczać w te strony. Na ich miejsce sprowadzili się zaś z północy zadziorzyści, łysogłowi olbrzymowie, również nasienie Stwełny-Pałuki tyle, że z Lugiem, którzy mienili się  Łyskowicami. Z tymi Czarodana zabawiała się, by zapomnieć o bólu i wyruszała otoczona zastępami owych Łysków i Pałkinów w bój. Wszyscy mówili o złej Czarnej Królowej, jej zamku Łyszczcu i drużynie z(a)bójców Pałkinów. Z czasem zaczęto Łysą Górę (Łysiec), Łysicę, Górę Dobrzeszowską, Górę Witosławską i Górę Wida[v] nazywać Peuką, Górą Pałki, lub Górą Pałuki, a wszystkie góry okoliczne Górami Pałków lub Łyskogórami.

 [Nie znam autora tego obrazu – ale jest bardzo dobry]

Rok 6 czasu NK, Wiślania:
Odrodzenie Czaroduny według zarzycek Dengi z Tęczyna i siemionek  Matki Ziemi z Czernej
 

O Rudnie Rodów, Górze Bełta, Czarnej Jaskini i Moście Dyja

Istnieje też taka odmiana opowieści o odrodzeniu Czarodany, która przechowywana jest przez żerców Dażboga-Mira z Nitry-Mitry na Słowacji i wejunasów Strzyboga we wszych Kącinach Małopolskich, a przejęta została od pradawnych zarzycek Dengi z Góry Tęczy i kapłanek siemionek Matki Ziemi z Góry Czernej w Wiślanii.

Podług niej to nie wody Wisduny połączyły rodzeństwo i matkę zaklętą w skały, lecz sam Dyj-Poświściel. Przemierzał on Ziemicę Nurów przez całe stulecia podejmując się różnych sposobów by odzyskać swoją córkę i wnuki. Brał z ziemi przypadkowe kamienie i rzucał skałą o skałę w nadziei, że za którymś razem trafi na te właściwe. Dodola wskazała mu to miejsce i wierzył jej, że tu Boginie Pomsty zrzuciły jego córkę i jej potomstwo, bowiem stąd się ona po części narodziła.

Kiedy rzucanie kamieni okazało się nieskuteczne Dyj umyślił sobie, że pewnie boginie ukryły owe kamienie w otaczającej wszystko w tej okolicy Puszczy Czernej – Lesie Harów. Upatrzył sobie dwie góry – Rudną i Górę Bełta i wyrozumował, że je połączy kamiennym ciągiem i tym sposobem zejdzie się góra z górą. Przez całe stulecie budował olbrzymi most w Czernej między owymi górami. Było to tak wielkie mościsko, że z niego można było sięgnąć samych wierzchołków tysiącletnich buków rosnących w puszczy. Most złączył dwie góry, ale nie ożywiły się one.

Pod mostem w Czernej znajduje się jednak Jaskinia Czarna, w której Dyj sypiał. Przez ową jaskinię wiedzie ostatnie wejście w Pola Drogich Kamieni i Złote Żyły ciągnące się w podziemiach okolicy. Kto potrafi odnaleźć to wejście i zna odpowiednie zaklęcia, trafi do czterech komnat: pierwszej – strzeżonej przez skrzyste szczóropióry, drugiej – pilnowanej przez skrzyste psy, trzeciej – bronionej przez skrzystego dzika i wreszcie do ostatniej warowanej skrzystym wężem i setką żmij. Jeśli się nie zlęknie może zabrać ze sobą tyle skarbów ile zechce. Jednak jeśli tylko przez chwilę się zawaha, lub włos mu się zjeży, natychmiast obróci się w kamień.

Wielu śmiałków próbowało przejść mostem i zejść z niego w Czernej do owej jaskini, ale żadnemu się nie udało. Z tego powodu wejście to zostało zawalone wielką stertą kamieni powstałych z ludzi. Przez to też w okolicy mostu kręci się wiele powstałych z owych ludzi zduszów-skrzeni. Skrzeniowie ci jeszcze bardziej wzmagają strach, bo strzegą skarbów zazdrośnie, by się innym nie dostały.

Tylko dwa razy w roku w Święto Rodów, do których należy Góra Rudna i w Święto Świstów do których należy Góra Bełt można bez śmiertelnego zagrożenia przedostać się na most i dotrzeć do jaskini, jako że wtedy zdusze czmychają przed Rodżanicami i bogunkami Matki Ziemi Siemlianockami. Kiedy ich nie ma, da się bezpiecznie wejść do jaskini, ale żeby z niej wyjść trzeba znać odpowiedzi na zagadki zadawane przez bogunki, a też i musi się znać zaklęcia pozwalające ruszyć kamienie[x].

 

O Pustyni Błędowskiej – podanie żercy Olkusza z kąciny Sima

 Kiedy się nie powiodło Dyjowi z Górą Rudną  i Górą Błęta umyślił, że Górę Tęczy połączy z Górą Ojców, Górą Wądy i górami okolicznymi innym sposobem. Kolejne stulecie zeszło mu na tarciu kilkuset skał na proszek. Ścierał jedną po drugiej i mieszał je ze sobą i tym sposobem je łączył, a kiedy i to się okazało bezskuteczne wziął Dyj ów piasek i usypał pustynię, która miała połączyć Górę Tęczy z Babią to znaczy Mokoszą Górą. Ponieważ jednak wiele gór owym piaskiem zasypał a żadna nie ożyła stracił zapał do tej pracy i zaprzestał jej w połowie. Postanowił wrócić do prostszego sposobu i znów zaczął wściekle ciskać skałami. Powiadają też, że wtedy w wielkiej złości przysypał większą część skarbów owej ziemi pustynią, a poprosił też Wądę żeby resztę zatopiła, i ta rzeczywiście skierowała wody rzeki Baby pod ziemię i zatopiła Złote Pola i Drogokamienne Groty. W dodatku przeklął tę ziemię tak, że kiedykolwiek cokolwiek z niej wykopią to nowy kawałek pustyni będzie przybywał[xi].

 

  

Odrodzenie Czarodany i jej dzieci według dagów Gorgonów

Powiadają święci dagowie – opiekunowie gorejącej gałęzi Gorgorzału, od której wzięło miano całe plemię Gorgonów[xii] zamieszkujących Góry Gorgony na południe od Gór Tatr-Tartarów, że w swoich wędrówkach podupadły już na duchu Dyj, trafił na koniec w Dolinę Prądnika i Wisduny. Szedł od Doliny Ojców i przewalał prątki, którymi Perun z Perperuną i synami zasypali ongi tę okolicę. Wreszcie pewnego razu, gdy na Białą Skałę Wąwelnicę rzucił tę drugą Czarną Skałę stojącą obok Wąwelu i kiedy jedna skała uderzyła o drugą, poszły iskry na wszystkie strony. Wtedy odrodziła się Czarodana oraz Rykawd i Iworoda, jako że ich uścisk był tak gorący, że skry poszły aż do welańskiej Jaskini Tronów i pękły okowy wiezionych tam duszyczek rodzeństwa. W tę samą Czarną Skałę została w końcu Czaroduna na własną prośbę, dużo później, zamieniona powtórnie. Perperuna rzuciła ją pod Wzgórza Lasoty i Wąwel.

Lęgia (Lugia) i Wędia (Wenedawa):
Rykawd-Jaryk Wdały i Iworoda-Iwna Rodina – ucieczka oraz klęska – według kudałów z Góry Kałdus-Chełm

Gdy Bóg Bogów opuścił już Ziemię, Rykawd stał się przybocznym Kreksa, Iworoda zaś ulubienicą kniazia Wędsa. Jego zwano w nowym wcieleniu Rykiem Udałym albo Jarykiem Wdałym, a ją nazywano Iwną Rodiną lub Iwną Rusiną. I było tak, że ani jednemu ani drugiemu dziecku Czaroduny nie przychodziło do głowy oddalać się ze swojego nowego domu. Brało się to stąd, że litościwa, a może właśnie mściwa Łada-Łagoda odebrała im pamięć przeszłości.

Iworoda była piękną młodą dziewczyną, której urodą zachwycali się wszyscy na dworze Wędsa. Jego małżonka Gązwa, w miarę jak dziewczyna dojrzewała, stawała się coraz bardziej zazdrosna o jej wdzięki. Iworoda wykazywała od początku niezwykłe zdolności i umiejętności. Bez trudu rozpoznawała rośliny – zioła, krzewy i kwiaty, a które raz spostrzegła – nazywała różnymi imionami. Po kształtach oraz woni rozpoznawała ich właściwości oraz moc.

Inną jej umiejętnością była łatwość wzbudzania przychylności u ludzi i ich zaufania. Chętnie jej się zwierzali, lubili ją, a ona potrafiła każdego wysłuchać i powiedzieć mu coś co powodowało, że czuł się potem lepiej. Działo się tak, mimo że była jeszcze prawie dzieckiem nie więcej niż dwunastu wiosen. Widząc zdolności dziewczyny, ale też i coraz bardziej łakome spojrzenia kniazia Wędsa ku niej, Gązwa umyśliła, że oddali niebezpieczeństwo przeznaczając Iworodę do posług świątynnych. Odsunęłoby ją to ode dworu, pozwoliło zgłębić tajemnice ziół, rozwinąć zdolności kołbienia i wróżenia z patyczków – burtowania[xiii].

Pośród Wędów-Wężów (niewielkiej na północ wysuniętej swoją osadą grupy plemiennej) znany był kapłan Chorzycy, lekar i burtnik Wols. Ci Wężowie pochodzili od wędyjki księżniczki Wolgi i króla Lipoka ze Skołotów. Wolga była jego czwartą żoną. Zamieszkiwali też z nimi przybyli tu ze wschodu Osowie (przezywani przez Wędów i Lęgów Sromotami) z matki Ostny i króla Karpoka. Okół, w którym po społu żyli, zwał się Osiów.

Wols był jednym z licznych synów Lipoka. Zjeżdżali do niego ze wszej Słowiańszczyzny chętni wiedzy o wierze i przyrodzie, poznania kirów i dziejów świata oraz pochodzenia ludów, a także którzy chcieli poświęcić swój żywot bogom i obcować z ich wysłannikami. Węds nie bardzo był rad pomysłowi Gązwy, ale przychylił się do niego chcąc, by dziewczyna bardziej jeszcze dojrzała i rozwinęła swoje zdolności. Posłano więc Iworodę do osady Wężów oraz Sromotów-Osów i do kąciny Chorzycy w owym Osiowie nad rzekami Drwęcą i Osią.

Iworoda rychło okazała się najzdolniejszą z uczennic Wolsa. Poświęcał jej wiele uwagi i czasu. Razem wyprawiali się w tajemne zakątki zbierając zioła na leki i zioła do wróżb. Wols wtajemniczał ją w czarowne praktyki pozwalające przez zmrożenie lub inne działania zachować rośliny niezmienione co do właściwości nawet w gorące pory i nawet przez całe lata. Przekazał jej wiedzę jak wyciągać z nich soki i najgłębsze isty, zbierać właściwe części właściwych roślin, przerabiać je, ucierać, mieszać, suszyć sporządzać syropy, słodkie i gorzkie napary, czarne i białe moście.

Z czasem poczęła się wyprawiać sama, także w księżycowe noce, albo w pełnię, albo w młody księżyc, a nawet w nów, jeśli tego wymagała sztuka warzenia ziół. Powiadano również, że za plecami starego Wolsa na własną rękę poczęła zgłębiać czarną wiedzę i kumać się z ciemnymi mocami. Podobno prowadzona bezpośrednio za rękę przez samą Chorzycę, a czasem przez jej pomocnice jagi-jędze, poznała możliwości szkodzenia, za pomocą roślin i zaklęć, wszemu co żywe. Wśród zazdrosnych o względy Wolsa uczniów kąciny Chorzycy opowiadano też o jej nocnych wyprawach i przyjaźniach nawiązanych z mątwami, męcicami a też i z samą Dodolą. Rzeczywiście nie wiadomo jak posiadła Iworoda umiejętność kołbienia, czyli wróżenia z lotu ptaków, co do przyszłości, a także jak to się stało, że potrafiła przepowiadać zdarzenia.

W tym czasie Rykawd uczył się u boku swego przybranego ojca Kreksa. Był bardzo pojętnym czeladnikiem w pirackim rzemiośle, szybko zgłębiał tajniki żeglowania we dnie – na słońce i chąśnictwa nocą – przy gwiazdach. Jeszcze szybciej przyswajał sobie tajniki posługiwania się bronią, walki burta w burtę, czy ataku przy pomocy taranowania. Znać było, że płynie w jego żyłach krew starych królów, a także bohaterów – ziemskich synów bogów. Wkrótce Kreks ani się umiał ani chciał bez niego obejść. Spędzali długie tygodnie na morskich wyprawach w dalekie północne krainy. Z niewielką drużyną zbrojną w topory, haki i piki docierali, gdzie zdawało świat się kończy. W ziemie chłodne, okryte wyłącznie wrzosowiskami, rozłożone na samym zachodzie na skalistych wyspach, w zawiłe morskie ujścia i zatoki, ciągnące się niczym Ognista Piekielna Rzeka, między urwiskami i nawisami skalnymi, przez wiele setek stajań. Docierali do Wielkiej Ziemi Lodowej i Krainy Królowej Śniegu, skąd tylko nielicznym udaje się wrócić, bowiem stamtąd wiodą Bramy prosto na Welę.

Lęgowie z ich plemienia nie chcieli się jednak osiedlać w ziemicach odkrywanych przez Kreksa, ani nie polubili żeglarstwa. Drużyna Kreksa zmieniła więc znacznie skład. Tworzyli ją w końcu sami okrutnicy, zbójcy, zabijacy, srodzy wojowie zarówno z Lęgów jak i Wędów czy Istów. Najwięcej było wśród nich Wędów Wolsa i wyspiarzy Ozylów z Istów, zdarzało się jednak nawet, że podczas wypraw ku wschodowi dołączali do drużyny ciężcy wojownicy Burów uzbrojeni w młoty i kleszcze. Wędowie najbardziej palili się do wypraw morskich.  Mogli żeglować miesiącami i gnała ich naprzód jakaś wielka chęć odkrywcza. Kreks zazdrościł Krwędysowi jego poddanych i nieraz nawet myślał sobie po cichu, że chętnie by swoich z nim zamienił.

Kreks od pewnego czasu turbował się o swój lud. Powiadają staruchowie bogini Drasznicy- Radorady i kapłanki Licho z Kałuża-Kalisza, że miano ludu Lęgów wcale nie poszło od pierwszego ich ojca Kreksa-Luga, lecz od jednego z jego synów, który nosił miano Lęg, lub Lęch. Ten właśnie syn, co miał być jego prawowitym następcą najbardziej martwił Kreksa. Ani mu się podobały morskie wyprawy, ani tęsknił do zdobywania lądów, ani miał duszę odkrywcy. Jakby stworzony do jarzma podchwyconego kiedyś z ziemi przez króla Zariwa, uwielbiał Lęg grzebać się w glebie, w glibieli, w błocku, chadzać po łęgach, odwracać skiby oradłem i siać ziarno dla coraz to nowych upraw. Co gorsza, w większości, jemu zdawali się dawać posłuch, współplemieńcy. Odwracali się więc Lęgowie plecami do morza i w ogóle do wody, wchodząc coraz głębiej w ląd, w bory, karczując je i przemieniając w pola uprawne. Coraz bardziej z każdym rokiem obawiał się Kreks utraty władzy i utarczki między Lęchem a jego przybranym bratem Rykawdem, którego po prawdzie chętniej by na tronie nad Lęgami widział niż pierworodnego. Kiedy po raz kolejny Lęgowie odmówili Kreksowi, gdy ten zażądał żeby dali obsadę czterech nowych łodzi, rozeźlił się władca. Zamiast żeglować poszli oni znowu w bory karczować nową polanę. Postanowił więc posłać za nim drużynę dowodzoną przez Rykawda.

Wszędy bogowie bywają,

zakątek każdy w pieczy swej mają.

Nic co powstaje po świecie

poza ich wolą nie dzieje się przecie.

Takoż i tym razem Rykawd – Jaryk Wdały, nie nawykły do lądu i boru, choć doskonale po morzach żeglował, w lasach się ze swoją drużyną pogubił. Powiadają mędrcy z kąciny Mokoszy w Lądzie[xiv], że to ona pokręciła drogi Rykawda, przy pomocy swoich męcic, które spowiły ciężką ćmicą na trzy dni całą puszczę. Po sześciu księżycach wędrówek, wciąż nie znajdując Lęgów, ani nie umiejąc trafić na brzeg morza znalazł się Rykawd z wojami w czarownej okolicy. Kolejnego dnia o zachodzie słońca dotarli do gołego wzgórza, z którego widok się szerszy roztaczał, na łuk rzeki i niewielką polanę. Nad lasem snuł się dym z jakowegoś ogniska. Czem prędzej kazał Rykawd bieżać w stronę zakola pewien, że ktoś tutejszy, lub będący wytrawnym wędrowcem, pokaże im właściwą drogę. Lecz noc ich zastała, a do owej polany nie doszli. Za to kolejnego ranka z boru wyszedł prosto na nich ślepy starzec. Siwiuteńki był, z kosturem i oczkurem w dłoniach. Poprosił go Rykawd o pomoc, by go doprowadził na polanę. Okazało się, że prawie na niej byli, ale się wciąż w koło kręcili. Starzec, kiedy ich przyprowadził, na powrót w bór zawrócił.

Nie wiedzieli, że znaleźli się nad rzeką Osią, w ziemi plemienia Wężów z ludu Wędów. Jeszcze nim weszli w obszar polany doleciał ich przepiękny i tęskny śpiew dziewczęcia, równy o ile nie czarowniejszy, od pieśni czetlic w przyskalnych wirach na morskich, zaklętych pustkowiach. Jakież było zdziwienie wojowników, gdy okazało się, że na tej polanie sama jedna słodka i piękna dziewka przebywa, a prócz niej jeno jaskółki, kukułki, sikory, łanie i jelenie. Zapytał ją Rykawd, jakie jej imię, ale jeszcze nim mu odpowiedziała ich spojrzenia spotkały się i oczy obojga tak zaskrzyły, że aż cała polana pojaśniała i pokraśniała. Zaniemówili wojowie patrząc na jej urodę, powab i dumną postawę, zastygli niemal jak głazy porażeni jej krasą i boskim śpiewem.

Rykawd od razu poczuł żar niewyobrażony i serce uderzyło mu jak młot. Od jednego wejrzenia pokochał Iworodę. Już samo jej imię brzmiało mu słodko, jakby wspomnienie matczynej piersi. Nie inaczej czuła to Iworoda. Gdy Rykawd spojrzał na nią zadrżała, a każde wypowiedziane przez niego kojącym głosem słowo, wprawiało ją w jeszcze większe drżenie. Jego imię było jak wspomnienie spokojnego domostwa pod dębem, jak ogień grzejący izbę w mroźną noc, jak mocne ramię, na którym zawsze można się bezpiecznie wesprzeć. Nie poznali się młodzi, bo i nie mogli, wszak wszystko zapomnieli, ale poczuli ku sobie tak wielką miłość i pociąg, że nic już nie mogło stanąć na drodze do ich zbliżenia.

Kiedy Wols się dowiedział co zaszło, wielce się zmartwił, bo miał dobrze w pamięci uczucia Krwędysa i jego zamiarunki. Rykawd od razu posłał jednego z wojów, wskazaną przez Iworodę drogą do Garzu na Ruję (gdzie ze dworem Kreks przebywał), z wiciami, iż z panną zaślubioną z borów wraca. Wraca jak najszybciej, jeno wpierw na dwór Krwędysa, z którego ona pochodzi, zajść muszą, by o rękę prosić.

Iworoda nie była świadoma, jak bardzo miał ją na oku przybrany ojciec. Kiedy tylko dotarli na dwór Wols uprzedził Krwędysa jak się sprawy mają. Kiedy Rykawd – Jaryk Wdały poprosił, następnego dnia Krwędysa o rękę panny, ten odmówił mu stanowczo. Nadmienił przy tym, że mógłby się zastanowić nad zmianą zdania, gdyby Rykawd wykonał Siedem Prac: zdobył ptaka-gadaka o którym Krwędys w Gołębiej Księdze wyczytał, dobył święty kamień Światyr z głębin morza Błotyckiego, wykradł Bursztynową Izbę z nocnego zamyku Swarożyca zatopionego we wodach jeziora na zapadzie, pokonał Zielonego Czara o Wodnej Tarczy i przyniósł mu ją, pokonał Czerwonego Czara o Ognistej Traczy i wyrwał mu wątrobę i przyniósł ją na zielonej tarczy[xv], i jeszcze….

Rykawd nie słuchał go dłużej, choć udawał, że słucha i przyrzekł, że następnego ranka ruszy wykonać pierwsze zadanie. Krwędys nie kazał trzymać straży pewien, że panna, choć płakała, to uszanuje jego wolę. Zadowolony, że Rykawd zgodził się tak łatwo wykonać niewykonalne przecie zadania, legł twardym snem. Tymczasem Rykawd – Jaryk Wdały szepnął Iworodzie – Iwnie Rodinie, tylko jedno słówko. A gdy księżyc zszedł nisko z nieba, i pociemniało w borach, wymknęli się ze dworu Krwędysa.

Ruszyli ku Garzowi z wojami Ryka Udałego.

Jak Lęgowie naszli Wężów, Wędowężowie najechali Nurów, a Nurowie nawiedzili Budynów – według kącin Łyskowickich

Rankiem, gdy tylko odkryto porwanie panny, rozwścieczony Krwędys wraz ze zbrojną drużyną rzucił się w pogoń za Rykawdem. Było wśród Słowian we zwyczaju zaślubianie panien przez umówione porwanie, przeto gniew Krwędysa mógł dziwić. Uciekinierzy mylili tropy i zakolami szli w kierunku wyspy. Po kilku dniach ich czujność spadła. Którejś nocy nie czekając błogosławieństwa żerców kapiszty Świętowita młodzi pobrali się. Była to noc kupalna, święta – oboje nie chcieli dłużej czekać. Nad małżeństwami zawartymi tej nocy, dwudziestego czwartego dnia czerwca, szczególną pieczę mieli Dziewowie i Rodowie. Zatem były skoki nad ogniem i puszczanie Wianka strumieniem, a potem para wymknęła się na poszukiwanie Kwiatu Papródzi. Takoż stało się z tym małżeństwem królewskim, że tej nocy znaleźli ów kwiat czarowny, i poczęty został ich potomek, syn – Drak.

Następnego ranka drużynie Krwędysa udało się na tyle zbliżyć do uciekających, że jeszcze żarzyły się gorące ogniska po postoju tamtych. Postanowił Krwędys wyprzedzić zastępy Rykawda i uderzyć niespodzianie od przodu. Jak umyślił tak zrobił. Zaskoczenie było tak wielkie, iż w boju z ręki Krwędysa poległ sam Jaryk Wdały (Ryk Udały – Rykawd), a i większość jego wojów oddało życie. Iwna Rodina (Iworoda) pogrążyła się w rozpaczy, ani chciała słyszeć co jej prawi Krwędys. Pozornie poddała się i pozwoliła powieść z powrotem na dwór. Zbiegli niedobitkowie drużyny Rykawda po tygodniu dotarli do Garzu i opowiedzieli wszystko Kreksowi. Tak dusza Rykawda, nazywanego w drugim wcieleniu Jarykiem Wdałym albo Udałym Rykiem ponownie wróciłą do Jaskini Tronów.

Kreks zapałał żadzą mordu i poprzysiągł wróżdę Wędom. Zebrał wielką siłę i ruszył ku sadybom Wężów Wolsa. Usłyszawszy o niezliczonych zbrojnych zastępach Lęgów, co weszły w Ziemicę Wędów, a mordują nie znając litości każdego kto wpadnie im w ręce, takoż kobiety i dzieci, zląkł się wielce Krwędys i zebrał tych co zostali do ucieczki. Na czele ucieczki postępowali najbardziej zagrożeni Wężowie, a między nimi ukrył Krwędys brzemienną Iworodę (Iwnę Rodinę-Rusinę). Poszli w kierunku Wisełlądu, i tym to sposobem weszli Wędowie-Wężowie na Ziemicę Nurów, ale po drodze stała im Łysa Góra, Łyszczec na niej i Czaroduna z jej Pałkinami, Łyskowicami i Harami.

Któregoś ranka pokonawszy trzysta sześćdziesiąt i pięć stopni na szczyt tumu i skierowawszy ku północy swoje zwierciadło zobaczyła nagle Czarodana swoją córkę i poczuła jeszcze większy ból niż zwykle, ból który bił z istu Iworody.

W jednej chwili zobaczyła wszystko. To, że jej syn nie żyje, że zaślubił córkę i że poczęty został w onej córki trzewiach potwór. Wiedziała, że przyjdzie do strasznej bitwy z Krwędysem. A było to w czasie, kiedy bezlik Pałkinów z Chrobrami-Obrami i Charwatami oddaliła na południe. Sława Pałkinów Czarodany była wtedy wielka nie tylko pomiędzy Słowianami, ale i wśród Istów i Skołotów.

Było tak, że przyszło na Łyszczec posłannictwo od Kyja Rusego – Kruka Budynów, którego z kolei prosili Skołoci-Haralędowie, wielcy przyjaciele Dachów z Czarnych Gór Kauków, o pomoc w walce z wielkim wodzem i królem Ozierów (Asyryjczyków) Sargonem. Było to w roku 95 Starych Czasów Nowej Koliby, kiedy Ozieryjczycy-Kozeryjczycy (Asyryjczycy) sprzęgli się z Miodewami i Kumorami. Kumorzy osiedli w Prygji Małomazjatyckiej i ułaskawieni przez Karpoka, mieli nadzieję, że jeszcze się od Sistanu wyzwolą i odbiją swoich kowali z niewoli buryjskiej, więc przeciw Skołotom kolejny raz stanęli. Dała zatem Czaroduna Skołotom i Budynom swoich Pałkinów, Łyskowiców i Harów pełną moc i wtedy w bitwie Kozerowie (Ozierowie, Asyryjczycy) z Miodewami i Kumorami zostali pokonani, a śmierć kniagina Rusy I w Mokszyszu  została pomszczona.

Zachęceni zwycięstwem pomyśleli Skołoci-Pralędowie i Budynowie, że jeszcze większe siły zbiorą i zdobędą Bogtoharię, Syry Kraj i Jugę-Judewię a może nawet Zawaryn w Mlekomedirze albo i stolicę Kozerów-Ozierów (Asyryjczyków) Nieniwę. Jeszcze raz więc dała Czarodana wojów swoich i została przy niej jeno garstka do obrony Łysej Ziemi.

Nad Czarodaną czuwał jej ojciec Dyj, którego jako Płakosza obrano kapłanem Wiary Przyrody, wielkim zniczem-kaganem Świętej Góry. I zwołał Płakosz swoich popleczników bogów kącin Góry Pałki: Lela, Polela oraz Dzieldzieliję. Wzniósł on z Czarodaną wypróbowane modły – wezwanie o pomoc, które sprawdzały się już wiele razy pomiędzy bogami:

O Miłości, ciebie, ciebie na pomoc tu wzywam,

Której dobrotliwości od wieków nie zażywam

Która okowem spinasz gniew spornych żywiołów

Duchem swym sięgając Nawi i Wokołu

Przybądź Wielka Pani z mieczykami stoma

W krasie kwiecia płenej, co oręż pokona

Niech kadzidło wonne bitwę tę okryje

Niech sczezną w Otchłani mściwe Weli Żmije

Harowie jednak w tym samym czasie złożyli krwawe ofiary z trzystu trzydziestu i trzech Kozyryjczyków (Asyryjczyków), którzy dali głowy pod świętą pałkę Peuke-Pałłukę. Tym sposobem zyskano z jednej strony łaski całego rodu Rodów i Kupały z Dziewaną, jednakże wplątano w całą sprawę Morów. Najdziwniejsze, że pomoc swoją okazała też Zorza i Daba-Dobra, Bogini Jasnego Nieba. Zorza rozświetliła noc, a Daba oślepiła wrogów Czaroduny swym blaskiem. Także Strzybogowie wspomogli wyrodnego swego syna, Dyja. Najważniejszym jednak sprzymierzeńcem Czarodany stał się Chors, opiekun wiary przyrodzonej i główny bóg Harów. Biały Kruk Lasota przywołał z Weli olbrzymi rój ptaków – były to lelki, sowy, kaczki i skrzyste kruki. Gdyby nie Chors i Pogoda-Matka Ptaków, nie mogłyby one wyfrunąć z Wyraju.

Z garstką swych zastępów ruszyła Czarodana odważnie na wrogą hmarę. Broniąc północnej rubieży Ziemicy Nurów chciała odbić swoją córkę. Sowy i lelki rzuciły się za nią na Wędów kalecząc krawo ich twarze i wydziobując im oczy. Może jej zaskakujący atak by się powiódł, gdyby nie przeciwdziałanie, jak zawsze czujnych, Bogiń Pomsty. Spętały one nogi koniom Pałkinów, a upadłszy z grzbietów wierzchowców ciężcy Pałkinowie stali się bezbronni. Wycięto ich w pień.

Na skrzydłach dziesiątków skrzystych kruków i w ramionach wichrów, Czarodana, a z nią również ciężarna Iworoda, zostały wyniesione z pola bitwy. Ponieśli je krukowie na Wąwel Kraka-Nura. Perperuna z bezsilnej wściekłości nakazła swemu mężowi Perunowi pod groźbą, że go już nigdy do łożnicy nie wpuści, roztrzaskać Łyszczec w pył. I tak się stało. Chwilę po wielkiej bitwie przybyły pod górę zastępy Kreksa. Ten, zoczywszy jak bogowie sieką góry czyniąc nieprzebytą zaporę z ognia błyskawic, a z nocy dziełając dzień, zrezygnował z wróżdy[xvi].

Tak to uszedł Krwędys ku Wawelowi. Powiadają, że w ową noc ognia, sama Perperuna zstąpiła do łoża Kreksa i przekonała go, że uczyni z Wędów po wsze czasy sługów morza. Dlatego Kreks zawrócił i poniechał Krwędysa. Bogini wypełniła swoje przyrzeczenie i z tego powodu Wędowie od wieków przemierzają morza i rozmaite ziemie, a nigdzie nie mogą zostać na dłużej, żeby założyć swoje królestwo.

Krwędys jednak po zburzeniu Łyszczca, musiał pokonać Kraka-Nura, bo inaczej mógł być pewien zemsty Nurów, zwłaszcza Harów, Łyskowiców i Pałkinów – kiedy tylko zbiorą siły, a też pewnie po bratersku stojących za nimi Budynów i Pralędów (Haro-Lędów).

Krak nie przyjął na swym dworze dzielnej Czarodany lękając się, że ściągnie na cały lud Nurów pomstę boskich zastępów. Oddano jej skałę zwaną Wąwelnicą, tuż obok Wawelu. Postawiony tu zamyk nazwano Carodunonem. Czarodana i Iworoda-Iwna Rodina objęły go we władanie przypływając spod Wawelu na łodziach ciągnionych przez skrzyste kaczki. Towarzyszyli im Chrobrowie, Charwaci, Chrobaci i resztki Pałkinów.

Kiedy nadeszli Wężowie Krwędysa Krak podstępem odwrócił ich atak od Wawelu, udając wielką ucieczkę plemienia na Ziemicę Budynów. Wiele plemion nurskich ruszyło wtedy w drogę ciągnąc wozy rodzinne. Zostawili wszystkie nieruchomości i posiadłości, domostwa i spichrza. Na odwieczną sistańską modłę wojenną pozatruwali wody i spalili plony. Szli tak aż pod Gleń, główny gród Budynów. Krwędys nie namyślając się obszedł Wawel i Wąwelnicę, i ruszył za nimi.

Pod Gleniem Nurowie wsparci przez wracające znad Donu harmie Łyskowiców i Pralęgów (Haro-Lędów), nagle stawili czoła wrogom. Wspólnie z resztkami Pałkinów i Chrobatami Czarodany pokonali w ciężkiej bitwie Wędów-Wężów i drużyny innych plemion wędyjskich, które musiały się wrócić do siebie jak niepyszne.

Prawią też co poniektórzy, że Krwędys w wielkim strachu sam już nie wiedział czy kogo goni czy też ucieka i łatwo wpadł w urządzoną przez Nurów i Budynów zasadzkę pod Gleniem-Gołuniem. Krwędys cudem w tym boju uszedł z życiem, ponoć także za sprawą Perperuny. Jest to możliwe, bowiem ona właśnie najbardziej zapiekła była przeciw Czarodanie i najbardziej rada z nieszczęścia, jakie Krwędys wyrządził Iworodzie. Ona jedna wciąż wyczuwała bunt Czarodany i jej gniew. Być może też, że to ona z pomocą Mokoszy pchnęła ku sobie Rykawda i Iworodę.

Otoczony przez wojów i dźgany pikami Krwędys padał już z wyczerpania i upływu krwi, gdy znikąd zjawiła się Skrzysta Krowa-Żubrzyca i wyniosła go z pola walki na własnym grzbiecie. Wędowie poszli w rozsypkę i rzucili się do ucieczki.

Wiele kącin i gromad kapłów powiada, że te sprawy właśnie rozegrały się za czasów wojny skołocko-kozeryjskiej przeciw Sargonowi Drugiemu.

 

 Anna Lea Meritt – Świetliki

96 rok czasu NK – Nuria, Budynowia, Skołotia, Oroja:

Wojna Nurów i Skołotów przeciw  Wędom Wężom, Budynom i królowi Sargonowi Drugiemu – według kącin Nurusów – czarodziejów z Caroduny i żerców z Krakotynu, Nawaru oraz z Kijowa

Powiadają czarodzieje kąciny Chorsa i żarzyce kąciny Swaroga z Kopca Kraka i ze Wzgórza Lasoty, a też potwierdzają te słowa żercy Ludu Nurów z Nawaru, że nie od Kruka Kyja Budy Rusego z Glenia przyszła prośba do Czarodany o wojów, lecz od samego Kraka-Nura z jego Krakotynu.

Nurowie poczatkowo byli bardzo niechętni udziałowi w wojnie przeciw Kozeryjczykom i Miodewom. Po pierwsze cenili Miodewów, po drugie uważali za nierozsądne, aby drażnić tak wielkich mocarzy, jakimi wtedy byli Kozerowie-Ozierowie. Jednakże byli też Nurowie sprzymierzeni w onym czasie ze Skołotami-Sromotami z Osiowa, synami i córami Królowej Wędów Ostny i Karpoka ze Skołotów[xvii]. Królowa wędyjskiego plemienia Wężów została, którejś nocy porwana z leży nad Osią przez  kniagina Karpoka. Z ich związku zrodzili się władający plemieniem owiż Sromotowie, nazwani tak dlatego, że związek Ostny z Karpokiem wielką troską i sromotą, czyli zgryzotą napawał Wężów-Serpętów.

Sromotowie władali już w tym momencie dziejów kilkunastu szczepami. Występowali zaś w wojnie wspólnie z Ispolinami, Sporami i Harolędami (Pharalędami) a także sprzymierzonymi innymi plemionami Skołotów, Dachów i Mazów przeciw oddziałom króla Sargona II (napierającym na Oroję Rusy I, Hruszję i Swanetię w Czarnych Górach Kauków).

Z Ozeryjczykami (Asyryjczykami) Sargona sprzymierzyli się wtedy Miodewowie, Kumorowie i Mynżanie (Manijczycy),  którzy ulegli namowom ozeryjskim i zapomnieli komu podlegają na mocy więzów krwi lub złożonych dani. Wspólnie owiż zaatakowali Lędię w Małej Mazji. Ci skołoccy sprzymierzeńcy Sargona tłumaczyli się, że nie mogą iść za prawowicie panującym władcą – kaganem Karpokiem i za kaganbogiem Lipokiem, jako że król Sargon wziął zakładników i zagroził, iż wymorduje w pień możne rody w Mynżanii (Manie) i w Miodewii, gdy tylko zwietrzy cień zdrady. Kumorowie zaś z Prygji, gniew nosili w sercach do Skołotów po dwukrotnym poniżeniu i utracie Kowalów, których pognano w śnieżne krainy Burów i Istów. Nurusowie, Ispolinowie, Sromotowie i Pharalędowie postanowili jednak skończyć ze zniewieścieniem Miodewów, raz na zawsze nauczyć Kumorów komu podlegają i utrzeć nosa nabzdyczonym Mynżanom (Manijczykom). A uczynić to wszystko można było tylko wracając do sposobów działania kagana Kołaka.

Pharalędowie powiadają, że Budynowie początkowo tylko pozornie zgodzili się współpracować ze Skołotami, zaś skrycie wzięli stronę Miodewów, jako że ówcześnie panujący królewski ród u tychże, czerpał korzeniami od krwi wojowniczki Miodewny – Mazonki, córki Ojca, króla Gołgolidii, a później żony Romaja Jędzona i kniagini budynowsko-dachijskiego plemienia Bytyńców Wielkich.

Nie mamy pewności co do prawdy przedstawionej powyżej, jako że Budynowie i Nurowie uchodzą za odwiecznych przyjaciół i dziwi nas, iż wojowie Kyja Rusego wystąpili przeciw współbraciom, zwłaszcza, że chwilę potem połączyli się oni w jeden Lud Nuruski. Jednakże przedstwiamy tę opowieść w kształcie podawanym przez żerców nuruskich ze świątyni Śwista i Pogwizda z Krakotynu oraz żerców świątyń Podaga i Pogody z Nawaru, a także czarodziejów Kapiszty Krainy Księżyca z Caroduny i Strzyboga z Kijowa. Zastrzegamy jednak, iż nie wiemy dlaczego kapłani Wiatru, Pogody i Księżyca uważają wodzów Budynów od kniagina Kyja Rusego za zdrajców, a Burów za sprzymierzeńców, podczas kiedy inne świątynie podają te dzieje inaczej. Przytaczamy ten opis mimo wszystko, jeśli bowiem Sakowie z Sokodawy mogli wystąpić, w o dwieście lat późniejszej wojnie, u boku perskiego króla Darjusza I Wiekiego[xviii] przeciw innym Skołotom, więc przyjmujemy, że mogło to się wydarzyć i u Słowian dwieście lat wcześniej. Możliwe jednak, że tymi trzema kącinami rządzą jakieś inne, ukryte powody złości przeciw Kyjowi Rusemu, albowiem zdanie ich jest zadziwiająco zbieżne z opisami tej wojny wykonanymi przez kłamliwych Romajów.

Ponieważ Nurowie główne siły, w tym i Pałkinów Czaroduny, skierowali do Małej Mazji, do walki z królem Sargonem II, tylko resztki ich wojsk stanęły naprzeciw Wędowężów pod Łysą Górą. Stąd wzięła się klęska Czaroduny, i stąd rozbito zamyk Łyszczec.

Kiedy Budynowie odwrócili się od Skołotów podczas bitwy w Czarnych Górach Kauków, w Ziemicę Budynów natychmiast weszli Nurowie, ale nie w pokoju, lecz jako w ziemię wrogą, sprzymierzoną z Miodewami. Jednakże wszystkie zadrugi budynowskie z całym dobytkiem uciekły na pustkowia północy, pozostawiając pustosz i spaloną ziemię. Budynowie posunęli się do rozpaczliwego czynu – całkowicie spalili i zniszczyli swój główny gród, dumę wszystkich plemion budynowskich, słynny z kapiszt i wyroczni Gleń-Gołuń.

Przez ich działania Ozeryjczycy (Kozerowie) zdobyli obwar Mokszysz[xix], zaciekle broniony piersią kniagina Rusy I, który w ruinach Tweru, otoczony zewsząd przez wroga, przebił się mieczem, ginąc śmiercią wielkiego wodza.

W końcu Budynowie, Mynżanie (Manijczycy), Kumorowie-Prygjowie i Miodewowie zostali jednak pokonani przez Skołotów, w stepach u brzegu Morza Koszów, ale stało się to głównie dzięki Mężożercom i Czarnosiermiężnym z Ludu Burów, którzy w ostatniej chwili przyłączyli się do bitwy. Bitwa była zaciekła i krwawa, a król Sargon II zginął ścięty w boju harapem walecznego Hary Szczyrowoja.

W wyniku wojennych zawieruch Wędowie zajęli połowę Nurii i ani myśleli się z niej wynosić. Budynowie zaś ponieśli ciężkie straty w ludziach. Wiele plemion budynowskich za tę zdradę Nurowie wzięli w całości w niewolę. Wiele uciekło do Małej Mazji do swoich współbraci w Bytynii, Kąpodachii, Pawiolęgonii, Mirnie, Oroji i Cieplenicy. Kyj Bud Rusy z wiernymi wojami na długi czas ukrył się w Górach Kamiennych u Tuńdraków pod Górą Kary, nad Karą Rzeką, u brzegu Wyspy, w zimnych zatokach i na urwistych klifach Morza Ukora. Tutaj odbywał pokutę, nie odważając się przejść na południe od linii obwaru w Kamieniu.

Kruk-Nur przeniósł swój dwór w sam środek Ziemicy Czarnoruskiej i Poleskiej, pomiędzy plemię Nurzyców, nad rzekę Nurzec do grodu Nawar – Nawaron[xx], skąd łatwo mógł czuwać także nad całą rozległą Ziemicą Budynów.

Odcierpiawszy swoje winy Kyj Rusy, jeszcze dwa lata wyczekiwał po śmierci Karpoka, nim nie otrzymał z rąk nowego kagantyrsa Królestwa Sis – Lipoka, zgody na powrót do swojej ziemi. Przybył nad Danaper, a potem do Nawaronu i ukorzył się przed Krakiem Nurem. Zawarli umowę, że stworzą jedną ziemię i jeden lud – Lud Nuruski, i póki żyją będą nim władali razem – Nur jako tyrs, a Kyj jako kapła.

Po tym akcie Krak Nur nie władał już długo. Wkrótce pomarł z poczucia okrutnej klęski. Nie mógł przeboleć utraty Caroduny. Nad Budynowią i wschodnimi ziemiami Nurii objął władanie jako tyrs Kyj Rusy a kapłanką uczynił Czarodanę. Przystąpił też niemal od razu do odbudowy Glenia.

Ciało Kraka Nura za zgodą Wieloty, nowego władcy Wiślanii i Łyskowisły – Łysej Ziemi,  uroczyście przewieziono na Lasotę i tu pochowano.

Potem, za rządów Kraka III Żabika-Zobera, usypano opodal jego grobu kopiec, który stał się Kopcem Swaroga i Chorsa oraz kurhanem pierwszego władcy tej Ziemi – Kraka-Nura[xxi]. Niektórzy dziejopamięciarze powiadają jednakowoż, że Nur przeniósł się razem z Karopanami do Orzawy w Małej Mazji, do tamtejszego grodu Nawar.

Część kapiszt uważa, że te sprawy i bitwy zaszły tak późno, najwcześniej około 180 roku a najprawdopodobniej bliżej 260 roku Nowej Koliby, że pierwsi Krukowie już nie żyli, a owe bitwy i przygody dotyczą ich wnuków. Zatem Nur, o którym tutaj mowa byłby już Nurem III. Wiślanię zdobywać musieliby następcy Krwędysa a nie on sam, a po stronie Lęgów występowałby co najwyżej Lęch, albo Lech II, a nie sam Lug. Cała rzecz musiałaby się przy tym założeniu rozgrywać przecież w okresie władztwa tyrsa Widana znanego z zapisów jako Widantyrs, oraz za czasów króla Skobka z Isepodonów i tyrsy Tasaka, a więc w roku 286 czasu Nowej Koliby, kiedy wybuchła wojna z Darjuszem I Wielkim.

Większość kapiszt i kącin oraz gromad kapłańskich Wiary Przyrody jest jednak przekonana – i taką wiedzę przekazuje potomnym – że działo się to jeszcze przed czasami perskimi, w czasie wojny z kozeryjskim królem Sargonem II, lub jeszcze nawet i przed nim, około 70 roku Nowej Koliby. Tyle, że wcześniej władał przecież jeszcze sam kniagin Kołak, a te wydarzenia miały na pewno miejsce za czasów władania Karpoka i Lipoka, a nawet następcy Lipoka – Isepoka. Na pewno też właśnie w czasie wojny z Sargonem II, w roku 86 Nowej Koliby, po ataku Kozeryjczyków została przez nich zdobyta Oroja, a jej skołocki władca, Rusa I popełnił samobójstwo w ruinach własnego grodu Mokszysz.

To wtedy Skołoci – podkreślmy: według większości kapiszt – po raz pierwszy nie na żarty zmierzyli się z Kozeryjczykami. Po raz pierwszy też sprzymierzyli się wojennie z Kumorami z Pragii-Frygii (Pryngji), gdy ci poczuli że jeśli się nie odwrócą od Miodewów, to zostaną przez Skołotów wycięci w pień, i to całymi rodami. Dlatego w 95 roku Nowej Koliby stanęli u boku Skołotów i pod wodzą tyrsy Lipoka ostatecznie pokonali Sargona w wielkiej bitwie, w której tenże zginął.

Tak to wygrali Skołoci owo krwawe starcie, wyrzucając po krótkim czasie wrogów z Oroji i wzbudzając w ich sercach lęk. Ów lęk przerodził się następnie w szacunek, a owoż poszanowanie przyniosło wkrótce długotrwały sojusz.

Zdaniem większości kapiszt, nieporozumienie, które przenosi w czasie owe wydarzenia do czasów Darjusza Wielkiego, jak zwykle wywołali swoimi kłamliwymi zapisami dziejów, Romaje[xxii].

Jednak stare podania stwierdzają też, że żywot Pierwszych Kruków Nowej Koliby był niesłychanie krzepki i rozciągał się co najmniej na dwa koła wieków, a to oznacza możliwość osiągnięcia sędziwych 108 roków, przez każdego z nich.

 

 
100 rok czasu NK, Nuria:
Złe skutki wygranej wojny, czyli władztwo Wędów nad Górą Wąwel

Wędowie osadzili swojego kniazina na skale Wąwelskiej. Czarodana ze swoimi wojami uciekła tylko sobie znanymi ścieżkami na drugą stronę Wisduny-Wisły – na Lasotę, wzgórze Białego Kruka gdzie nachodziła się jego świątynia. Drak pozostał na nizinie u stóp Góry Wawel, pomiędzy licznymi wąwozami i skałami, w których roiło się od jaskiń. Cała okolica Wawelu i ziemie na zachód od niego to wapienne skały poorane korytarzami i rozlicznymi grotami, nie raz łączącymi się w skomplikowane systemy, co sprzyja prowadzeniu tu długich partyzanckich bojów[xxiii]. Dlatego nazywana była ona także Wądoliną Prądnicką, Krakowską albo Chowańską (Częstochowską). Ziemica Nurów została na długi czas podzielona. Nad Wiślanią i Łysą Ziemią zapanowali Wędowie Krwędysa. Ci chcąc upokorzyć Nurów nie oddali Caroduny pod bezpośrednie rządy kaniazinowi wędyjskiemu Wielocie, lecz wyznaczyli namiestnika.

Wędowie nie uznali też władztwa Czaroduny za prawowite. Także potem, kiedy pomarł już Kyj Buda Rusy w 102 roku Nowej Koliby, nie uznali królowania przez Czarodanę i Iworodę-Iwnę Rodinę nad Caroduną, Ziemią Mogilan, Górami Harów, Rusią Czerwoną oraz Wołyniem i Polesiem. Nad resztą Wiślanii i tymi ziemicami Nurów, które były w ich rękach ustanowili swojego zwierzchnika, wojewodę Sławomira. Posunięcie synów Krwędysa było nad wyraz przebiegłe.

Z tego właśnie powodu, chociaż wielokrotnie słano poselstwa do króla Lipoka, ten nie wtrącął się w spór. Kniagin Lipok już wcześniej współrządził rzeczywiście w Ziemicy Nurów, bowiem jeszcze za czasów Karpoka obwołano go w Świątyni Dziewięciu Kręgów kaganbogiem Skołotjii, Serbomazowii, Istji i Budynowii.

Kniagin Lipok milczał w sporze dlatego, że jednym z wodzów prowadzących harmię Królestwa Sis na Ozeryjczyków i przeciw oddziałom budynowskich Gleniów był kniagin z rodu bitnych Wędów Dalów – Wielota, który zaraz potem objął godność kagantyrsa Wędii, Istji i Burowii. Lipok zaś, jako kaganbog Łysej Ziemi zapamiętał, że Nurowie na początku wojny, kiedy był ustanowiony głównym wodzem, wcale nie chcieli mu pomóc. Jego oceny postawy Kruka Nura i całej Nurii, nie zmienił też bohaterski czyn Hary Szczyrowoja, który uśmiercił króla Sargona własną ręką.

Po śmierci Lipoka dalej nic się nie zmieniało w stosunku Skołotów i Serbomazów do Nurusów. Po Sławomirze, w 104 roku Nowej Koliby, tron namiestnika Wądów nad Wiślanią i Łyskowisłą objął jego syn z Wędów Dalów, Wszechsław. Toczono nieustanną wojnę domową. Używano w niej  podstępu, niegodnych sposobów, stawano wręcz i wyzywano się na pojedynki. Podchodzono wielokrotnie zamyki oraz szturmowano obwarowania. Drużyny bojowe ścigały się po bagnach nadwisduńskich i wycinały się w pień w skalistych wąwozach. Wędowie Wolgi Wszechsława nie radzili sobie przeciw Drzakowi na nadwisduńskich bagnach i trwała wyniszczająca wojna podjazdowa, w której obie harmie wyczerpywały siły nad miarę. Żadna ze stron w Wiślanii nie potrafiła jednak pokonać drugiej.

Mikołaj Raróg-Roerich – Światłość (Agni-Joga)

Ostatnie dni władania Czarodany i Iworody-Iwny Rodiny.

Drzak cały czas siedział pod wawelską skałą i stamtąd dręczył straszliwie zwycięzców. Nękał ich dotkliwie za każdym razem, kiedy schodzili w doliny i bagniste rozlewiska Wisły. Niszczyl dostawy, odcinał drogi pomocnikom, palił zapasy w kopcach i plony po polach. Porywał ludzi pojedynczo i całymi grupami i nie dawał się zwyciężyć.

Wojna z Ozeryjczykami skończyła się w 98 roku czasu NK odbiciem Oroji, grodu Mokszysz i całej okolicy Jeziora Wanów i Suwanów. Krak Nur umarł w roku 100 czasu NK, Kyj Bud Rusy w 102 roku czasu NK, a wojna w Wisęłlądzie wciąż trwała. Każdego dnia, Wędowie z Wawelu tracili ludzi i dobytek, domostwa, stada trzody oraz krowy i konie. Wędowie nie potrafili zdobyć prawobrzeżnych moczarów i wzgórz, ani pokonać Drakiwa[xxiv].

Ponoć właśnie wtedy gród wyrosły na Wzgórzu Lasoty – kruczego brata Czarodany uznawanego przez Mogilanów za nowego króla – naprzeciw Wawelu i Wąwelnicy, nazwano Czarnotynem[xxv]. Całe te wzgórza, łyse i gołe przypominały Czarodunie Łysiec i Łyskogóry, więc nazwała je Krzemionkami. Miano to nadała im także dlatego, że to Skalnik-Krzemień udzielił tutaj schronienia Pałkinom, Łyskowicom i Harom. Po tej stronie rzeki Wisły zamieszkali więc ci wszyscy co jej podlegali, których potem nazywano Mogilanami – potomkowie króla Lasoty oraz starodawnych Kumorów Ibora. Dalej na południe i wschód za nimi zaczynała się już ziemia Goroli-Horohów, Choruntan i Charopanów (Panów, Krakowian), bliskich pobratymców Charwatów z Góry Pałki, dalej zaś na północnym wschodzie szła ziemia Wiślan i  Zachełmian. Ci najmniej ucierpieli jako plemiona w bojach.

W Tartarach na południu żyli Karpiowie-Tartarzy, na zachód powyżej nich zaś Ziemię Żywicy zajmowali Gorole-Horyci (Goryci)[xxvi]. Na wschód od nich w Górach Gorcach zamieszkiwali też Gorole-Gorynicze, a dalej plemiona Karpan-Czaropianów (Czaropienian)[xxvii] w Pieninie i Karopanów (Czaropanów) w Beskidzie. Dalej szli Biesotarnowie i Beszowie-Biesi z Ludu Kiełtów w Bieszczadach. Jako Czarna Królowa Czaroduna objęła rządy także nad owymi dumnymi plemionami sprzymierzonymi z Mogilanami. Te  wszystkie plemiona zaraz po śmierci Kraka Nura okrzyknęły ją królową całej Wiślanii i wszystkich Nurów w Ziemiach Sis. Cóż z tego, skoro pół jej ziemi zajmowali Wędowie, a trzy czwarte jej poddanych oddawało im daninę. Z największym żalem patrzyła Czarna Królowa na utratę Właściwej Nurii, Zapałkowinii i Ponidzia.

Iworoda-Iwna Rodina po urodzeniu Draka o łuskowatej skórze a drapieżnego jak stu wilkołaków, popadła w smutę. Wciąż bolała nad swoją dolą, rozpamiętywała Rykawda i nie potrafiła dojść do żywota. Słabowała i ciągle płakała nad swoim potwornym synem Drakiwem, aż dostała blednicy.

Czarodana oddała jej nawet berło królowej sądząc, że ją to może do żywota przywiedzie, lecz tak się nie stało. Litościwa Mokosza – Pani Wiergu, czyli Wyroków, złączyła w końcu Iworodę z bratem Rykawdem. Stało się to w Kres, w 103 roku czasu Nowej Koliby. Zamieniła ich oboje w jeden kwiat – Kwiat Bratka-Siostrzycy[xxviii].

Mimo jednak, że jako Iworoda-Iwna Rodina i Rykawd-Ryk Udały stali się jednym kwiatem, czyli jednym ciałem i duszą, to ich pierwsze duszyczki pozostały w Jaskini Tronów, na dnie Ognistej Góry nad Czerwienicą w Piekle, bo tej klątwy Bogiń Pomsty zdjąć nikt nie może.

Od tego czasu bratki (siestriczki) przyjął jednak do siebie Kupała, który wszak opiekował się owym kazirodczym małżeństwem, i tym sposobem drugie duszyczki rodzeństwa (z – jak wiadomo – potrójnej duszy ludzkiej) zaznały spokoju. Stały się one kwiatami używanymi w obrzędach Kupalnej Nocy, jako znak zastępczy małżeństwa Rykawda i Iworody – Brata i Siostry, którzy na wzór bogów – Kupały i Dziewanny – zawarli siostrzano-braterskie małżeństwo w świecie ludzi.

Lecz wzory postępowania między bogami nie są tymi, które powinni naśladować ludzie. Ich naśladowanie jest często uważane na Weli za świętokradztwo i ludzką bezczelność. Ludzie otrzymali Słowo od Bogów po Wojnie o Taje i jego powinni się w ziemskim żywocie trzymać.

Zrozpaczona Czarodana chciała odebrać sobie życie, ale Perperuna nie dopuściła do tego. Któregoś ranka Czarodanę zbudził dziwny sen, który nie składał się w ogóle z obrazów. Kiedy spojrzała z Czarnotynu na Górę Wąwel i na Welski Las i na Welską Górę z kącinami licznych bogów, kiedy dostrzegła w oddali pasmo Tartarów nagle przejrzała i odkryła jedyną drogę, która pozwoli jej przerwać Zaklęty Krąg. To czego doznała we śnie to było uczucie wielkiej błogości i szczęścia z połączenia z dziećmi. Czarodana nie potrafiła nikogo pokochać prawdziwym uczuciem miłości poza tymi dwojgiem. To czego doznała budząc się ze snu to był wielki ból wieczystego z nimi rozstania. Kiedy nie kochała była spokojna jak skała. Istniało tylko jedno wyjście. Zaraz wezwała Ojca i poprosiła żeby ją poprowadził przed oblicze Perperuny. Ukorzyła się przed boginią i poprosiła, by jeśli nie chce jej uśmiercić, na powrót zaklęła ją w Nic Nie Czującą Skałę[xxix]. Perperuna tym razem nie poczuła nic w Czarodanie co by przeczyło jej słowom. Z rozkoszą spełniła jej prośbę obkładając ją jednak dwoma warunkami.

Jerzy Przybył – Perperuna

Perperuna zgadza się na powtórną śmierć Czarodany i stawia pierwszy warunek

Pierwszy warunek był taki, iżby raz na Koło Wieków budziła się Czarodana ze skalnego żywota i wcielała w którąś z mieszkanek Caroduny-Krakowa. W ciele żywej kobiety, ku przestrodze ludzi, całą drogę swego 99 letniego żywota i upadku, na oczach świata będzie przechodziła, a dziać się to będzie w dziewięć dni i dziewięć godzin.

Czarodana Wcielona przechodzić będzie całą swoją mękę podczas obrzędów Wiary Przyrodzonej, bez tragicznych dla świata następstw, ale tak jakby się to działo raz jeszcze. Potem się znów w skałę będzie obracać, a jej potomstwo na powrót zamieniać się będzie w kwiatki-bratki. Gdy to się dokona pozostanie ona przez kołwieko Nic Nie Czującą Skałą. Serce tej Skały bić jednak będzie przez cały ten czas, włosy Czarodany będą jej stale odrastać i łzy będą jej cały czas cieknąć.

Zadanie przygotowania obrzędu Czarodaniny oraz jego przeprowadzenia będzie spoczywać na kolejnych Strażnikach Wiary Przyrodzonej Słowian w Karodunie-Grodzie Kraka. Obrzęd może być jawny bądź niejawny, lecz nie ma mowy aby kiedykolwiek został zaniedbany. Bieg obrzędów zapoczątkuje Śmierć Czarodany po wypełnieniu Warunków Perperuny.

Wszystko to dla przypomnienia Ludziom i ostrzeżenia tych wszystkich, którzy by zapragnęli znów nagle bogów naśladować, lub ich z przywilejów okradać, albo występować przeciw ich woli, lub chcących zająć ich miejsce. Po to by się ludzie uczyli, rozumieli i czuli co im wolno. Rzecz ta ma się powtarzać do sądnego dnia, co kołwieko, aż Czarodanę i Carodunę-Gród Kraka zabierze Łódź Osta. Na to wyrazić musi zgodę, jeśli chce umrzeć.

I na to się zgodziła.

Te jej łzy stale cieknące, które od razu zamieniają się w skalne narośle, można zobaczyć w Jaskini Ciemnej, a jej włosy jako zieloną krzewinę co od skał odrasta, w borze Doliny Ojcowskiej.

I tak się dzieje – od wielu tysięcy lat odbywa się w Grodzie Kraka obrzęd Czarodaniny. Jest to jeden z najtajemniejszych obrzędów prowadzonych przez kolejne pokolenia kudałów Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata[xxx].

 

Takie zakończenie dziejów Czarodany zadowoliło też Dyja-Poświściela i innych bogów, bowiem zarówno Dyj jak i inni, co kołwieko (co Koło Wieku), mogli mieć między sobą na całych dziewięć dni i dziewięć godzin znów żywą Czarodanę, Iworodę i Rykawda. Od tego czasu Dyj zaprzestał poszukiwań swej córki i wnuków oraz zaprzestał pustoszenia Błętów. Przestał też psuć Łyskogóry, ale po tym jak strzaskano niegdyś ich wierzchołki w harcach Dyja, Sima, Łyska, Skalnika, Turupita-Ciosny i Body, już na zawsze pozostały one niskie i płaskie.

Żercy kąciny Swaroga z Krakowa powiadają, że Czarodana doznała we śnie Oświecenia, a z oświeceniem tak zawsze bywa, że jest ono rozwiązaniem doskonałym, a więc spełniającym wszystkie oczekiwania wszystkich stron.

 

Drugi warunek Perperuny – Narodziny Zobiraja z krwi kniagina Wieloty i Czarnej Królowej

Był też i drugi warunek. Ten, że musi Czaroduna doprowadzić do zgody między Wędowężami z Wawelu i Mogilanami pochodzącymi od Nurów i Kiełtów oraz sprzymierzonymi z nimi Harami i Łyskowicami. Uczynić to winna dając tym trzem ludom wspólnego króla.

Złączyła się zatem w kolejny Zażynek Czarodana z samym tyrsem-kaganem Wędów, Istów i Burów, Wielotą – z Wędów Dalów i wkrótce, w ostatnim dniu Kresu 104 roku czasu Nowej Koliby, powiła syna Zobiraja. Ten od najmłodszego uwielbiał wodę i bagniska.

Stała się Czarodana skałą i została w grodzie, który nosi jej imię i imię pierwszego Kruka-Kraka. A dla pewności, by jej śmierć była wiecznotrwała zespoliła ją Perperuna z Ułatyrem, świętym kamieniem drzemiącym pod Wawelem, ułomkiem starodawnego Światyra, w Najgłębszej Głębi Ziemi i ze wszystkimi innymi skałami Ziemi Ojców, Skały, Skałki, Krzemionek i Prądnika.

Tutaj trwa więc – wyniosła, widoczna dla wszystkich ludzi Ziemi, niezniszczalna, piękna jak zawsze, z wiekiem coraz ładniejsza, wiecznotrwała, jak jej własne przesłanie i zarazem ukryta, niewidzialna, Zakopana w Głębi, złączona nie tylko z Onawielną Górą, ale i z Gniewądem i wnętrzem Tatr-Tartarów – Wejściem do Nawi Welańskiej – gdzie spoczywa Kwiat Słowiańskiego Rycerstwa, zaklęty w kamienne figury.

Co kołwieko budzą się owiż wojowie wraz z najważniejszymi królami wszystkich słowiańskich ludów, którzy powstają ze snu w komnatach podziemnych Onawielnej Góry, by odbyć zbór święty. Budzą się wtedy, kiedy i ona doznaje przebudzenia. Kiedy jej dzieje dopełniają się w Obrzędzie Dziewięciodniowym, wtedy oni postanawiają komu oddać w ręce władzę króla króli na następne kołwieko. A potem znowu pospołu Ona i Oni, kładą się w wieczysty sen.

Z Czarodaną, z każdym kołem wieków piękniejszy i trwalszy, i ważniejszy dla ludzkości im bliżej Dnia Osta, trwa gród wyrosły z jej dziejów – Kraków-Caroduna – gród nieskończony. Pod jego Wąwelską Onawielną Górą bije wciąż serce Czarodany. Nad tym grodem czuwa sama Bogini Burz Perperuna i chroni go – razem z sercem Czarodany – przed zniszczeniem Dziejową Zawieruchą[xxxi]. Bo serce Czarodany musi bić do Ostatniej Chwili.

Czaroduna została zaklęta w Nic Nie Czującą Skałę w dwa lata od przyrzeczenia danego jej przez Perperunę, na koniec kolejnych Kupaliów, w 105 roku Starych Czasów Nowej Koliby, gdy Zobiraj-Żabik miał roczek. Wtedy to, dokładnie o północy, Czarodanę, która przeżyła dokładnie 99 lat, 6 miesięcy i 6 dni – zamieniono w Czarną Skałę, którą Perperuna zesłała w samą Głąb, wiążąc ją z jądrem Ułatyra.

Tak to została zamknięta, nie tylko pod Lasotą, lecz na dnie Wisły i całej Wiślanii, i połączyła w jedność Lasotę z Wąwelem – grodem Kraka i z całymi Górami Harów i Świętogórami (Łyskogórami), które są Korzeniem Lądu.

Caroduną zwą żercy Świątyni Światła Świata dokładnie to miejsce widoczne na Ziemi, gdzie nachodzi się kącina Czarnej Królowej na Wzgórzu Lasoty. Na sąsiednim wzgórzu ustanowiono kąciny ku czci Chorsa i Swaroga i strzeżony przez Chrobatów-Harów grób króla Kraka I – Nura oraz grób Czarodany – zwanej też później Babką Kraka[xxxii].

Świątynie założone w Świętym Gaju na Krzemionkach poświecone zostały Skalnikowi i Mokoszy. Nazwano je Krakotynem. Wszystkie cztery kąciny (Ziemi, Wiergu, Ognia i Księżyca) prowadzili wróżbici i kołbiciele, którzy wróżyli z lotu Białego Kruka Lasoty, starszego niż mieszkańcy pamiętali – odwiecznego Białego Kruka, brata rodzonego Czarodany[xxxiii].

Guślarze z Gaju Skalnika powiadają, że nie miał on wcale syna Krzeszenia-Kryszenia, lecz, że to on sam jest onym Krzeszeniem-Krzemieniem. Mówią też o nim jako o wielce niedocenianym bogu, któremu ludzkość winna jest wdzięczność, bo to jego działanie, nieustanne krzesanie ognia w jądrze Ziemi, wytwarza wielkie niewidzialne struny na których się trzyma Tarcza Kamiennego Nieba chroniąca wszystko co żywe przed zabójczymi promieniami Światła Świata słanymi od Słońca. Przekonują oni, choć wielu im wiary dać nie chce bo jakież to niewidzialne struny być mogą, że tylko jego działaniu i onej Tarczy Kamiennego Nieba zawdzięczamy, iż Śmierorz nie wybił na Ziemi wszystkich do ostatka. Według nich Skalnik-Krzemień jest największym dobroczyńcą Zerywanów (Zerywanów-Ludzi, Zerywanów-Zwierzów i Zerywanów-Zróstów)[xxxiv].

Kiedy Zobiraj miał roczek przepłynął sam Wisdunę wpław. Nie miał już matki, lecz braku jej, ani ojca, nie odczuwał, bo „matek” i „ojców” w koło niego nie brakowało. Wielota z Wędów Dalów, ani razu od czasu jego poczęcia nie zagościł w pobliżu Caroduny i nigdy się nie spotkali. Zobiraj miał się za samoswojego i niepodległego nikomu, jak kiedyś była Swątlnica.

Kiedy Zobiraj-Zober miał siedem lat, prowadzał już przeprawy między wisduńskimi bagniskami. Był biegły w stawianiu zapór i kształceniu wodnych przepływów, a także zasieków, wałów, mostów zwodzonych i wszelkich budowli na wodzie lub wyspach. Z racji postury i umiłowania wody zwano go Zobirajem-Żabikiem lub Żabikrukiem, albo Żabikrakiem, czasami też mówiono o nim – Zober.

Do czasu, gdy Zobiraj nie dojrzeje powierzono go opiece dwóch przewodników: starego namiestnika Wawelu kniazia Wolgi Wszechsława i ognihorosa-kaganboga Królestwa Sis z Harów-Chrobrych, Białego Kruka – Szczyrowoja, jednego z licznych synów Kraka Nura. Ustalono, że kiedy Zobiraj przejdzie pierwsze postrzyżyny i zostanie przyjęty do Bractwa Wilków oraz gdy później, po kolejnych latach, przejdzie obrzędy przyjęcia do Bractwa Wężów, ogłoszą go nowym królem Ziemicy Nuruskiej, kolejnym Krakiem.

Drzak przez cały czas nękał Wędów Wąwelskich, przypominając im o zobowiązaniu wobec syna Czarodany. Szeptano na zamku i po obwarach, że potajemnie w trakcie wypraw Zobiraj spotyka się z Drzakiem Rykawdowiczem. W końcu Wolga Wszechsław by zakończyć krwawe boje zobowiązał się każdego roku płacić Drzakowi daninę ze stada świętych krów Bogatyrusów-Gierojów, świętych kóz, świętych baranów oraz świętych białych koni z Wolina, a Drzak zobowiązał się, że zniknie spod Caroduny w chwili, kiedy Zobiraj obejmie tron jako kniagin całej Nurusji.

Drak odszedł na południe, za Bramę Mora i tam osiadł, w Górach Draka (Wyżyna Drahańska) pod Dziewięcioma Skałami, nad rzekami Swratką, Igławą, Świtawą, Boczwą i Wagiem, u źródeł Morawy, Opawy i Olzy, w Górach Jasionikach, pod szczytami Śnieżnika i Pradziada, w Górach Oderskich i pod Jawornikami.

I nastał pokój.

 

Na wzgórzach między rozlewiskami Wisły i bagnami, rozsiadły się wkrótce liczne grody tworzące królestwo Wędów, Mogilan i Harów-Chrobatów. Mogilanie stali się czcicielami Białych Kruków. Czcili też Rusałki i Wodnice w wodach Wąduny i Trzęsawice w pobliskich bagnach. Na znak zgody pomiędzy Wędami a Nurami, a zwłaszcza między Wędowężami-Wielotami i Mogilanami, postawiono dwór na środku Wisduny, w połowie odległości Wawelu od Lasoty. Miejsce to nazwano Żabim Dworem lub dworem Żabika-Kruka. Ale czarownicy świątyni Chorsa powiadają, że miejsce to leżało gdzie indziej, na Beszczu, albo w Mogile. W tejże Mogile usypano też wkrótce Kopiec Bogini Wądy.

Czarodana i Biały Kruk Lasota – Jerzy Przybył

105 rok czasu NK, Caroduna:
Posłanie Czarodany – O miejscu Człowieka na Ziemi

Jeśli ludzie chcą ocalić swój świat od zagłady, to Posłanie Czarodany poznać musi każdy człowiek na Ziemi. Jeżeli pomiędzy Ziemianami zostanie choćby jeden niewiedzący, nieczujący lub nieświadom czym była, czym jest i co znaczy boska karoduna, Ziemia i wszystko co na niej istnieje, może łatwo obrócić się w zgliszcza. Stanie się to w Dzień Osta, a dzień ten nadejdzie niespodzianie.

Nie trzeba być mędrcem, ani wiedunem, ani uczonym, aby poznać czym jest karoduna. Wystarczy ją czuć lub po prostu wiedzieć czym jest. Nie trzeba jej rozumieć. Czuje się ją sercem, poprzez wiarę, bez żadnego tłumaczenia. Większość ludzi od poczęcia i urodzenia czuje to bardzo dobrze i lęka się jej śmiertelnie. Jednak są tacy, którzy się nad tym nigdy nie zastanowili.

Zatem: Wiedzcie, Czujcie, Wyobraźcie sobie, Miejcie Świadomość, iż ponad wszelką wątpliwość boska karoduna istnieje. Uruchamia się bezzwłocznie i nastaje nieuchronnie, kiedy się przekroczy w swym działaniu próg nieprzekraczalny, ostateczny. Ta Ostatnia Karoduna Bogów obróci się nie przeciw jednej istocie, lecz przeciw całej Ludzkości i wytępi ją, do ostatniego żywego bytu na świecie. Żadne kolejne Odrodzenie nie przekreśla karoduny, dokładnie tak samo jak było z Czarodaną. Każde kolejne pokolenie ludzkości będzie wtedy musiało na końcu długiej, powikłanej drogi i walki ulec unicestwieniu. Zaklęty Krąg Czaroduny może przerwać tylko objawienie Istoty Rzeczy i łaska bogów.

Lecz lepiej uczynimy nie dopuszczając byśmy jako kolejne pokolenie Ludzi na Ziemi weszli na drogę karoduny. Temu służy przesłanie Czarodany. Każdy człek na Ziemi powinien miarkować w swoich własnych krokach to, że jeśli przekroczy Granicę Nieprzekraczalną, wyzwoli niechybnie z Głębi i ściągnie ową Karodunę na Wszystko Co Żywe.

Obowiązkiem każdego człowieka na Ziemi jest odwiedzić Carodunę-Kraków chociaż jeden raz w życiu, poznać dzieje Czarodany i dotknąć kamienia, w którym bije jej serce.

Ci zaś, którym zdarzy się żyć w czasie, kiedy przypada koło wieków od ostatecznej Śmierci Czarodany i kiedy odbywa się uroczysta Czarodanina, powinni uczestniczyć w jej Odrodzeniu i Przemianie, oraz wszystkich odbywanych wtedy, i tylko wtedy, obrzędach Czaru Dany – Czaruduszy[xxxv].

Każdy powinien tam być choć jeden raz, bowiem nie wolno przegapić okazji do przypomnienia sobie i innym, do powiedzenia sobie i wszystkim innym w około, o dziejach Czarnej Królowej, czyli O Miejscu Człowieka na Ziemi.

Maria Tarasina – Ivana Kupała

Słowo o istocie obrzędu Kupaliów-Kresu

W obrzędzie Kupalnym[xxxvi] wszy Słowianie w pełnię czerwcową urządzają nie tylko skoki przez ogień ku czci Swaroga, puszczają wieńce z wplecionymi bratkami na wodę, ku czci Kupały, Wądy i Krasatiny, poszukują Kupałowej Srebrnej Głowy w liściach Łopuchu ku czci Dziewanny, a wreszcie szukają nocą przy pełnym księżycu Kwiatu Papródzi, ku czci Rodów i Chorsów. Ku czci wszystkich Bogów Opiekunów Domu, Miłości, Małżeństwa, Rozrodu, Wzrostu, ale też i Wód, Ziemi, Wiatru, Zaczynu, Nieba, Boru, Błyskawicy i Ognia palą ogniska po skałach i wzgórzach. Także palą je na pamiątkę Czarodany i piją święty napój z bratków. Soki kwiatu bratka-siestriczki przeobrażają się, pod wpływem księżycowego światła tej Nocy, w napój wieczystej młodości o wyjątkowej ródczej mocy, a pity wraz z napojem z lubczyka i ruty sprowadza on wielką miłość, stałość i wierność na pijących go w tę noc ludzi. Te trzy boskie isty symbolizują krew Czarodany, Rykawda i Iworody, którzy nieustannie odradzają się połączeni miłością silniejszą niż śmierć.

 Zofia Stryjeńska – Kupała

108 rok czasu NK, Łyskowisła:
Uznanie Harów jako Strażników Świętej Góry Pałki i Grobów Królewskich całej Skołotii – Świątynia Dziewięciu Kręgów

Dzięki mądrości Czarodany, jej samozaparciu, ogromnej matczynej miłości i jej ofiarności, dzięki temu, że złączyła się z kagantyrsem Wielotą w Carodunie, Łyskowice i Harowie-Chrobaci znów zasiedlili Łysą Ziemię.

Pałkinowie wrócili w swoje góry, a na Górze Pałuki, zwanej też Łysicą, ustanowiono kącinę Peruna i Perperuny oraz ich synów, po to żeby nieprzejednanych wrogów Czaroduny obłaskawić, a zarazem oddać cześć prarodzicowi Pałkinów, Harów i Łyskowiców – Turupitowi-Ciośnie (lub Łyskowi-Porenutowi).

Na Łyścu zaś, gdzie stał kiedyś potężny zamyk Czarnej Królowej zwany Łyszczec, posadowili Pałkinowie cztery posągi bogów i ustanowili cztery kąciny – ku czci Łady, Body, Lelija i Polela.

Na Górze Witowskiej (Świstowskiej) ustanowili Łyskowice świątynię Zorzy, Sima, Skalnika i całego rodu Świstów z osobną kąciną Dyja-Poświściela.

Na Górze Dobrzeszowskiej powstały zbudowane przez Harów kąciny Daby-Dobrej – Pani Dnia i Dziwieniów – Kupały, Krasatiny, Dziewanny i Dzieldzieliji.

Na Górze Widły ustanowiono zasię siłami Radomian kącinę Źrzebów z osobnymi stołpami Wida i Mokoszy oraz kącinę dwojga Nawiów – ze stołpami Nyi i Welesa.

W czasie bitew Harowie-Charwaci, Łyskowice i Pałkini tak  mocno dali się wrogom we znaki, tak straszną grozę siali w ich szeregach, że Sromoci, Ispolinowie i Isepodonowie nagrodzili ich całymi wozami złota. Także inni Skołoci, Budynowie, Burowie i Serbomazowie, licznymi plemionami, złożyli hołd wszystkim plemionom Harów.

Nocni wojownicy Nyi i Czarnej Królowej z Góry Pałki swoim widokiem i śmiertelnymi czarami rzucanymi na wroga, budzili popłoch wśród przeciwników. Mieli we zwyczaju wyłaniać się nagle z mroku, okryci szarą mazią i popiołem, jak upiory. Prócz kamiennych pałek i nasieków z krzemieniami, stosowali w bitwie ostre haki umocowane na łańcuchach do grubego drewnianego trzonka, bądź umocowane na żelaznej wici, a nazywane harapami – przy ich pomocy ściągali jeźdźców z koni i skracali piechurów o głowę (o harcap – warkocz).

Walczyli w świętym szale, upojeni sołwą i w zupełnej ciszy. Ogrom grozy jaki wiał od tych oddziałów powiększał szum ptasich piór zatkniętych w ich stanice, czaka i kaftany. Stąd ptasiopióre oddziały Harów poczęto zwać też Morusami-Mordorami, Siewcami Śmierci.

Skołoci dzielili się wtedy na liczne plemiona wędrowne zajmujące się wypasem świętych koni i świętych krów. Z czasem zaczęli tworzyć drużyny bojowe i obronne Burów-Czarnosiermiężnych Kowalisa.

Serbomazi, a to Serbowie Wielcy razem ze Serpami, Smerdami, z Mądochami, Mynżami i z Mężogątami a także z Mazonkami, utworzyli oddziały wojenne i zbrojne ramię Budynów oraz Lęgów. Wkrótce Skołotów, Serbów i Mazonki poproszono by walczyli też u boku Wędów, Istów i Dawów.

Wtedy właśnie postanowiono w uznaniu wielkości harii[xxxviii] Czarodany i ważności Łysej Ziemi, że tam będzie przechowywany Wieczny Ogień i tam też będzie się grzebać wszystkich władców Nowej Koliby, a Chrobaci staną się strażnikami Tej Ziemi, ponieważ ich wojom nikt grobów królewskich nie zdoła wydrzeć. Oddziałom bojowym wszystkich plemion Nurusów przewodzić zaczęli w owym czasie Harowie.

Jako że nic ważniejszego nie może być ponad pamięć przodków i ochronę ich grobów oraz ciągłe odprawianie na owych grobach należytych obrzędów, było to najwyższe możliwe wyróżnienie dla plemienia z Łyskowisły. Tak ustanowiono w 108 roku Nowej Koliby Świątynię Dziewięciu Kręgów w Łyskogórach, gdzie na ruinach zniszczonego w 96 roku czasu NK Łyszczca zapłonęła Wieczysta Znicz, Ziemski Ogień Ogni, ku Pamięci Bogów i Przodków.

Wkrótce każdy z potomnych ludów kruczych zapalił podobne znicze na swojej ziemi. Istowie zapalili swój znicz na Szwintorogu, Wędowie w Arkonie, Lęgowie na Ślęży, Serbomazowie na Chełmie w Kałdusie,  Skołoci na Górze Orzej (Górze Arki) rozciągniętej między jeziorami Wanów i Suwanów, Dawowie w Serbomazogetuzie (albo na Koszu-Kogajonie-Kaganjącie[xxxix] w Południowych Górach Harów w Paśmie Gór Buczych, nazywanych też Bucegami), Budynowie w Zimnie na Świętej Górze nad rzeką Ługą, a Burowie na Jurmie w Czertowym Grodziszczu w Górach Kamiennych. Każdy z tych ludów trzymał też w swojej głównej świątyni kopię Świętego Dzbana – Boskiej Czarki (Arki) – Dzbana z Jamy Czarki (Czarkajamy-Arkajamy). Ale ten Jeden Ogień i związana z nim Świątynia Dziewięciu Kręgów (Wszych Kręgów Królestwa Sis) na zawsze pozostał najważniejszym.

Wołgarowie z Ludu Burów, którzy przenieśli się razem z Bułgarami nad Dunaj w Nowych Wiekach, powiadają, że w Górach Kamiennych Wielka Znicz paliła się w świątyni u stóp Tugaja przy Grzbiecie Odkrzykły (po lęgsko-wędzku i harsko-nurusku mówiąc: Góry Tęgiej przy Grzbiecie Pomianu[xl], co może też znaczyć Górę Dengi, Tęczy-Tuczy, czyli Wielkiej Niebiańskiej Bogini-Wężycy), albo pod Kruglicą w Dolinie Ksnów (Marzeń).





Jerzy Przybył – Dyjabołt – pomocnik Dyja Poświściela

Przypisy

[i] Las Harów, znany ze źródeł starożytnych jako Las Hercyńskia ciągnąć się miał od Białych Gór Kauków (Alpy) na Zachodzie poprzez Góry Harów zwane też Górami Karpoka aż do Gór Wschodu (Uralu, Kamieniów, Orol, Gorol, Gór Skołockich) i Gór Panów schodzących do Jeziora Świętojarskiego.

a Według Eratostenesa z Cyreny (275 – 194 r. p.n.e.) Silva Hercynia (Las Hercyński) przecinał Biały Ląd (Europę) i dzielił ją na część północną i część południową. Ciągnął się aż od Alp po Don (Tanais).

[ii] Spadkobiercy tradycji Kącin Wschodu, zwłaszcza Kąciny Glenia i Biełych Borów powiadają, że Ałatyr leży na dnie morza i wierzą, że chodzi tu o Morze Czarne, choć wielu z nich wskazuje również na Bołotyk (Bałtyk). Według cudawów (kudałów Starosłowiańskiej Świątyni Światła Świata) Światyr-Ałatyr – znany wszystkim świątyniom słowiańskim jako Kamień Kamieni i część Świętej Rodziny Swąta, leży na dnie Błotyku czyli Morza Bałtyckiego. Natomiast pod Wawelem znajduje się Ułatyr, czyli uła-mek Światyra. Dopuszczają oni zastosowanie do tego ułamka także nazwy Ułotyr lub Ałatyr.

[iii] Sist – gród posadowiony przez Guniów za czasów Chatiły (Chytiłły, Atylli), jako stolica kaganatu Sis Guniów, znany z zapisów kronikarzy bizantyjskich i rzymskich jako Soest. To tajemnicze miejsce, na pograniczu kraju Obodrytów i Sasów, którego położenie jest do dzisiaj nieznane.

[iv] Powiadają zinisowie Body ze Świątyni Dziewięciu Kręgów w Świętogórach, że Boginie Zemsty przeraziły się odczarowania Czaroduny i przysłały Dodolę jako posłańca ugody. Wolały się nie ścierać ponownie z Czaroduną, bo poprzednia potyczka wszak przewróciła świat. Co prawda tym razem butny lud Zerywanów już nie istniał i groźba wystąpienia wspólnie z Czarodaną nowych królów była niewielka, lecz nie do końca lud zerywański wytrzebiono, bo rozmnożył się przy pomocy Rudzi w potomkach Kruków i wciąż płynęła w ich żyłach krew zerywańska, na pół boska, przeniesiona przez suki i odyńców poprzez Jaskinię Lęgu i pąpy.

[v] Wszystkie wymienione góry tworzyły Święty Krąg i stały się w późniejszym czasie siedzibami światyń Wiary Przyrody. Góra Wida zwana była w późniejszych czasach Widełką, a wreszcie Widełki-Zamczyskoa. Góry Pałków znane pod tą nazwą jeszcze przez starożytnych Rzymianb zaczęto zwać Świętymi Górami Łyskowiców, czyli Górami Łśniącymi (Łysogórami, Łyskogórami), Górami Łysków, Małymi Górami Świata, lub Świętogórami, a wreszcie Górami Świętokrzyskimi.

 

a O owym świętym kręgu – odtworzeniu w naturze świętej mandali pisze wspaniale w swoim eseju poświęconym Sanktuarium Świętokrzyskiemu Jan Witold Suliga.

 

b Ptolemeusz.

 

[vi] W Chybicach znajdował się odwieczny, nieustannie odnawiany święty Gaj Brzozowy. Jak wszystkie gaje brzozowe był on poświęcony Mokoszy lub całemu Rodowi Źrzebów. W tym wypadku sądzić należy, iż przypisany był rodowi ze względu na posadowienie w Świętogórach (Łyskogórach) świątyń całych rodów boskich i nadanie im wiodącego kiru w Wierze na obszarze całej Nurusji, a potem po umocowaniu tutaj Świątyni Dziewięciu Kręgów w całej Wielkiej Skołotii. Tym sposobem oprócz Harów wyróżniono plemiona Pałkinów i Łyskowicówa, którzy się stali kapłanami i kapłankami świątyń współtworzących Dziewięć Kręgów. Nazwa miejscowości Chybice pochodzi od miana Gaju Chybic będącego pod opieką świętych dziewic-wiedun, które nazywano też chybicami. Wróżby chybic i ich wskazówki zawsze można było rozumieć dwojako. Od nich wzięło się powiedzenie „na dwoje babka wróżyła”. Wróżba dokonywała się w chybotliwym – czyli chwiejnym tanie, wirowym biegu pełnym nagłych zwrotów, skłonów i skoków (chybać – skakać). Często też niestety te wróżby nie spełniały się, a raczej błędnie je odczytywano, czyli bywały według ludu chybione. Stąd przydano owym wiedunom (wiedźmom) – kapłankom Wida i Mokoszy z Łyskogór miano chybic.

 

a W zapiskach różnych kronikarzy przetrwali oni jako Licikawice, Litziki. Co próbowano tłumaczyć jako Listkowice, lecz jest  to w istocie zniekształcone miano Łyskowiców (Lskniewiców) – co potwierdzają liczne nazwy okoliczne miejscowości i miano samych gór, Łysogóry.

[vii] Wiele gromad kapłów powiada, że miano Chybic wywodzi się nie od owego wahania-chybania, czyli chybotania się, jeno od ochybki (ros. oszibka – błąd), od chybiania celu, czyli błędu, omyłki, jako że one najczęściej kłamią, albo po prostu się mylą.

[viii] Według niektórych podań chodzi tutaj o Górę Łysiec i Górę Dobrzeszowską, gdzie stwierdzono kamienne wały, pozostałości budowli powstałych z roztrzaskanych kamieni – paliczków Sima. Inni powiadają o Łyścu i Łysicy, jeszcze inni prawiąa, że większy z bliźniaków wyrósł na tzw. Miejskiej Górze, a młodszy na Górze Sieradowieckiej. Pewnego razu starszy brat krzyknął do młodszego, a głos jego jak grzmot przetaczał się po niebie: „Hej bracie! Podaj mi topór!”. Młodszy z wielkoludów zamachnął się i rzucił, ale jako że był od brata słabszy topór nie doleciał gdzie powinien i wrył się w miejsce, które później nazwano Doliną Bodzentyńską, tam dokładnie gdzie wypływa żródło rzeki Psarkib.

a Podanie to przytacza ksiądz Władysław Siarkowski  w swym zbiorze „Materiały do etnografii ludu polskiego z okolic Kielc” (Kraków 1880) oraz Leokadia Firkowska w Legendach Świętokrzyskich (Kielce 1999). Patrz też J. W. Suliga „Święty Krąg Polski – Łysiec”  (patrz: http://rodman.most.org.pl/PS/Swietogory.htm – Portal świętokrzyski, i podstrony  http://rodman.most.org.pl/PS/JWS2.htm, 2008)

 

b Zadziwiające są tutaj dwa związki – miano doliny, która najwyraźniej jest doliną Bogini Body, a także nazwa rzeki, która jest tożsama z mianem zamku zbudowanego, według podania południowochorwackiego, później przez trzech braci Chorwatów w Sławonii – zamku Psary.

[ix] Gród Nawar, nazywany Nawaronem, położony nad Danaprema był pierwszą stolicą Ludu Nurów. Mimo, że Krak-Nur wybrał na miejsce gniazda i złożenia jaj, z których się wylęgli Nurowie Górę Wąwel, zaraz po lęgu przeniósł się właśnie tam. Także w tym grodzie po klęsce Nurusów w wojnie z Wężami-Wieletami Krak-Nur zakończył żywot przekazawszy władzę Kyjowi Budzie Rusemu. Działo się to koło 100 roku Nowej Koliby (700 p.n.e.). Od tamtego czasu utrwaliło się w pamięci pokoleń, iż Nawar-War daje osłonę w razie klęski, a modły w jego kątynach wznoszone do bogów wojny – Ładów, i władców Błyskawicy – Runów, mogą odmienić koleje przegranych wojen. Często skrywali się tam królowie, kaganowie i książęta Słowian, Istów-Jątów, Dawów i Skołotów z całymi armiami po przegranych bitwach, lub gdy ich pozycja w wyniku wielu klęsk stawała się beznadziejna.

Tradycja ta trwała także tysiąc lat później. W roku 1269 Nowej Koliby (469 n.e.), po śmierci Chatiły (Chytiłły)b kagana Guniówc, gdy objęli rządy jego synowie, doszło do walnej rozprawy z wojskami Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego i sprzymierzonymi z nimi Gątami. Gątowie byli dowodzeni przez młodych królewiczów Walamira, Bogdomira i Witimirad. Guniowie byli już wtedy podzieleni. Częścią zdecydowanych na walną bitwę wojsk dowodził Dengesicz-Tęgosiecze. Armia Tęgosiecza poniosła klęskę, on sam zaś zginął w boju, a jego odrąbaną głowę obnoszono tryumfalnie po głównej ulicy Carogrodu. Niedobitki jego armii wycofały się właśnie do grodu War. Tam zostały ocalone. Była to zemsta Gątów dokonana po prawie stu latachf.

Horoha czyli Górzyca znaczy zarówno Góralka – pochodząca z plemienia Górów, jak i Ta Która Oddała Się Na Świętej Górze. Imię to zawiera również takie znaczenia jak gorąca, ognista, świetlista a więc Święta, a także rogata, zadziorna, hyrna. Gorszka także nawiązuje do wymienionych poprzednio rdzeni, a dodatkowo stanowi odniesienie do pojęć takich jak gorszy, gorejący, gorączka, choroba, oraz do miana grochu – świętej potrawy bogów sporu. Gorszka także dlatego, że była ona tylko trochę brzydsza od Czarodany. Była ona jakby trochę mniej piękną i czarnowłosą powtórką bogini Krasy – stąd też miano Karszka. Dlatego miano Harowie pochodzi zarówno od ich matki Horohy-Gorszki-Karszki, jak i od Świętej Góry Pałki zwanej przez Skołotów, Istów i Słowian Horą Świata (Hara-śwata).

a Niektórzy uważają, że chodzi o położonie blisko ujścia Dunaju a nie Danapru, i że Nawar-War to gród w Dobrudży, który znajdował się w miejscu, gdzie powstała potem Warna.

 

b  Chatyła lub Chytiłła, czyli kagan Guniów zwany też Biczem Bożym, rządzący całą Wielką Skołotią (Scytią), czyli Królestwem Sis w latach 434-454 n.e., znany zapisom starożytnych kronikarzy np. Priskosa z Panion czy Jordanesa jako Attyla. Imię to oznacza: chcący, chwytający, przechwytujący,

 

c  Guniowie – czyli znani zapisom kronikarzy starożytnych Hunnowie, zapisywani także jako Unni, Unoi, Undini czyli Hakownicy. My przyjmujemy wywód ich miana od strojów, na których wzorowane były później ubiory szlachty polskiej nawiązujące do tradycji sarmackiej, tzw Szlachty Szarej – szarych guni, z wyłogami i kołnierzami, lub narzutkami z futra kun. Także dlatego, że miano to nawiązuje do zwyczajowych gonitw urządzanych w  celu wyłonienia następcy tronu i gonienia wrogów, których uprzednio wciągano w pułapkę udając ucieczkę. Innym, a pewnie wcześniejszym określeniem tego plemienia będącego czystym plemieniem skołockim, bowiem pochodzącego od króla Kołaka, jest ich nazwa – Konni. Byli oni bowiem wojownikami konnymi, a także zawołanymi hodowcami koni bojowych, o których zakup zabiegało u nich Cesarstwo Rzymskie. Sprzedaż koni Romajom bez wiedzy kagana Chytiły była najcięższym przestępstwem w Królestwie Sis nie tylko za czasów, gdy rzadzili nim Guniowie. Już w czasach Wojny Trojańskiej romajscy bohaterowie starali się lub usiłowali ukraść święte konie z Kałużji, lecz nie otrzymywali ich – jak np. Perprzechwała (Herakles).

 

d Imię Bogdomira zostało podane przez kronikarza Gotów Jordanesa w brzmieniu zgreczonym – Teodomir. Rdzeń bóg jest równoznaczny z greckim teo, po słowiańsku imię to brzmi więc Bog-domir. Wszystkie imiona młodych królewiczów gockich wymienione w tym miejscu przez Jordanesa są słowiańskie, nie jest więc dla nas zrozumiałe dlaczego Gotów uważa się za Germanów, a nie przynajmniej lud słowiańsko-nordycki zmieszany przez wieki wspólnego bytowania nad Wisłą i Dunajem.

 

e Dengezich-Dengesicz – można różnie interpretować to imię, jest bowiem tak zniekształcone w formie zapisanej przez kronikarza, że nie da się go przetłumaczyć jednoznacznie. W dosłownej wersji fonetycznej imię to znaczy Sicz Dengi, czyli Woj Dengi. W języku polskim nosiłby on imię Dengowoj lub Tugowoj, albo Tęgowoj. Takie też tłumaczenie można zaproponować jako równoprawne do Tęgosiecz. Inna interpretacja to Deng Gęsich lub Deng Gęsicz – gęś była ptakiem boskim rodu Sporów, Bogów Bogactwa i Powodzenia, możliwe jest także tłumaczenie Woj Tęczy (Tęgi, Wstęgi).

 

f Sto lat wcześniej, około roku 1160 czasu NK (360 n.e.) Guniowie dowodzeni przez Białobiera – Wielkiego Bierłę III (Balamber w kronikach greckich) rozgromili Gątów i przepędzili ich znad Dunaju zmuszając by się wdarli w granice Imperium Rzymskiego. Miało to miejsce po tym jak uznawany za pogromcę Wenedów Hermanryk odważył się zaatakować Dobródżan i zabił kagana siedmiorodzkiego Bozę-Biesa IV (Busa-Biesa Biełojara-Swewaldycza), a jego siedemdziesięciu dwóch władyków (lodag – wlodag – włodarz-władyka) kazał ukrzyżować.

[x] Podanie to przytacza w zbiorze podań małopolskich „Krakowskie legendy, podania, zwyczaje” Julian Zinkow.

[xi]  Rzeczywiście ta klątwa Dyja-Bełta się spełnia. Na skutek eksploatacji złóż we wsi Siedlec niedaleko Częstochowy powstała w latach 90-tych XX wieku kolejna pustynia o powierzchni około kilometra kwadratowego.

[xii] Dagowie Gorgonów – kapłani Gałęzi Gorgorzału, świętego drzewa welańskiego, którą mieli otrzymać od Gogołady. W swojej wysokogórskiej kącinie poświęconej Gogoładzie w Górach Gorganach, gdzie zamieszkiwało całe plemię Gorgonów, trzymali wiecznie gorejącą gałąź, od której raz w roku odpalano na nowo ogień w domostwach zastępując stary ogień i żar nowym, młodym, jarym żarem-ogniem welańskim. Według dagów Gogołady z Gorganów, to oni otrzymali ogień po raz wtóry od bogini na Górze Sywuli, kiedy Zerywanie-Pąpile rozeszli się po Nowej Kolibie. Kapłanów tego ognia zwano dagami od bardzo dawnej nazwy ognia (dag – ogień, stąd Denga – Tęcza, Dagbog – Pan Nieba, Dagboga – Pani Dnia). Odłamem plemienia Gorganów są Gorole-Horohowie (Harharzy) Górale Żywieccy w Beskidacha.

a Wszyscy oni byli zapisach starożytnych znani jako Gargarianie – Ci którzy współżyli z Amazonkami i mieli z nimi potomstwo.

[xiii] Burtowanie – inaczej obyrtanie, czyli obracanie w woreczku i wyrzucanie patyczków z łodyg krwawnika lub innych ziół, na równą powierzchnię, a potem wróżenie z układu łodyg, tj. zależnie od układów wzajemnych i stosunku w grupach łodyg ciemnych do jasnych odczytywanie wyroku – wiergu w danej sprawie. Łodygi ułożone burta w burtę, czyli wzdłuż krawędzi obok siebie, tworzą dobrą parę, łodygi skrzyżowane złąa. Jest to sposób wróżenia bardzo podobny do znanego Chińczykom z wróżb I Cing.

a Dokładny opis zasad burtowania i innych obrzędów zawarte są w Trzeciej Księdze Wielkiego Czwórksięgu Baji, zwanej Księgą Tanów.

[xiv] Ląd i kącina Mokoszy w Lądzie – Ląd koło Słupcy nad Wartą. Gród ten był stolicą plemienną Lędzian. Odkryto tam umocnienia i ślady budowli z X wieku na wcześniejszym podkładzie archeologicznym sięgającym wieku V, czyli okresu ok. 400 roku n.e..

[xv] Zielony Czar – Car o Wodnej Tarczy i Czerwony Czar ­- Car o Ogniowej Tarczy to  bogunowie lub inogi strzegące świętej wody i świętego ognia w głównych świątyniach i uroczyskach na ziemiach plemion czczących Wądę-Nurtę (znaną z zapisów jako Nerthus-Nerthaa, najprawdopodobniej w świętych miejscach Wiślan lub Mogilanów) i Swaroga (Czerwonorusów czyli Gierusów i Karusów czyli Czarnorusów). Plemiona te po wojnie Lęgów z romajskim królem królów Olegiem Białym (Aleksandrem Wielkim) znalazły się pod władzą Kiełtów i ich naczelników Dywasów – Zielonego i Ognistego. Tak samo pod władzą kiełtyjskiego wojownika Złotego Dywasa znalazły się relikwie i sanktuarium Dażbogów. Zadania te wykonał w końcu Urusłan.

a Nertha (celt. Nerthus, słow. Nurta, bałt. Nerta). Opis obrzędu i imię bogini podane zostały przez Tacyta, Germania, rozdział 40, w kontekście plemienia Longobardów. Longobardowie – Długobrodzi, dawniej słowiańscy Brodowie, którzy w okresie kultury łużyckiej, częścią plemienia przeprawili się jako wikingowie do Skandynawii i tam osiedli. W XIX wieku przy rekonstrukcji Germańskiej Mitologii arbitralnie przypisano ją Germanom i uczyniono z niej bezpodstawnie boginię plonów i urodzaju (Jakub Grimm). Bracia Grimm wiele podań słowiańskich z Połabia włączyli w mitologię germańską. W encyklopediach współczesnych do dzisiaj, bez żadnego naukowego uzasadnienia,  jest podawana jako bogini germańska. Figury kultowe bogini na brązowych wózkach znane są już z okresu kultury łużyckiej. Współczesna genetyka, w latach 2008-2010 wykazała bezspornie, że kulturę łużycką i wcześniejsze na obszarze od Łaby po Dunaj należy wiązać ze współformującymi ją Słowianami, ludźmi haplogrupy R1a1a1, obecnymi tutaj już od 3000 roku p.n.e., którzy stanowili większość w etnosie tworzącym tę kulturę. Drugim składnikiem ludzkim tego etosu byli Wenedowie haplogrupy I2a2 a trzecim Celtowie R1b1b2, a nie Germanie. W Eulau nad Łabą zidentyfikowano kopalne szczątki kilku osób z rodu królewskiego z roku ok. 2600 p.n.e. właśnie haplogrupy genetycznej R1a1a1, która jest powszechnie uznawana za słowiańsko-indyjsko-aryjską lub czysto słowiańską. Bogini ta, której figurę ciągnięto na wózku kultowym obsypaną kwiatami, wieńcami (jak to jest praktykowane w tradycji Wiary Przyrody – i między Słowianami również) była sprowadzana do rzeki gdzie polewano wózek i figurę wodą, a następnie zabijano osoby, które tworzyły jej orszak i „myły” posąg bogini (dotykały go). Jest to dosyć typowy obrzęd oddający cześć bogini wód i sprowadzający deszcz, a więc także i urodzaj. Jednak imię bogini, które usiłowano wywieść z norweskiego i języków skandynawskich w sposób pokrętny i nieprzekonywujący, jest proste do wywiedzenia z języków słowiańskich i bałtyckich, gdzie nurt – płynąca woda, szybka rzeka, zanurzać – wkładać pod wodę,  w głębinę wodną, zagłębiać się, pogrążać, nurza – wykop, dół, koryto, ziemianka. Tu także występuje wiele nazw rzek takich jak Nurzec, Nur, Neris, itp., jak również takie miana przypisuje się ptakom wodnym.  Wymieniane jest także plemię słowiańskie Neurów – Nurów (Herodot, Dzieje – ok. V wiek p.n.e w okolicy Dniepru, Buga, Neris-Wilji, rzeki Narew i Wisły), którzy najprawdopodobniej byli czcicielami Nurty znanej też jako Woda-Wąda.

Jest to typowy przykład germańskiej, pruskiej i niemieckiej inwazji imperialno-kolonialnej w sferze kultury i nauki, która trwa na ziemiach słowiańskich i w sferze mentalnej od 1000 lat.

[xvi] O zamku Łyścu i Łysej Górze, tak pisze Jan Długosz:  „Na tym zamku pani iedna przedtym mieszkaiąca, podniowszy się w pychę, iż była poraziła wielkiego Aleksandra pod tą gorą, kazała się za Boginią Dianą chwalić. Ale natychmiast za tho bluźnierstwo pomstę Bożą uznała, iż on zamek wszystek grom roztrącił onę też panią ze wszystkimi służebnikami pothłumił, tak iż ieszcze po dziś dzień leżą na tym mieyscu wielkie gromady kamienia. Na tym mieyscu był Kościół trzech bałwanów Lada, Boda, Leli. Do których prości ludzie schadzali się pierwszego dnia Maia, modłę im czynić y ofiarować”.a

a Cytat za: Jerzy Strzelczyk, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Poznań 1998, s. 126

[xvii] Herodot wymienia w swojej Historii z V wieku p.n.e. nie tylko Nurów i Budynów, ale i Sorbomazów. Opisuje on sytuację starcia Skołotów z Persami dowodzonymi przez króla Darjusza. Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem i zakończyły się klęską Darjusza, mimo iż udało mu się spalić Gleń (Gołuń). Niektórzy dziejopiosowie podają iż Budynowie sami spalili Gleń aby nie wpadł w ręce Persów. Ze Skołotami byli sprzymierzeni Nurowie a także mieli być sprzymierzeni greccy Geloni. Greccy Geloni zamieszkujący ziemię Budynów to tylko jeden z domysłów – jak na razie bez naukowego uzasadnienia – bowiem równie dobrze mogli to być Golemowie – czyli Istowie tutaj mieszkający, inaczej Goljadzie – Golemi, Ludzie Lodu), jak i Mężożercy (Androfadzy). Przeciw Skołotom zdecydowanie występowali Czarnosiermiężni, Bogatyrsowie (Agatyrsowie) i Turowie.

[xviii] Darjusz I Wielki zpisany w księgach Romajów i Persów jako Dariusz. W języku huno-awarskim, harsko-budynowskim czyli nuruskim, wedyjsko-istyjskim i buro-lęgijskim imię to znajduje bardzo łatwe objaśnienie: dar-jusz –  to znaczy Posiadający Ducha Wojowniczego, obdarzony juszem, potrafiący wydobyć z siebie rozjuszenie – święty gniew bojowy.

[xix] Mokszysz – jest zapisany przez Asyryjczyków (Ozerów-Kozerów-Kozeryjczyków) jako Musasir – gród w Oroji (Urartu), w którym swą siedzibę miała Chołda-Gogołada (zapisana przez Asyryjczyków jako Chaldi) i Mokosza, główne boginie Oroji (Urartu), i w którym koronowali się urartyjscy władcy. Gród został zdobyty za panowania Rusy I (Urzanu) przez ozyryjskiego (asyryjskiego) władcę Sargona II. Mokszysz jako jedyny gród nie złożył mu trybutu. Sargon II zaskoczył Rusę niespodziewanym marszem przez góry. Mieszkańców Mokszysza (Musasiru) Sargon wziął w niewolę, a gród złupił zagarniając składane tu przez wiele lat skarby Skołotówa.

a patrz – Wikipedia hasło Musasir. Do naszych czasów zachowała się sporządzona przez asyryjskich skrybów dokładna lista zdobytych kosztowności. Było to m.in. 1,5 kg złota, 4870 kg srebra, 10 800 kg miedzi, 6 złotych tarcz, złote ornamenty o łącznej wadze 66 kg, złoty miecz ważący 13 kg, 96 srebrnych włóczni, liczne srebrne naczynia, 12 srebrnych tarcz, 33 srebrne rydwany oraz wiele przedmiotów z kości słoniowej.

[xx] Niektórzy twierdzą, że Nawaron to nie ten sam gród co Nawar zwany później Warem. Według innych Nawaron to War, lecz leżał on nad Dunajem a nie nad Nurcem, ani nie nad Donem. Według tychże (głownie badaczy rumuńskich i bułgarskich) w jego miejscu Pałomąż I Pylajmonż (Pylajmen) pobudował w czasach przed Wojną Trojańską obwar War i założył państwo Warnę, od której później nazwę wziął kolejny gród i dzisiejsza Warna.

[xxi] Kopiec Swaroga-Chorsa został nazwany przez wczesnośredniowiecznych kronikarzy Kopcem Kraka. W istocie był to Kopiec poświęcony Bogu Ognia Niebieskiego – Swarogowi. Możliwe, że w dobie późniejszej, po pokonaniu przez Charwatów plemienia słowiańsko-kiełtyjskich Mogilanów, uczyniono z Kopca miejsce kultu pierwszego króla – Kraka – jednego z wytędzów Harów, Białych Chorwatów, Charopanów-Panów. Król Krak jako wytędz posiadał boskie pochodzenie. Jego ojcem, poprzez pęp i krew przeniesioną od Zerywanów przez suki i odyńce do Jaskini Lęgu-Waru, był sam Chors. Jako potomek Chorsa ocalał z pogromu stając się jednym z Siedmiu Świętych Kruków, założycieli Siedmiu Ziemic Siedmiu Ludów Sławian. Wraz z nimi założycielką Ziemicy Istów była ich siostra – Biała Łabędzica (Łybied, Kurka) oraz Kąptorga – Węża Matka Skołotów. Baj o Siedmiu Krukach i ich siostrze dotyczy okresu odejścia Słowian z Dunajskiej Koliby – Soławji – Lęgii Pierwotnej nazywanej także Polęgią albo Warną.

Kopce sypane ku czci Bogów Żywiołów, jednocześnie były obiektami kultowymi czci Bogów Mocy – odpowiadających owym Żywiołom. Jak jasno widać z Kręgu Bogów odpowiednikiem Bogów Wody są wśród Mocy bóstwa Miłości – Dziwieniowie, Ziemi odpowiadają Rgłowie – Opiekunowie Roli i Łąk oraz Uprawy, odpowiednikami Żywiołu Nieba są Bogowie Zaświatów – Welesowie, zaś odpowiednikiem Swarogów (Ognia Niebiańskiego) są Chorsowie (Światło Nocy). Zatem jak by nie patrzyć na rolę obrzędową Kopca Kraka był on poświęcony Swarogom i Chorsom jednocześniea.

a Według map austriackich niedaleko kopca Kraka czyli Swaroga, jeszcze w XVIII wieku, na tym samym wzgórzu, stał kopiec nazywany Kopcem Babki Kraka – to mógł być Kopiec Chorsa, czyli Księżyca a jednocześnie Czarnej Królowej – Czarodany, w istocie babki pierwszego Kraka Nura i matki Kraka Żabikruka-Zobiraja.

[xxii] Herodot odnosi informację o tej wojnie i najściu Kraju Nurusów przez Wężów do wojny Skołotów z Persami. Jest jednak zupełnie możliwe, że tyczy się to wcześniejszej o niemal 200 lat wojny Skołotów z Ozeryjczykami Sargona II.

[xxiii] Wielu władców w licznych wojnach i utarczkach zbrojnych wykorzystywało później Jurę Krakowsko-Częstochowską i okoliczne puszcze śląskie, krakowskie i kieleckie do prowadzenia wojny partyzanckiej. Tak postąpił wracając z wygnania do Polski król Władysław Łokietek w roku 2104 czasu NK, obierając na główną bazę Grotę Łokietka w Ojcowie, a po nim także król Jan II Kazimierz w okresie Potopu Szwedzkiego w roku 2455 czasu NK i Tadeusz Kościuszko w trakcie Insurekcji i działań pod Racławicami w 2594 roku czasu NK. Miejsca te wykorzystywano nawet w czasie II Wojny Światowej do prowadzenia najbardziej nasilonych i najlepiej zorganizowanych w Europie działań partyznackich przeciw Niemcom (kielecczyzna), a więc w roku 2740 czasu NKa.

a W Dolinie Prądnika znajduje się ponad 1000 dużych jaskiń i jeszcze więcej tzw. schronów, czyli małych niszowych komór jaskinnych. Patrz opracowanie katalogowe o jaskiniach w Dolinie Prądnika – strony internetowe Ojcowskiego Parku Narodowego.

[xxiv] Niektórzy kapłani, zwłaszcza czarownicy Chorsa z Caroduny podkreślają stanowczo w swoich przekazaniach, że Drzak i Drakiw to dwie różne postacie. Łączymy je tutaj w jedną postać określaną Smokiem Caroduńskim. Smok Drak Wawelski był zapewne zwyczajnym człowiekiem, królem o być może odrażających cechach cielesnych. Uczyniono go w podaniach okrutnym i bezwzględnym władcą, albo wręcz „potworem”, którego urodziła Iworoda, a którego wrogowie Czarodany, Harów, Łyskowiców i Mogilanów przedstawiali jako inoga, nie mogąc przezwyciężyć jego waleczności. Przedstawiony opis wskazuje, że Drzak dobrze opanował zasady boju i postępowania z wrogiem stosowane przez pierwszych królów skołockich. Podobnie Romaje opisywali władcę Skryty Mynżańskiej (Krety Minojskiej) Mężotura, jako Minotaura – półczłowieka, półbąka.

Według tychże czarowników kąciny Chorsa, Drakiw rzeczywiście istniał i mieszkał pod skałą wawelską, ale był to prawdziwy smok-drakon Ażdahor-Całożerca, prawdziwe dziecko  Ażdahy.

Jeszcze inni powiadają, że żadnego smoka pod Wawelem nie było, a tylko dzielny Drzak-Drakiw, piękny lecz nieszczęśliwy syn Iworody, który bronił skutecznie Carodunę przed Wędami.

[xxv] Gród Kraka i liczne grody w okolicy – Identyfikacja Karoduny i Grodu Kraka.

Okolicę dzisiejszego Krakowa zajmowały liczne grody, z których każdy miał swoją nazwę, lecz żaden nie nazywał się Krakowem. Były takie grody jak Wawel, Okół, Tyniec, obecny Zwierzyniec-Salwator, Mogiła, Kleparz potem Stradom itp. Wydaje się że jest takie jedno miejsce które mogłoby oznaczać ów dawny gród Kraka – to okolica Kopca Kraka zwana Krzemionkami ze swoimi odrębnościami i legendami, ze swym kultem wielkanocnym  i artefaktami bardzo licznymi z okresu kultury łużyckiej. Wtedy starożytny Kraków-Caroduna położony byłby na południowy-wschód od Wawelu. Krakowem owym mogłoby być także hipotetyczne wynikające z przecięć linii Kopców miejsce zwane dziś Łęgiem i Beszczem, zalane i niezbadane archeologicznie z powodu ciągłych zalewów, a mogące być posadowionym tam właśnie – jako że stojącym na wodzie – jak większość grodów łużyckich. Obszar Lasoty i Kopca Kraka na Krzemionkach określany jest mianem Gródek.

[xxvi] Horiti – plemię wymieniane przez Króla Alfreda w położeniu między Małopolską a Śląskiem – wiązane zwykle z Chorwatamia. Według nas odłam Chorwatów zwanych Horitami-Gorytami zamieszkujący Beskid Żywiecki i dalej na południowy zachód – gdzie sięgał „ogon zachodni” Chorwatów w Czechach.

Karpowie, Karpianowie, Biesowie, Charwaci – Góry Karpów, Krakowskie, Góry Charwackie – Karwaty, Harwaty, Góry Harów – to góry zwane dzisiaj Karpatami. Około II wieku p.n.e. nazywane były górami Karpów, plemienia charwackiego zmieszanego wtedy z Kiełtamib. Część Karpów-Karpianów poszła na północ (Kurpie), część pozostała na miejscu (Górale Tatrzańscy), część przeszła Tatry i osiadła na ich południowych stokach (Słowacy), część poszła dalej na południe z Chorwatami. Karpaty nazywano także w kronikach średniowiecznych Górami Krakowskimi. Do czasu inwazji Gotów w II-III wieku n.e. mieszkało tu także plemię Biesów i Biesotarnów. Od Biesów pochodzić ma nazwa Beskidu, Bieszczad i Besarabii.

Żercy z Caroduny twierdzą, że nazwa tych gór bierze się od Zduszów-Biesów, od Biesa i Beszcza którzy przerodzili się w biesy nawiedzające te „błędne” góry, i że wszyscy mieszkańcy tych gór choć są Harami i Chorwatami jak i inni, mają w sobie tyle krwi onych Biesów, że do dziś z byle powodu krew się w nich łatwo gotuje i złe im z oczu patrzy.

a SSS, II, str. 219

b Karpowie, Carpi – SSS, II, str. 379

 

[xxvii] Karpianie – Chorwaci Karpaccy – według Kosmografa z Rawenny – w VI wieku wywędrowali nad Dunaj. Razem z nimi wymienia on także Antów (znanych nam jako Wątowie Nadciemnomorscy) i inne ludy słowiańskie. Prokop z Cezarei pisze o Antach, że mieszkali aż do ujścia Donu do morza Azowskiego, powyżej skołockich Utigurów, których niektórzy uważają także za Kumorów (Kimmerów), a my za być może któreś z plemion skołocko-turecko-węgierskich.

[xxviii] Bratek to popularny dwubarwny kwiat, roślina występująca dziko w północnej Europie. Nazywany jest też siestriczką, lub „bratem i siostrą”, wśród wszystkich Słowian. Kres, czyli święto Kupały odbywa się między 20 a 26 czerwca.

[xxix] Podanie o śmierci Czarodany, którą bogowie zamienili w skałę przechowało się w postaci Legendy Jaskini Ciemnej w Ojcowie. Według jego uproszczonej i odmitologizowanej wersji „Nieszczęśliwie zakochana dziewczyna rzuciła się na kamienie, prosząc bogów pogańskich, by ją w skałę zamienili. Prośbę dziewczyny bogowie spełnili, jej ciało stało się skałą, lecz serce bić nie przestało. Dlatego włosy wciąż jej odrastają w postaci leśnych zarośli, a z oczu płyną łzy, które od razu krzepną w kamień, przemieniając się w stalaktyty”.

Witold Chomicz – Noc Kupalna

[xxx] Obrzęd odbył się po raz ostatni w 2005 roku w Krakowie z kulminacją w dniu 20 czerwca na Kopcu Kraka. Był to 50 Obrzęd Dziewięciodniowy odbyty od śmierci Czarodanya. Obrzęd rozpoczyna się każdorazowo – to znaczy raz na 54 lata – na 9 dni i 9 godzin, przed Świętem Kresu, czyli Kupaliami (pełnią księżyca najbliższą dat 20 albo 26 czerwca – kalendarza słonecznego). Kończy się dokładnie w noc Pełni Księżyca Przesilenia Letniego. Co drugi z obrzędów ma bardzo uroczysty charakter, bowiem dwa Koła Wieków – tworzą Wielkie Koło (odpowiada mu różaniec Czarnogłowski, znany też wedaistom i buddystom, złożony ze 108 ogniw)b. W roku 1897 i 2005 odbyły się właśnie Obrzędy Dziewięciodniowe Szczególne – Wielkiego Koła. Za datę śmierci Czarodany uważa się dzień Pełni Księżyca przypadający na czerwiec 105 roku czasu NK (695 roku p.n.e.).  W obrzędzie odtwarzana jest Wojna o Taje, Narodziny Rykawda i Iworody, Śmierć Welańska Czarodany i jej dzieci, Odrodzenie i Śmierć Ziemska – Czarodany oraz jej dzieci, a także narodziny jej wnuka (Drzaka), kolejnego syna Zobiraja Żabikruka – Kraka Bierły II (Abarisa II) i wiele innych epizodów z jej życia.

W XX wieku obrzęd ten odbył się tylko 1 raz, na istniejącym jeszcze wtedy Kopcu Matki Ziemi (tzw. Esterki) na krakowskim Łobzowie, przy Ogrodach Królewskichc będących wtedy we władaniu LWP (Wojska Polskiego). Kulminacyjna uroczystość miała miejsce 18 czerwca 1951 roku (Kupalia Księżycowe)d. Poprzedni miał miejsce z końcem XIX wieku, w roku 1897 (13 czerwca) i był prowadzony przez Stanisława Wyspiańskiego, na Świętym Wzgórzu – Wróżnej Górze (Góra Mokoszy)e.  Góra leży nieopodal domu Lucjana Rydla – Rydlówki –  w Bronowicach Małych pod Krakowem, gdzie odbyło się słynne Wesele opisane przez Stanisława Wyspiańskiegof.

a Obrzęd prowadził Autor.

b 2 x po 54 lata to Wielkie Koło Wieków – złożone z 4 okresów naprzemiennego władania Bogów Działu – Białobogi i Czarnogłowa. Rozpoczyna Wielkie Koło Czarnogłów i jego Trzem a w 27 roku (I Półkole) oddaje władanie Białbodze która, włada do końca 54 roku (I Małe Koło Wieków), kiedy przekazuje znów Czarnogłowowi Berło Wieków i Księgę Czasu, ten włada do końca 81 roku (III Półkole) i przekazuje znów atrybuty czasu Białobodze która zamyka bieg czasu – Wielkie Koło – w 108 roku.

c Dokładnie nad Młynówką Królewską w Ogrodach rodziny Sułkowskich, Uznańskich i Białczyńskich (pozostałość Ogrodów Królewskich Kazimierza Wielkiego)

d Obrzęd był prowadzony w 1951 roku przez Stanisława Pagaczewskiego.

e u stóp Wróżnej Góry, przy zbiegu ulic Pasternika i Tetmajera tryska do dzisiaj Święte Źródło Mokoszy, z którego mieszkańcy Krakowa czerpią wodę o leczniczych właściwościach

f Wesele Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczyk odbyło się w 1900 roku.

[xxxi] Chodzi tu o czakram podwawelski – jeden z siedmiu najważniejszych czakramów Ziemi, czczony przez wyznawców Wedy. Jak wiadomo związki Wedy i Wiedzy Tajemnej, Wiary Przyrodzonej są bardzo stare.

Niektórzy powiadają jednak, że Caroduna leży bardziej na wschód, a nawet że wszystko to działo się nad Donem, gdzie Czarna Ziemia Burów Czarnosiermiężnych. Dopiero potem Nurowie wejść by mieli nad Wisłę. Przekazy te mało są wiarygodne, ale nie raz bywało, że jeden samotny głos na puszczy prawdę prawił wbrew chórom wymądrzałym. Przeto przytaczamy i te poglądy mudrów z Czarnej Ziemi nad Rwdą-Rzwą zwaną też Wołgą, czyli Wielką Rzeką.

Na Wawelu powstał kopiec, potem kącina pogańska, a w końcu zamek królów polskich. Obok tego miejsca, posuwając się dalej z biegiem wijącej się u stóp Góry Wawelskiej rzeki Wisły, znajduje się Skałka, dawne uroczysko święte, ze świętym źródłem, a jeszcze dalej święta góra Lasota z jej pradawną kąciną i Kopiec Kraka (Swaroga, czyli Ognia). Tu na Lasocie był też kiedyś Kopiec Babki Kraka – Chorsiny-Łuny czyli Ksieżyca i Czarnej Królowej. W drugą stronę od Wawelu leży Wzgórze zwane dzisiaj Wzgórzem Bronisławy, które jest okryte Lasem Wolskim (dawniej Welskim) i w czasach przedchrześcijańskich było Górą Welesa. Również tutaj znajdowała się kącina Wiary Przyrodzonej. Góra Welesa, wraz z miejscem zwanym Sowińcem, cieszy się do dzisiaj tak wielką czcią mieszkańców Krakowa, że w XIX i XX wieku usypano tutaj dwa nowe Kopce poświęcone bohaterom narodowym: Kopiec Piłsudskiego i Kopiec Kościuszki. Sam Wawel jest uznawany z powodu czakramu mocy Ziemi znajdującego ujście w skale u podstawy jednej z krypt zamku królewskiego (pod kaplicą Gereona), przez joginów i przedstawicieli religii hinduistycznej a także Wiary Przyrodzonej Słowiańskiej, za jedno z Siedmiu Miejsc Świętych Świata. Wiedza na ten temat pochodzi z Wed – ksiąg Wiary Przyrodzonej, które według wielu poważnych uczonych, a przede wszystkim według praktyków Hinduizmu, Wedy, Jogi i Buddydstów – zawierają wiedzę z okresu Wspólnoty Ariów, czasu nierozerwanej jeszcze więzi słowiańsko-irańsko-indyjskiej. Zwraca uwagę również postać umiejscowionego u Góry Wawel Smoka Strażnika, który zamieszkiwał system jaskiń pod wzgórzem, zwanych Smoczą Jamą. Samo określenie „jama” nawiązuje do podziemnych bóstw indo-irańskich Jama i Jima.

[xxxii] Na XVIII wiecznych austriackich mapach Krakowa można znaleźć więcej kopców niż istnieje obecnie. Do naszych czasów nie przetrwał między innymi drugi, mniejszy kopiec, który usytuowany był niedaleko Kopca Kraka, nazywany Kopcem Babki Kraka (istniał jeszcze w XVII wieku). Także na Górze Wawelskiej był kopiec.

Nazwa Kopiec Babki Kraka wskazuje, że kopiec był poświęcony Czarodanie. Ona wywołała Wojnę o Taje, a w następstwie także narodziny Kruków i Kurki, a więc Kraka I Nura. Ona też była matką Kraka III Zobiraja-Żabikrukaa.

a Większy kopiec nazywany kopcem Kraka najprawdopodobniej był poświęcony Bogu Ognia – Swarogowi a mniejszy bóstwu księżycowemu Chorsowi-Księżycowi lub Chorsinie-Łunie.

[xxxiii] Kruk był biały, lecz sczerniał z klątwą bogów. Był związany pierwotnie z mocami Nieba, ale obecnie jest uważany za związanego z Podziemiem, Zaświatami i Śmiercią. Krakać – źle wróżyć.

W tradycji krakowskiej istnieje podanie o Białym Kruku, jedynym, czczonym na Lasocie, i o Czarnych Krukach, sczernionych przez swój czyn przeciw Bogom Nieba, może Dażbogom, Swarogom, Perunom, i skazanym na rolę padlinożerców i zwiastunów śmierci. Wtedy Lelki miałyby inny rodowód niż z ciała Potwora, albo początkowo służyłyby innemu bóstwu Niebiańskiemu i po zdradzie zostały przypisane Lelijowi. Kruk ma związek z długowiecznością i mądrością – kontaktuje się z bogami – wydziobuje oczy umierającym na polu walki wojom.

[xxxiv] Jest to absolutna prawda, bowiem tylko dzięki temu że w Jądrze Ziemi Skalnik kręci  nieustannie Wiecznym Młynem którego ognistym żarnem jest Światyr-Ałatyr a stępą Ułatyr-Ałatyr (odłamek Światyra), jest stale utrzymywana Warstwa Nieba, którą nauka współczesna nazywa Sferą Magnetyczną. Warstwa ta chroni życie na Ziemi przed śmiercionośnymi promieniowaniami Wszechświata, w tym Słońca.

[xxxv] Obrzędy Czaru Daniny inaczej Czaruduszy (Czartanu) – odbywane są raz na koło wieków czyli 54 lata. Jest to bardzo uroczyte święto Czarodany i ocalenia Zerywanów. Odbywa się ono, jako osobne, doładnie w czasie Kupaliów i niektóre kapiszty je właśnie nazywają Kresem. W Kresie odtwarza się obrzędowo dzieje wszystkich obrazoburczych kobiet-boginek zwanych Czterema Kraśnicami: Swątlnicy-Strzęśli, Wozchorii, Gogółki-Kalii i Czaroduny. Odbywa się wtedy obrzędowe tany odczyniające i zawracające – czarujące dusze, zwane czarduszami. Nazwa tego czarownego świętego tanu przeszła za pośrednictwem Sekieli i Hawarów, a potem Siedmiorodzian i Hungarów na węgierski taniec obrzędowy czardasz. Obrzędy te są wielkim świętem wszystkich kapiszt Chorsa. Mają charakter zamknięty, wewnętrzny dla gromad Wiary Przyrody. Obrzędy zewnętrzne powinny zostać reaktywowane, by przypominać wszystkim ludziom czym jest karoduna i jakie były dzieje Czarodany, oraz co się stanie jeśli przekroczymy dozwolony próg.

[xxxvi] Święto letniego przesilenia w mitologii wschodniosłowiańskiej. Potwierdzone na Rusi w XIII w. – kupalja.  Nazwa oznacza główną osobę i jej uosobienie w kukle – Boga Kupałę (także Kupało, Kupajło), jak również kapłanki – kupałki rozdające kwiaty przy wróżbach kupalnych i całe zgromadzanie świętujących. Główne elementy uroczystości to: rozpalanie ogni (wiertłem ogniowym), taniec w Koło Ognia, skoki nad Ogniem, chodzenie po Ogniu, obrzędowe obmywanie w Wodzie, plecenie wianków, rzucanie wianków na Wodę, pławienie płonących kręgów ognia na Wodzie, poszukiwanie kwiatu Papródzi, Głowy Kupały oraz inne obrzędy płodności związane z ogniem, ziemią, powietrzem i wodą. Nazwa wiąże się z kąpielą – kąpadlo (prsłw.), ale także kupadlo – od ind-europ. kup– kipieć , pożądać, co znane jest także z łaciny jako Cupido – Kupido. Motyw miłosnego związku brata i siostry jest eksponowany podczas święta Kupałya. Słowianie pili w obrzędzie Kupały napój z Bratków będących roślinnym wcieleniem owego rodzeństwa.

a Patrz KLS K. Moszyńskiego czII, Zeszyt 1 (Kraków 1934).

[xxxvii] Czara-Hara-Gara oraz Czarka-Harka-Garka to to samo co Ara i Arka dwa Święte Dzbany Zerywanów. O rozbiciu pierwszego Dzbana Zerywanów – Czary (Ary), i jego utracie (tak samo jak o rozbiciu II Dzbana kagana Mrukrzy – Karej Czary), pisano w Księdze Tura – Taja 17, a także wcześniej w apokryfie Stworze i zdusze, czyli starosłowiańskie boginki, bogunowie i demonya. W miejsce starego dzbana góryci ze świętego grodu Jama Arki (Czarkajama) wykonali znacznie mniejszą trzecią kopię dzbana nazywaną Czarką-Harką-Garką.

Dzban służył nie tylko jako przechowalnik świętego miodu, ale również do grzania świętego napoju, był odporny na ogień i podkładano pod niego nieustannie żar-gar, po to by wytwarzać ów święty napój. Na Czarce w przeciwieństwie do starej Czary – nie było już wzorów Świata zostawionych osobiście przez Swąta. Wzory, które się na niej znalazły wykonali z pamięci góryci Arkajamscy.

Naczynie nazywa się „Czarą”b – bo służy do przechowywania i wytwarzania czarownego napoju z miodu, który w niej zbierano, „Hara” – bo stary dzban-Czara był wielki jak góra – Hara (Kara Góra). Materiał na szczyt dzbana wożono po pochylniach i noszono wspinając się schodniami oraz po drabinachc. „Gara” – od żar – gar  i ogar – grzaniec oraz gar – sadza na dnie od spodu, a także gor– gorzała, i gor-ogień (gorzeń, gorąco).

Pierwszy Dzban Zerywanów – Święta Czara, symbol Ogniska Domowego w Starej Kolibie za króla-kagana Pirsta (dar od bogów). II Dzban Zerywanów Kara Czara – odbudowany przez kagana Mrukrzę Milicza i dwóch kolejnych królów z rodu Bardzów (Barda-Barza i Bogdara) w Starej Kolibie, utracony i rozbity po przejściu Śmierorza i wybiciu Zerywanów oraz przegnaniu ich niedobitków pod postacią suk i odyńców za Żmijowe Wały – do Nowej Koliby – Lęgu-Waru w Lęgii (Jaskinia War, Lęgiel). III Dzban Nowokolibańczyków Czarka-Arka, odtworzono w Jamie Arki (Arkajamie) w Starych Czasach Nowej Koliby, a jego kopie dano każdemu Ludowi Nowokolibańskiemu (Dziewięciu Ludom narodzonym z Kruków, Kurki i Kąptorgi: Nurom, Budynom, Burom-Czarnosiermiężnym, Serbomazom, Lęgom, Wędom, Istom, Dawanom i Skołotom).

Część podań i niektóre kapiszty przekazują, iż pierwsi królowie Dziewięciu Ludów w Nowej Kolibie otrzymali po jednej stronnicy z Księgi Gołubiej – zawierającej najgłębsze taje Wiedy. Inni uważają, iż te taje wyryte były na ścianach Czarki – a wcześniej Czary – Dzbana Zerywanów i zostały przekazane Ludom wraz z kopiami (Czwarte Dzbany) III Dzbana, już Nowokolibańskiego – Czarki z Czarkajamy.d

a Księga Tura wydanie z roku 2000, Baran & Suszczyński, Kraków –  Taja 17: str. 296-297, 303-308, Księga Tura wydanie pełne z roku 2008, Fundacja Turleja, Kraków, Taja 17: str. 432 – 438, 444 – 445 , Stworze i zdusze wydanie z 1993, Kraina Księżyca, Kraków – str. 9-16.

 

b To władcy Scytów w opisach kronikarzy helleńskich – nosili u złotego pasa symboliczną złotą czarkę. Pasy ze złotą czarką znajdowano też w grobach królów Scytów.

 

c Księga Tura wydanie z roku 2000, Baran & Suszczyński, Kraków –  Taja 17: str. 303-304, Księga Tura wydanie pełne z roku 2008, Fundacja Turleja, Kraków, Taja 17: str. 444 – 445.

d Podanie o boskich złotych narzędziach królewskich Scytów, które spadły z nieba w postaci pługa, jarzma, toporu i czary przekazuje Herodot. Owa boska Czara-Ara to właśnie Dzban Zerywanów. Jej kopia to Mała Czara – Boska Czarka – Boska Arka. Judejczycy nazywają ją w Biblii Arką Przymierza z Bogiem. Podanie być może zaczerpnęli od Skołotów-Scytów, którzy ich niejednokrotnie najeżdżali. Żydzi-Judejczycy nazywali Skołotów Aszkuza i twierdzili że pochodzą oni od syna Jafeta Askeza. Aszkez to zniekształcony zapis imienia kagantyrsa Osieka lub Orzekosza – Orego Kosza – Koszerysa-Kozyrysa. Tego k™óry poprowadził Koszatyrsów na Wschód do Iranu i Indii. Co ciekawe to właśnie Żydzi w swoich przekazach dziejowych zachowali pamieć o tym, że Scyci-Skołoci to nikt inny jak lud nazywany później Słowianami, czyli o ciągłości genetycznej i kulturowej skołocko-słowiańskiej. Nazywali oni Żydami Aszkenazyjskimi tych swoich pobratymców, którzy zamieszkali między Słowianami we wschodniej Europie i nad Morzem Czarnym. [patrz: Wikipedia, hasło Scytowie].

[xxxviii] Haria Czarodany – armia Czarodany, Har-Waci – Wojownicy Wici, Słudzy Hory Witej, czyli świętej – Góry Pałki, Gor-Waci – Strażnicy-Wojowie Ognia, Wać Panowie.

[xxxix] Jaskinia i Góra Kogajon nazywane były Jaskinią Kosza i Górą Kaszyn jeszcze przez Naruszewicza w Historyi narodu polskiegoa

a patrz: Adam Naruszewicz, Historya narodu polskiego, str. 204.

[xl] Pomian, odkrzykło (ros. odkrikło) – to nasze słowiańskie określenia przechowane przez lud – a oznaczające echo – które, to obce, romajskie słowo przyjęli Polacy na określenie tego zjawiska.

Raduga i Kryszeń – Kraszeń (Krasa-RA)

Kryszeń i Rada-Tęcza[i]

– według wołchwów z Gonuru.

Rada – córa Władczyni Wód i boga Słońca Ra-Swarożyca[ii] żyła na Wyspie Słonecznej. Przybył do niej w swaty smok Tryton, syn Morskiego Cara – Wodo-Wełma. Jednak Rada za niego wyjść za mąż nie chciała.

Rak Pustelnik poradził jej jak odstręczyć zalotnika. Dał jej trawę, której Tryton nie znosił. Natarła się nią Rada calusieńka, więc kiedy ją Tryton powąchał natychmiast uszedł do siebie.

Rada była tak piękna, że zaczęto mówić, że ona i od samego jasnego Słoneczka urodziwsza. Dowiedziawszy się o tym, Pan Słońca zawody ze swoją córką przygotował – kto świeci płomienniej. Po zawodach wszyscy uznali, że na niebie jaśniej świeci Słońce, a na Ziemi Rada-Raduga (Tęcza).

O urodzie Rady-Tęczy dowiedział się i Kryszeń, lotny statek sporządził i poleciał na wyspę Słońca Ra. Gdy przyleciał stawił się przed bogiem Ra-Swarożycem i poprosił, aby ten dał mu rękę pięknej Rady. Bóg Ra-Swarożyc odpowiedział, że wpierw Kryszeniowi trzeba wypełnić trzy zadania.

Pierwsze zadanie – Kryszeń miał pokazać bohaterski skok: dolecieć na koniu do Rady siedzącej w wieży wysokiej co dochodziła do samego nieba. Doleciawszy do okienka, winien ściągnąć z palca Rady pierścień i pocałować ją w jasnoczerwone wargi. Łatwo wykonał tę pracę Kryszeń. Do samego nieba wzleciał jako skrzydlaty białogrzywy koń.

Aby drugie zadanie wypełnić, Kryszeń miał w ciągu jednego dnia ujarzmić złotorogiego tura, zaprząc go do pługa, zaorać pole, zasiać żyto, coby wyrosło i zebrać urodzaj, nawarzyć piwa i ugościć nim gości. I z tą pracą Kryszeń dał sobie radę lekko.

Potem bóg Swarożyc-Ra wypróbował Kryszenia i trzeci raz. Trzeba mu było znaleźć klucz zgubiony przez Radę w szczerym polu i rozpleść jej warkocz. Tylko tym kluczem można było otworzyć zamyk, który odgradzał go od warkocza Rady. Tylko po otworzeniu zamyku można było rozpleść warkocz Tęczy[iii].

I Kryszeń znalazł ten klucz, okazał się nim pierwiosnek, „pierwszy kwiat” (Kwiat-Klucz Wiosny)[iv]. Wkrótce Kryszeń i Rada poszli w swadźbę, przyjęli złote wieńce.

Z kwiatów pierwiosnków wieniec spleciony

Na główce miłej Rady-Tęczy

A na Kryszeniu wieniec z lilii.

Wyszli Rada i Kryszeń

Na morski stromy brzeg,

Pod niebem wszem rozjaśnieli,

Jak razem z Tęczą Kryszeń-Swątwola[v].

 


[i] Za: A. I. Asov „Księga Koliady”

[ii] Rada, o której mowa w tej baji to Tęcza-Denga. Nosi ona też przydomek Raduga. Nie należy mylić jej postaci z Radą-Rodzicą, Radoradą – Panią Radunic ani z Radą-Zbożą córką Sporów.

[iii] Rozplecenie warkocza oznaczało wyjście za mąż.

[iv] Pierwiosnek: na wiosnę rozkwitają złocistożółte kwiaty pierwiosnków jak np. pierwiosnek lekarski (Primula veris) czy wyniosły (Primula elatior), wśród ludu znany też jako „kluczyki” lub „klucze świętego Piotra”.

[v] Przedstawiany tutaj Kryszeń jest wcieleniem Nowego Światła – Swątbodą i Bedrikiem. Według Księgi Welesa można utożsamiać Kryszenia z Koljadą, w tym sensie w jakim można utożsamić z nimi „Jasne” i „Ciemne” Światło Świata (Białą i Czarną Bożą Krowę i Biedronkę-Wedrika-Bedrika). Według Księgi Welesa Kryszeniowi i Koljadzie poświęcano miesiące Prosiniec (styczeń) a także i Kreseń (czerwiec). Kreseń to jeden ze sposobów wymowy imienia Krysznia. Miano kreseń, można traktować jak przydomek opisujący funkcje tego boga. Imię wiązano także ze słowem kroje – stanie słońca (kilkudniowe przesilenie zimowe, kiedy dnia jeszcze nie przybywa a nocy wciąż nie ubywa) i ze słowem kriest (krzyż). A także ze słowem Kres i Świętem Kresu (Kupalia), kiedy to Biała Krowa Słoneczna – Swątwola świeci najjaśniej i odbywa się święto Ognia i Wody. Koljada to moment odwrotny, związany z Górowaniem Ciemności – Królowaniem Czarnej Krowy – Zemuny – Bedrika i narodzinami „słabego”, „małego” Białego Światła – Biedronki Kresu. U nas Kryszeń jest Mocą Miłości-Koszu uosabianą przez bóstwo żeńskie – Krasę-Krasatinę.
W niektórych wioskach Ukrainy do niedawna pamiętano Koljadę – Młodego Kryszeniab.

 

a Prosiniec: jeden z miesięcy, dawniej u Rusów styczeń, a u Czechów nadal jako grudzień, od prosinyj, „błękitny”, jak niebo zimą.

b Południoworuskie obyczaje, jak kolędowanie Młodego Kryszenia przedstawia J.P. Miroliubow. Brak innych źródeł, ponieważ południoworuski folklor, w porównaniu z północnym, słabo zbadano. Jednak wiarygodność zapisów Miroliubowa potwierdza zarówno współczesne kontynuowanie tych obrzędów, jak i to, że w ziemicach na południu, u Bułgarów Pomaków przechowały się podania o Koljadzie, zbieżne z podaniami indyjskimi o Krysznie.
W książce Słowiańsko-ruski folklor (Monachium, 1984) Miriolubow stwierdza, że 22 grudnia w śniegach rozkwita Kwiat –Żar (Kwiat Paproci), a w nim leży Kryszeń, „mniejszy od makowego ziarna”. Od tego dnia Kryszeń zaczyna rosnąć, a w noc Kupały Kwiat-Żar rozkwita i Kryszeń staje się wielkim. Potem Kwiat więdnie i Kryszeń wraz z nim zmniejsza się.
W drugim swoim dziele Ryg Weda i pogaństwo (Monachium 1981) J. P. Miroliubow pisze, że na południu Rosji pamiętano o Białych Kudesnikach, którzy chodzili w białych siermięgach przepasanych czerwonymi pasami, w rękach zawsze trzymali wiśniowy kij (wiśnia – drzewo Wysznia i Kryszenia); ” U niektórych, posiadających szczególne moce, kij kończył się srebrną lub miedzianą buławą (gałką). Była to ich jedyna własność. Prócz tego i maleńkiej srebrnej figurki, wyobrażenia Małego Kryszenia niczego innego nie posiadali. W pustelni takiego kudesnika wisiały wiązki traw na różne choroby i suche kwiaty z Dnia Kolędy, w które oni kładli figurkę Kryszenia, symbolizującą sobą Rozkwitający Kwiat.” ” Na Kolędę obwieszczano Narodzenie Kryszenia, Kwiatu Przybywającego, Narodzenie Dnia, Powrót do Lata, Obwieszczenie Wiosny…Narodzenie Kryszenia, małej srebrnej figurki w sianie, którą starszy w rodzie szukał i, znalazłszy, uroczyście pokazywał w północ 22 grudnia… W tę noc wyprowadzano bydło z obór, aby pokazać Gwiazdę Welesa, prowadzącą dni do lata.”
Przy odtworzaniu pieśni o Kryszeniu w Księdze Koljady wydzielone są starsze wątki od pieśni o Koljadzie i od podobnych, o Welesie-Rampie (ucieleśnienie Wszechwyszniego – Boga Bogów) związane z Kryszeniem. Osobnym źródłem tekstów o Krysznie-Koljadzie jest Weda Słowian. Obrzędowe pieśni czasów pogańskich, przechowane w ustnych podaniach u macedońskich i trackich Bułgarów Pomaków, (Sankt Petersburg, 1881).
Także należy uwzględnić południowosłowiańskie pieśni o Radzie-Radudze. Jest ona odpowiednikiem indyjskiej Radhy, oblubienicą Kryszny (Rukmini), grecką nimfą wyspy Rodos – Rode, oblubienicą Heliosa (patrz: Pieśni południowych Słowian, Moskwa 1976). Podania o Radzie, Radsze i Rodzie są topologicznie podobne, we wszystkich tradycjach. Rada-Raduga to córa Władczyni Morza, do niej zaleca się Morski Żmij (Tryton), ale ona z pomocą Raka go odstrasza, potem rusza do niej w swaty Młody Junak, czyli Wyłko (Kryszeń-Weles). Należy zauważyć, że tylko słowiańska tradycja przekazuje nie przekaz prozaiczny starszego mitu (jak indyjska czy grecka), a same stare  pieśni.
Również słowiańskie kolędy, pieśni zarzynkowe i winobraniowe. Patrz: zbiory A.A.Potiebni, P.W.Szejna, P.Biezsonowa, E.P.Romanowa itd. Osobno wyróżnia się zbiór Pieśniarski folklor Mezenii (Leningrad, 1967, s. 232-234). Korowodowe zabawowe pieśni Sybiru Nowosybirsk 1985, s. 11, 35, 39,42,47,61).

Z saamijskiego eposu wątek o walce Kryszenia (Gospodarz Lodowatej Wyspy Ser-ja-tet) z czarnym bałwanem, patrz: Nieniecki epos, Leningrad 1990; wraz z byliną Ilja Muromiec i idoliszcze.

Pośród indyjskich tekstów 10-ta Pieśń „Śrimad Bhagawatam”, patrz: książka Swami Prabhupady „Źródło wiecznej przyjemności”, a także 3-cia część Śrimad Bhagawatam, rozdział 2-4. Pośród greckich tekstów o Heliosie i Rodzie” Pindar „Olimpijskie ody” (VII, 54). Pośród kaukaskich podań‑pieśni i legend o Synu KamieniaSasrykawie-Sosurko-Sosłanie.

Jan Kochanowski

PIEŚŃ ŚWIĘTOJAŃSKA O SOBÓTCE

PODSTAWA TEKSTU: JAN KOCHANOWSKI, PIEŚNI I WYBÓR INNYCH WIERSZY.
OPRAC. T. SINKO, WROCŁAW 1948.

Gdy słońce Raka zagrzewa,

A słowik więcej nie spiewa,

Sobótkę, jako czas niesie,

Zapalono w Czarnym Lesie.

Tam goście, tam i domowi

Sypali się ku ogniowi;

Bąki za raz troje graty

A sady się sprzeciwiały.

Siedli wszyscy na murawie;

Potym wstało sześć par prawie

Dziewek jednako ubranych

I belicą przepasanych.

Wszytki spiewać nauczone,

W tańcu także niezganione;

Więc koleją zaczynały,

A pierwszej tak począć dały:

Alfons Mucha – Wiosna

Panna I

Siostry, ogień napalono

I placu nam postąpiono;

Czemu sobie rąk nie damy,

A społem nie zaspiewamy?

Piękna nocy, życz pogody,

Broń wiatrów i nagłej wody;

Dziś przyszedł czas, że na dworze

Mamy czekać ranej zorze.

Tak to matki nam podały,

Samy także z drugich miały,

Że na dzień świętego Jana

Zawżdy sobótka palana.

Dzieci, rady mej słuchajcie,

Ojcowski rząd zachowajcie:

Święto niechaj świętem będzie,

Tak bywało przed tym wszędzie.

Święta przed tym ludzie czcili,

A przedsię wszytko zrobili;

A ziemia hojnie rodziła,

Bo pobożność Bogu miła.

Dziś bez przestanku pracujem

I dniom świętym nie folgujem:

Więc też tylko zarabiamy,

Ale przedsię nic nie mamy.

Albo nas grady porażą,

Albo zbytnie ciepła każą;

Co rok słabsze urodzaje,

A zła drogość za tym wstaje.

Pracuj we dnie, pracuj w nocy,

Prózno bez Pańskiej pomocy;

Boga, dzieci, Boga trzeba,

Kto chce syt być swego chleba.

Na tego my wszytko włóżmy,

A z sobą sami nie trwóżmy;

Wrócąć się i dobre lata,

Jeszczeć nie tu koniec świata.

A teraz ten wieczór sławny

Święćmy jako zwyczaj dawny,

Niecąc ognie do świtania,

Nie bez pieśni, nie bez grania!

Alfons Mucha – Wiosna II

Panna II

To moja nawiętsza wada,

Że tańcuję barzo rada;

Powiedzcież mi, me sąsiady,

Jest tu która bez tej wady?

Wszytki mi się uśmiechacie,

Podobno ze mną trzymacie;

Postępujmyż tedy krokiem,

Aleć nie masz jako skokiem.

Skokiem taniec nasnadniejszy,

A tym jeszcze pochodniejszy,

Kiedy w bęben przybijają,

Samy nogi prawie drgają.

Teraz masz czas, umiesz li co,

Mój nadobny bębennico!

Wszytka tu wieś siedzi wkoło,

A w pośrzodku samo czoło.

Żeby też tu ta nie była,

Która twemu sercu miła?

Każesz li, wierzyć będziemy,

Aleć insze rozumiemy.

Pomóż oto dobrej rzeczy,

A nasz taniec miej na pieczy;

Owa najdziesz i w tym rzędzie,

Coć za wszytki płatna będzie.

Ja się nie umiem frasować,

Toż radzę drugim zachować;

Bo w trosce człowiek zgrzybieje

Pierwej, niż się sam spodzieje.

Ale gdzie dobra myśl płuży,

Tam i zdrowie lepiej służy;

A choć drugi zajdzie w lata,

I tak on ujdzie za swata.

Za mną, za mną, piękne koło,

Opiewając mi wesoło!

A ty się czuj, czyja kolej,

Nie masz li mię wydać wolej!

Alfons Mucha – Poranek

Panna III

Za mną, za mną, piękne koło,

Opiewając mi wesoło!

Czuję się, że moja kolej,

A ja nie mam wydać wolej.

Sam ze wszytkiego stworzenia

Człowiek ma śmiech z przyrodzenia;

Inszy wszelaki źwierz niemy

Nie śmieje się, jako chcemy.

Nie ma w swym szaleństwie miary,

Kto gardzi Pańskimi dary;

A bodaj miał płakać siła,

Komu dobra myśl niemiła.

Śmiejmy się! Czy nie masz czemu?

Śmiejże się przynamniej temu,

Że, nie mówiąc nic trefnego,

Chcę po was śmiechu śmiesznego.

Wystąp’ ty, coś ciągnął kota,

A puść się na chwilę płota!

Uchowa cię dziś Bóg szkody,

Bo tu opodal do wody.

Ciągnie go drugi na suszy,

Tobie trzeba aż po uszy;

Nieboże mój, kto cię zbłaźnił,

Żeś tak srogie źwierzę drażnił?

Nie znasz ludzi, co przed kotem

Pierzchają nawiętszym błotem?

A na jego głos straszliwy

Ledwe drugi będzie żywy.

Głaszcz na nim, jako chcesz, skórę,

On przedsię ogonem wzgórę;

Zły z nim pokój, gorsza zwada;

Jeszcze i dziś strach sąsiada.

Czasem też i z dachu spadnie,

A przedsię na nogi padnie;

I chłop foremniejszy bywa,

Gdzie kot we łbie przemieszkiwa.

A to jako w nim szacować,

Że umie i praktykować?

A to tak wieszcza bestyja,

Że się zawżdy na deszcz myja.

Więc łowiec niepospolity

A w swych sprawach dziwnie skryty.

K’temu rzadko uśnie w nocy,

Ale ufa zawżdy mocy.

Kocie, wszytko to do czasu,

Strzeż wilka wyszczekać z lasu:

A może być i w tym stadzie,

Co już myśli o zakładzie.

Alfons Mucha – Poranek II

Panna IV

Komum ja kwiateczki rwała,

A ten wianek gotowała?

Tobie, miły, nie inszemu,

Któryś sam mił sercu memu.

Włóż na piękną głowę twoję

Tę rozkwitłą pracą moję;

A mnie samę na sercu miej,

Toż i o mnie sam rozumiej.

Żadna chwila ta nie była,

Żebych cię z myśli spuściła;

I sen mię prace nie zbawi,

Spię, a myślę, by na jawi.

Tę nadzieję mam o tobie,

Że mię też masz za co sobie:

Ani wzgardzisz chucią moją,

Ale mi ją oddasz swoją.

Tego zataić nie mogę,

Co mi w sercu czyni trwogę;

Wszytki tu wzrok ostry mają

I co piękne, dobrze znają.

Prze Bóg, siostry, o to proszę,

Niech tej krzywdy nie odnoszę,

By mię która w to tknąć miała,

O com się ja utroskała.

O wszelaką inszą szkodę

Łacno przyzwolę na zgodę;

Ale kto mię w miłość ruszy,

Wiecznie będzie krzyw mej duszy!

Alfons Mucha – Słowianki i wianki

Panna V

Zwierzęć się, gromado moja,

Nie mam przed Szymkiem pokoja!

Za trzewik mi zastępuje,

A powiada, że miłuje.

Szymku, by to prawda była,

Dobrze bych Bogu służyła;

Ale ty rad z ludzi szydzisz,

Zwłaszcza gdy prostaka widzisz.

Tobie to wolno samemu,

Ale, wierę, nie inszemu;

Bo ty z tym nadobnie umiesz,

A gdzie kogo tknąć, rozumiesz.

I któraż by nie szła rada

Za tak gładkiego sąsiada?

Podajże jej kęs nadzieje,

Alić się już moja śmieje.

I samam tak głupią była,

Żem ci też kiedy wierzyła;

Dziś już nic i pókim żywa,

Znam cię, ziółko, żeś pokrzywa.

Ze mną sobie rzecz najdujesz,

Drugiej nogę przystępujesz;

Odpuść mi: silnyś przechyra,

A ja z takim nie mam mira.

Nie sprawujże się przez miarę,

Boć zaś ludzie dadzą wiarę;

A mało sobie poprawisz,

Że mię w nieprawdzie zostawisz.

Alfons Mucha – Południe

Panna VI

Gorące dni nastawają,

Suche role się padają;

Polny świercz, co głosu sstaje,

Gwałtownemu słońcu łaje.

Już mdłe bydło szuka cienia

I ciekącego strumienia,

I pasterze, chodząc za niem,

Budzą lasy swoim graniem.

Żyto się w polu dostawa

I swoją barwą znać dawa,

Iż już niedaleko żniwo:

Miej się do sierpa co żywo!

Sierpa trzeba oziminie,

Kosa się zejdzie jarzynie;

A wy, młodszy, noście snopy,

Drudzy układajcie w kopy!

Gospodarzu nasz wybrany,

Ty masz mieć wieniec kłosiany,

Gdy w ostatek zboża zatnie

Krzywa kosa już ostatnie.

A kiedy z pola zbierzemy,

Tam dopiero odpoczniemy

Dołożywszy z wierzchem broga;

Już więc, dzieci, jedno Boga!

Wtenczas, gościu, bywaj u mnie,

Kiedy wszystko najdziesz w gumnie,

A jesli ty rad odkładasz,

Mnie do siebie drogę zadasz.

Alfons Mucha – Wiosna III/Lato I

Panna VII

Prózno cię patrzam w tym kole:

Twoja, miły, rozkosz pole;

A raczej źwierz leśny bijesz,

Niż tańcujesz albo pijesz.

Ja też, bym nabarziej chciała,

Trudno bym się zdobyć miała

Na lepszą myśl; bo po tobie

Serce zawżdy teskni sobie.

Wolałabym też tym czasem

Gdziekolwiek pod gęstym lasem

Użyć z tobą towarzystwa,

Pomogę ja i myślistwa.

Czego miłość nie przywyknie?

Już ja trafię, gdy pies krzyknie,

Gdzie zajeżdżać zającowi

Mając charty pogotowi.

A kiedy rzucisz sieć długą,

Jeslić się swoją posługą

Ni nacz więcej nie przygodzę,

Niech za tobą smycz psów wodzę!

Żadna gęstwa, żadne głogi

Nie przekażą mojej drogi;

Tak lato jako śrzeżogę

Przy tobie ja wytrwać mogę!

Albo, mój myśliwcze, tedy

Pokwap’ się do domu kiedy;

Albo mnie ciężko nie będzie

Ciebie naszladować wszędzie!

Alfons Mucha -Gwiazda Południa

Panna VIII

Pracowite woły moje,

Przy tym lesie chłodne zdroje

I łąka nieprzepasiona,

Kosą nigdy nie sieczona.

Tu wasza dziś pasza będzie;

A ja, mając oko wszędzie,

Będę nad wami siedziała

I tymczasem kwiatki rwała.

Kwiatki barwy rozmaitej,

Które na łubce obszytej

Usadzę w nadobne koło

I włożę na swoje czoło.

Tak dziewka, jako młodzieniec,

Nie proś mię nikt o mój wieniec!

Samam go swą ręką wiła,

Sama go będę nosiła.

Dałam wczora taki drugi;

Będzie mi go żal czas długi;

Bo mię za raz pobrać dano,

Czego mi czynić nie miano.

Pracowite woły moje,

Wam płyną te chłodne zdroje;

Wam kwitnie łąka zielona,

Kosą nigdy nie sieczona!

Alfons Mucha – Lato

Panna IX

Ja spiewam, a żal zakryty

Mnoży we mnie płacz obfity.

Spiewa więzień okowany

Tając na czas wnętrznej rany.

Spiewa żeglarz w cudze strony

Nagłym wiatrem zaniesiony;

I oracz ubogi spiewa,

Choć od pracej aż omdlewa.

Spiewa słowik na topoli,

A w sercu go przedsię boli

Dawna krzywda; mocny Boże,

Iż z człowieka ptak być może!

Nadobnać to dziewka była,

Póki między ludźmi żyła;

Toż niebodze zawadziło,

Bo każdemu piękne miło.

Zły a niewierny pohańcze,

Zbójca własny, nie posłańcze!

Miawszy odnieść siostrę żenie

Zawiodłeś ją w leśne cienie.

Próznoś jej język urzynał,

Bo wszytko, coś z nią poczynał,

Krwią na rąbku wypisała

I smutnej siestrze posłała.

Nie wymyślaj przyczyn sobie,

Pewnać już sprawa o tobie;

Nie składaj nic na źwierz chciwy,

Umysł twój krzyw niecnotliwy.

Siadaj za stół, jesliś głodzien,

Nakarmią cię, czegoś godzien;

Już ci żona warzy syna,

Nieprzejednanać to wina.

Nie wiesz, królu, nie wiesz, jaki

Obiad i co za przysmaki

Na twym stole; ach, łakomy,

Swe ciało jesz, niewiadomy!

A gdy go tak uraczono,

Głowę na wet przyniesiono;

Temu czasza z rąk wypadła,

Język zmilknął, a twarz zbladła.

A żona powstawszy z ławy:

„Coć się zdadzą te potrawy?

To za twą niecnotę tobie,

Zdrajca mój, synowski grobie!”

Porwie się mąż ku niej zatym,

Alić nasz dudkiem czubatym;

Sama się w jaskółkę wdała,

Oknem, łając, poleciała.

A ona niewinna córa

Obrosła w słowicze pióra;

I dziś wdzięcznym głosem cieszy,

Kto się kolwiek w drogę śpieszy.

Chwała Bogu, że te kraje

Niosą insze obyczaje,

Ani w Polszcze jako żywy

Zjawiły się takie dziwy.

Jednak ja mam, co mię boli;

A by dziś nie ludziom k’woli,

Co spiewam, płakać bych miała,

Acz me pieśni płacz bez mała.

Alfons Mucha – Krasatina

Panna X

Owa u ciebie, mój miły,

Me prośby ważne nie były;

Próznom ja łzy wylewała

I żałosnie narzekała.

Przedsięś ty w swą drogę jechał,

A mnieś, nieszczęsnej, zaniechał

W ciężkim żalu, w którym muszę

Wiecznie trapić moję duszę.

Bodaj wszytkich mąk skosztował,

Kto naprzód wojsko szykował

I wynalazł swoją głową

Strzelbę srogą, piorunową.

Jakie ludzkie głupie sprawy:

Szukać śmierci przez bój krwawy!

A ona i tak człowieczy

Upad ma na dobrej pieczy.

Przynamniej by mi w potrzebie

Wolno stanąć wedla ciebie;

Przywykłabych i ja zbroi,

Bodaj przepadł, kto się boi!

Jednak ty tak chciej być śmiałym,

Jakoby się wrócił całym;

A nie daj umrzeć mnie, smutnej,

W płaczu i w trosce okrutnej.

A wiarę, coś mi ślubował,

Pomni, abyś przy tym chował;

Tę mi przynieś a sam siebie;

Dalej nie chcę nic od ciebie!

Alfons Mucha – Dziewanna-Flora

Panna XI

Skrzypku, by w tej pięknej rocie

Usłyszeć co o Dorocie,

Weźmi gęśle, jakoć miła,

A zagraj nie myśląc siła!

Nieprzepłacona Doroto,

Co między pieniędzmi złoto,

Co miesiąc między gwiazdami,

Toś ty jest między dziewkami!

Twoja kosa rozczosana

Jako brzoza przyodziana;

Twarz jako kwiatki mieszane

Lelijowe i różane.

Nos jako sznur upleciony,

Czoło jak marmór gładzony;

Brwi wyniosłe i czarnawe,

A oczy dwa węgla prawe.

Usta twoje koralowe,

A zęby szczere perłowe;

Szyja pełna, okazała,

Piersi jawne, ręka biała.

Serce mi zakwitnie prawie

Przy twej przyjemnej rozprawie;

A kiedy cię pocałuję,

Trzy dni w gębie cukier czuję.

W tańcuś jak jedna bogini,

A co cię skutniejszą czyni:

Nie masz w tobie nic hardości,

Co więc rzadko przy gładkości.

Tymeś ludziom wszytkim miła

I mnieś wiecznie zniewoliła;

Przeto cię me głośne strony

Będą sławić na wsze strony.

Alfons Mucha –  12 Księżyców

Panna XII

Wsi spokojna, wsi wesoła,

Który głos twej chwale zdoła?

Kto twe wczasy, kto pożytki

Może wspomnieć za raz wszytki?

Człowiek w twej pieczy uczciwie

Bez wszelakiej lichwy żywię;

Pobożne jego staranie

I bezpieczne nabywanie.

Inszy się ciągną przy dworze

Albo żeglują przez morze,

Gdzie człowieka wicher pędzi,

A śmierć bliżej niż na piędzi.

Najdziesz, kto w płat język dawa,

A radę na funt przedawa,

Krwią drudzy zysk oblewają,

Gardła na to odważają.

Oracz pługiem zarznie w ziemię;

Stąd i siebie, i swe plemię,

Stąd roczną czeladź i wszytek

Opatruje swój dobytek.

Jemu sady obradzają,

Jemu pszczoły miód dawają;

Nań przychodzi z owiec wełna

I zagroda jagniąt pełna.

On łąki, on pola kosi,

A do gumna wszytko nosi.

Skoro też siew odprawiemy,

Komin wkoło obsiędziemy.

Tam już pieśni rozmaite,

Tam będą gadki pokryte,

Tam trefne plęsy z ukłony,

Tam cenar, [tam] i goniony.

A gospodarz wziąwszy siatkę

Idzie mrokiem na usadkę

Albo sidła stawia w lesie;

Jednak zawżdy co przyniesie.

W rzece ma gęste więcierze,

Czasem wędą ryby bierze;

A rozliczni ptacy wkoło

Ozywają się wesoło.

Stada igrają przy wodzie,

A sam pasterz, siedząc w chłodzie,

Gra w piszczałkę proste pieśni;

A faunowie skaczą leśni.

Zatym sprzętna gospodyni

O wieczerzej pilność czyni,

Mając doma ten dostatek,

Że się obejdzie bez jatek.

Ona sama bydło liczy,

Kiedy z pola idąc ryczy,

Ona i spuszczać pomoże;

Męża wzmaga, jako może.

A niedorośli wnukowie,

Chyląc się ku starszej głowie,

Wykną przestawać na male,

Wstyd i cnotę chować w cale.

Dzień tu, ale jasne zorze

Zapadłyby znowu w morze,

Niżby mój głos wyrzekł wszytki

Wieśne wczasy i pożytki.

Alfons Mucha – Dziewczyna i Bogowie

2009 – Wierzyca

I jeszcze całkiem na deser

Kwiat Paproci i formuła magiczna z „Nowych przygód Baltazara Gąbki” z przypisem dla wtajemniczonych który może ich bardzo daleko zaprowadzić

Rozdział 17 – Wyprawa po Kwiat Paproci

 

Opuszczali cyrk. Przenosili się całą kompanią poza Warszawę. Znów do Krainy Bociana i to dokładnie tam, gdzie już wcześniej  znalazł się Samborek. Doktor Koyot czuł niepokój. Chmury dziejowej burzy zbierały się nad  światem, mimo, że przez chwilę Władcy Ciemności wytwarzający ten złowrogi cyklon znaleźli się w odwrocie. Czy kolejny ich atak nastąpi właśnie w Krainie Bociana? Doktor Koyot wierzył mocno, że świat da się ocalić. Jeszcze raz sięgnął po kartki z dzieła Laurentego z Rud. Dręczyła go sprawa pierwszego wierszyka, który tak łatwo zlekceważyli ze względu na częstochowskie rymy. Dziecięce rymowanki są starymi czarownymi zaklęciami, on, Koyot, wiedział o tym najlepiej. Trzy  z odczytanych stron Księgi Laurentego składały się na rozwiązanie. A co z czwartą?! Odczytał ten wierszyk jeszcze raz:

Przeciw Liszości i upadłości

Łapki szczurze, kilka kości

Gotuj w włoszczyźnie,

 Niech je żar liźnie

Trochę pierza z nietoperza,

siedem włosów z brody jeża

ósm szprych struganych z wiązu wisielca

dziewięć promieni złap z głowy Cielca…

Strona nazywała się KAT. – Kat zabija ofiarę! – myślał – Śmierć to mór. Czar Mary to zamrożenie, lecz nie zabicie. Mara nie zadaje śmierci. Mara to starość, zapomnienie, choroba, ale i zdrowie, mróz, zmorzenie. Czyżby rzeczywiście, nie wystarczyło zakląć Kwiatu czarem Mary, żeby był raz na zawsze w tej postaci utrwalony?! Czy sposobem na utrwalenie nie okaże się przypadkiem substancja wytworzona według formuły ze strony KAT? NIE plus KAT, to inaczej Nie-mór, Nie-Mara… To życie! Doktor był teraz pewien, że wszystkie cztery części składają się na prawidłowe rozwiązaniem zagadki. Jeszcze raz przeczytał wierszyk, spisując listę potrzebnych składników. Miał je prawie wszystkie w swojej podręcznej apteczce! Nawet włosy z brody jeża. Tylko włoszczyznę trzeba będzie wziąć od Bartoliniego. Promienie z głowy Cielca[1] to oczywiście światło gwiazd, przy którym to wszystko trzeba będzie zmieszać. – Gwiazdozbiór Cielca to znak Byka. Księżyc i jego nów około 20 czerwca!  Zmiana znaków zodiaku też. – pomyślał – Narodziny Księżyca po nowiu obchodzi się czwartego dnia. Dziewięć promieni to cyfra śmierci! Zamiana śmierci na życie dzięki promieniom Cielca. Tak!

I postanowił, że miksturę przyrządzi już w puszczy.


[1] Gwiazdozbiór Cielca jest znany głównie pod nazwą Byka. Jako Cielca utrwalił go w Dziennikach gwiazdowych (Podróż siódma) Stanisław Lem. To tak leży słynna planeta Enteropia, po której hasają kurdle, występuje też niebezpieczny strum (meteorytów) oraz gdzie używa się sepulek do sepulenia. W wierzeniach Słowian jest to gwiazdozbiór Welesa, boga Zaświatów (Weli). Nazywany jest Wołosożarem. W czerwcu nad ranem w gwiazdozbiorze Byka znajduje się Wenus – Gwiazda Zaranna, sprawczyni dużych zmian i odnowy. Słońce opuszcza ten gwiazdozbiór 20 czerwca.

Tylko dla najbardziej wtajemniczonych: O związkach Kraka i Krakowa z Księżycem, krukiem, pełnią i nowiem księżycowym, o związkach Twardowskiego z Księżycem i podaniu o Smoku Wawelskim pisze w swojej książce Polskie Niebo Andrzej Niemojewski, Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska”, Warszawa 1924, str. 4-7, 12 -20.

Przypis specjalny dla absolutnych koneserów Magii:

Kwiat Paproci osiąga pełną moc 1 lipca, na trzy dni przed Pełnią Księżyca. Jest to jeden z dwóch najmocniejszych znaków  chińskiego I-cingu i słowiańskich wróżb z łodyg krwawnika w Wierze Przyrody – „Po spełnieniu”. Znak ten  – 63 – wyraża absolutny ład, składa się z linii 969696 – każda linia jest na prawidłowej pozycji. Następna faza przemiany to według Księgi Przemian znak 64 „Przed spełnieniem” – złożony z linii 696969, żadna z linii nie jest tutaj na swoim miejscu. To jest dojrzałość i rozkład, punkt w którym następuje wyrzut mocy i od którego rozpoczyna się odrodzenie.  Z 3 na 4 lipca Kwiat osiąga Dojrzałość i gdyby go nie utrwalić zacznie umierać. Koniec jest początkiem – nową nadzieją.

I jeszcze Kijów – fragmencik Pieśni o Ziemi Naszej

Rozdział 24 – Na Bielanach był Cyrk

Po tym wspaniałym zwycięstwie balowano hucznie na całej Ziemi. A najbardziej w Kijowie i Warszawie. Z atmosferą roztańczonego Kijowa nic się nie może równać. Kijów to wyjątkowe miasto. „Ponad Dnieprem, między jary, zasiadł dumnie Kijów stary[1]”, tak przedstawił je w „Pieśni o ziemi naszej” jeden z polskich wielkich pisarzy. Kijów ma rzeczywiście powody do dumy, to miasto tysiąca bizantyjskich kopuł i stu tysięcy tajemniczych zaułków. To zapisana w murach i budowlach najdawniejsza historia tej rusińskiej ziemi i jej rusińskich władców. Dobrze ich pamiętał książę Krak XXIV, który panował wtedy w  Harii-Karpatii, Wiślanii i Krakostanie. Był z nimi za pan brat, bo byli rzeczywiście jego braćmi. Nurusja i Harusja-Haria stanowiły w starożytności jeden dom dla wszystkich. Były ich słowiańską  Ojczyzną i Macierzą, legendarną krainą Siedmiu Braci Kruków. Ale to już zupełnie inna opowieść, na inną grubą książkę. Jeśli  będziecie bardzo chcieli, to kiedyś ją dla was zapiszę. Teraz jednak wracamy do pięknej nocy w Kijowie, po zakończonym meczu.

Piłkarze, prezydenci i ich małżonki, doradcy i organizatorzy Mistrzostw Europy oraz zaproszeni  goście spotkali się w uroczej restauracji, specjalnie na ten dzień dla nich wynajętej. Nie podamy jej nazwy. Niech wam wystarczy, że to jeden z tych wspaniałych przybytków na Andrijewskim Uzwisie, a jego nazwa ma związek ze Światłem i Światłością, których zwycięstwo  tego dnia świętowano. Tam to, z widokiem na Dniepr, bawili się do białego rana nasi cyrkowcy. Nad ranem się rozstali, lecz obiecali sobie kolejne spotkanie za rok. Piłkarze odjechali na zasłużony wypoczynek do swojego hotelu. Pan Prezydent z rodziną oraz księciem Krakiem i Samborkiem pod eskortą udał się do przygotowanych rządowych pałaców, wioząc Puchar Europy, Kwiat Paproci i Ruciany Wieniec. Reszta Kompanii ruszyła z powrotem na Stadion Olimpijski, żeby odzyskać latający talerz.


[1] Wincenty Pol (ur. 1807 w Lublinie, zm. 1872 w Krakowie, pochowany na Skałce w Krypcie Zasłużonych). Pieśń o ziemi naszej (wyd. całości 1843)

Kijów – Świętowit

Na koniec abyśmy wiedzieli co rozumiemy przez Polskę, kulturę polską i Wiarę Przyrodzoną Słowian
Pieśń o Ziemi Naszej Wincentego Pola – Strażnika Wiary Słowian ilustrowana obrazami Witolda Pruszkowskiego

PIEŚŃ O ZIEMI NASZEJ

Paść może i Naród wielki, zniszczeć
nie może, tylko nikczemny!…
Stanisław Staszic

Co to tak się w głowie męci?

Rad bym duszę mą ocucił;

Ach, i z serca czy z pamięci

Coś wysnował i zanucił

Jakoś rzewnie czy miłośnie

I wesoło czy żałośnie,

Coś a bracie czy o bitwie,

O Koronie czy o Litwie?…

„Gadu, gadu, stary dziadu!

Pleć, pleciuga, byle długo;
Bajże, baju, po zwyczaju

O tym ,naszym polskim kraju!”

-W to mi grajcie, panie bracie!

W to mi grajcie, miły swacie!

Tyle szczęścia, co człek prześni,

Tyle życia, co jest w pieśni.

Długom błąkał się bez celu

I milczałem, troską blady.

Jak grobowy głaz Wawelu,

Bo nie było z wami rady.

W waśni bracia się rozdarła

I jak wróg mi życie zbrzydło,

Jak w więzieniu pieśń zamarła

I sokole zwisło skrzydło…

Dziś – gdy jest znów śpiewać komu,

Gdy was widzę znowu w zgodzie

W wielkopolskim starym domu,

Znów wam brząknę: „Żyj, Narodzie!”

Witold Pruszkowski – Rusałki

*

A czy znasz ty, bracie młody,

Te pokrewne twoje rody?

Tych Górali i Litwinów,

I Żmudź świętą, i Rusinów?

A czy znasz ty, bracie młody,

Twoje ziemie, twoje wody?

Z czego słyną, kędy giną,

W jakim kraju i dunaju?

A czy znasz ty, bracie młody,

Twojej ziemi bujne płody?

Twe kurhany i mogiły,

I twe dzieje, co się śćmiły?

A czy wiesz ty, co w nich leży?

O, nie zawsze, o, nie wszędzie,

Młody orle, tak ci będzie,

Jako dzisiaj przy macierzy!

Trzeba będzie ważyć, służyć,

Milczeć, cierpieć i wojować!

I niejedno miłe zburzyć,

A inaczej odbudować…

Kto tam zgadnie, gdzie osiędziesz,

Jaką wodą w świat popłyniesz,

W której stronie walczyć będziesz

I od czyjej broni zginiesz?…

Wyleć ptakiem z tego gniazda,

Miłać będzie taka jazda,

Spojrzyć z góry na twe ziemie

I rodzime twoje plemie…

*

Tam na północ! hen, daleko!

Szumią puszcze ponad rzeką,

Tam świat inny, lud odmienny,

Kraj zapadły, równy, senny,

Często mszysty i piaszczysty,

Puszcze czarne, zboża marne,

Nieba bledsze, trawy rzedsze,

Rojsty grząskie, groble wąskie,

Ryby, grzyby i wędliny;

Lny dorodne, huk zwierzyny

I kęs chleba w czoła pocie. –

A na pański stół łakocie:

Lipce stare, łosie chrapy

I niedźwiedzie łapy.

Puszcz i żubrów to kraina,

A dziedzictwo Giedymina! –

Witold Pruszkowski – Po zachodzie słońca

Ćmią się puszcze, mgła się zbiera,

Po pasiekach kraj przeziera,

Wół za rogi orze zgliszcze,

W ostrym zwirze socha świszcze,

A za drogą, gdzieś w postronne,

Ciągną wózki jednokonne.

Koń obłączny w wózkach małych,

Lud w chodakach z łyku szytych,

W chatach dymem ogorzałych,

Dranicami płasko krytych.

Gdy na lud ten człek spoziera,

To aż serce żal opłynie

I zapytać chęć go zbiera:

Co ci ta, Litwinie? –

Ale Litwin nie wygada!

Bo w tej duszy hart nie lada!

Lud to cichy, rzewny, skryty,

Jak to mówią: kuty, bity.

Kiedy szczery, jak wosk topnie;

Ale gdy go kto zahaczy:

To i w grobie nie przebaczy

I na końcu swego dopnie! –

Choć kraj jego niebogaty,

Radzi sobie, bo oszczędny;

Nie marnuje grosz na szaty,

Bo rozsądny i oględny.

Nie zwykł on się kochać w krasie,

Ale myśli o zapasie

I dobytek w dom gromadzi,

I o jutrze wiecznie radzi.

Toteż znajdziesz w każdej porze

W bród wszystkiego, jak w komorze:

Czy w krajance, czy w gomółce,

Jest w serniku ser na półce.

Wiszą kumpie i wędliny,

I półgęski, i świniny;

Obok w długich żerdziach ryby;

Z siatki pachną leśne grzyby.

A kwas czysty miasto wody;

W lochu stoją białe miody,

Wódki starki i nalewki,

I rok cały lód przeleży. –

A już w świrnie wiszą wianki

I rozliczne przyodziewki;

Płótna cienkie, jasne tkanki

I przybory do odzieży.

W kubli stoi ów miód święty,

A dokoła włok rozpięty…

Nucąc pieśni o Birucie,

O Perkunie i Kiejstucie,

Przy łuczywie u komina

Przędzie miękki len drużyna;

A w pobliżu dziatwy zdrowej

Toczy kołem wąż domowy.

Krosna stoją w małym oknie

I czółenko pływa w włóknie;

Pieśni płyną, jak uroda,

A wiek schodzi niby woda…

Niby w ciężkim zadumaniu

O przeszłości czy kochaniu,

Stoją niemo czarne puszcze;

I rozlały się jeziora…

A po toniach ryba pluszcze,

A na niebie stoi gora:

Puszcze płoną gdzieś z daleka

I w zaścianku pies gdzieś szczeka,

A za głosem z tokowiska,

Czesze gęstwią leśnik śmiały,

Przez jelniki i zawały,

Do rodziny i ogniska.

Stanął – słucha – tam dzik ryje,

Uroczyskiem łoś pomyka,

Padła wietrząc wilk gdzieś wyje,

A puszczami żubr poryka…

„Da! niech ryje, niechaj wyje,

Niech pomyka, niech poryka,

Na strzał padnie mi przed psami,

Com dziś jeszcze nie zastrzelił,

Byle tylko się barciami

Niedżwiedź ze mną nie podzielił…”

Jak lud żyje po bożemu,

Tak i szlachta z sobą wzajem

Dawnym żyje obyczajem;

Na zaściankach po staremu

Czas jej duszy nie wykrzywił,

Nikt cię państwem nie oparzy,

A gdy w Litwie pan się zdarzy,

To pan sobie, jak Radziwiłł!

Witold Pruszkowski – Krajobraz księżycowy

Bracia szlachta powietnicy,

Leśnych włości współdziedzicy,

W niebielonych siedzą dworach;

Tam to kolej do sąsiada

I z wielebnym ojcem rada:

O sejmikach, o wyborach,

Jaka komu padnie gałka,

Kogo wymieść na marszałka?

Wówczas z cicha to wybije,

Co się w głębi serca kryje;

A gdy w puszczy pociemnieje

I miód stary pierś rozgrzeje:

To przybędzie i czułości,

Wówczas żywiej i myśl płonie,

A więc radzą o Koronie,

O statucie i przyszłości;

Lub pociesznie drwią z Pinczuka

I z Żmudzina jak z nieuka.

Lud tam jeszcze nie zmięszany,

Wszystko jeszcze jest gniazdowe;

Jak te drogi powiatowe

Każdy swój i każdy znany.

Więc też każdy wie, co niesie,

A choć drugim nie pomiecie

Hardy strzelec w swoim lesie,

A brat szlachcic w swym powiecie.

I choć poznać nie da skoro,

Że o sobie wiele sądzi,

Choć w cichości i z pokorą

Ufa twardo, że nie zbłądzi,

Bo dokoła się ogląda

I wie dobrze, czego żąda;

A stąd bywa hart w naradzie –

„Litwin mądry nie po szkodzie”;

I w tym głównie, głównie pono

Góra Litwy nad Koroną…

Lud nie darmo ta myśliwy

I skąpany w jezior łonie!

Bo głęboki jak wód tonie,

A jak łono puszcz, stróżliwy!

W puszczy też go widzieć warto,

Z strzelbą w ręku lub na łodzi;

Jak mu lekko i otwarto,

Jak strzał trafia, wiosło chodzi,

Jak zna dobrze wagę zwierza,

Wszystkie knieje i ostępy;

Kędy jaka rzeka zmierza,

Gdzie mielizny, rappy, kępy!

Toteż wodą czy na ledzie

Całą Litwą się przewiedzie.

Póki taje, jechać zdradno;

Lecz gdy w puszczach przyschną brody

Gdy rzekami kry opadną

I powtórne niskie wody:

Lądem, wodą, jadą, płyną,

Telegami i wiciną,

Do Mitawy, do Lipawy,

A Wiliją, Niemnem, Dźwiną

I do Tylży, i do Rygi,

Z kupią swoją na wyścigi.

Stamtąd Niemce i najemce

Za dalekie pławią morza,

Maszty; klepki, runo owiec

I niejedną beczkę zboża,

I niejeden lnu bierkowiec;

Litewskimi sycąc płody;

Zamorskiego ludu głody…

Jak za morzem Litwa spławna

Z puszcz odwiecznych w świecie sławna;

Tak o miedzę ziemia chlebna

Głodnym ludom jest potrzebna,

Żmudź to święta! Ziemia boża!

Na pół leśne jej obszary,

A na poły strojne w zboża;

Wolny oddech ma do morza

I wszystkiego ma do pary:

Bo lud wierny w ziemi zyznéj

I nieskąpo tej ojczyzny!

Od tych prądów świętej rzeki

Aż po morza brzeg daleki

I Łotyszów płone ziemie

Siadło twarde żmudzkie plewie.

Tam nie błyszczą pyszne gmachy,

Ale za to duże chaty

I wysokie dobre dachy,

Lud dorodny i bogaty.

Ponad drogą krzyżów pełno

I kapliczek tuż przy domu:

Lud odziany szarą wełną,

Pełen serca, pełen sromu

I zażywny, i niemarny,

Pracowity, gospodarny

I poważny, i nabożny;

Jednej krwi z tym swoim panem,

Jednej wiary z tym kapłanem.

Witold Pruszkowski – Bachantka

Pan nie bywa tam wielmożny,

Nierozrzutny, ani butny:

A ksiądz biskup Boga sławi,

Do dobrego wiedzie ludzi

I jak ojciec błogosławi

Na odpuście „świętej Żmudzi!”

Lud tam żyje po zakonie,

A więc zda się zimny zrazu;

Lecz gdy serce zawre w łonie,

Nie usłyszysz z ust wyrazu;

Lecz łza tryśnie na wpół rzewna,

Na wpół krwawa, na wpół gniewna,

Piersi jękną z tajnej głębi,

Zamiar padnie, niby w studnie,

Lecz czas krwi tej nie wyziębi,

Dusza jego nie wychłódnie

I wypływie na jaw w czynie!

*

Gdy chcesz. wiedzieć, co to chowa

Nasza przeszłość w swoim łanie,

Jako stara sława płonie:

To jedź, bracie, do Krakowa.

Jeśli poznać chcesz zabawy,

Serce niewiast, świat ochoczy,

Gładkie słówka, piękne oczy:

To jedź, bracie, do Warszawy.

Jeśli myśl ci przyjdzie mylna

Zwątpić w przyszłość i w swobodę,

Wówczas, bracie, jedź do Wilna

Poznać z hartem dusze młode.

Gdy widoku szukasz złota,

Patrz, gdzie nędza obok błota;

Gdzie człek żyje śród spodlenia,

Znajdziesz ducha poświęcenia.

Do rozumu nie ma klucza,

Ale wszędzie jest w odwodzie,

Kędy bieda już dokucza,

Gdzie pracuje człek o głodzie.

Lecz gdyś w świecie trochę pożył

I zatęsknisz już do ludzi,

Czystych, jako Bóg ich stworzył,

To się przypatrz im na Żmudzi!

A gdy Żmudź ci przyjdzie rzucić,

Nazad Litwą znowu wrócić,

To przed pińską opatrz drogą

Wóz twój dobrze w potrzeb wszelką;

Bo w pustynię wjedziesz wielką,

W ziemię dżdżystą i ubogą.

Droga pójdzie ci przez błota,

Po nich długi pomost spłynie,

W oczeretach oko zginie,

A kraj nudny niby słota!

Ani ruchu, ani duchu,

Woda stoi, wiatr nie wieje;

Lud po puszczach mało sieje;

Jedno lasem się zabawia:

Dziegieć pali, drzewo spławia,

Drze dranice, gnie obody

I nałożon jest do wody,

Jak tych bobrów leśne plemie,

Co z nim na spół trzyma ziemie.

Witold Pruszkowski – Wiosna

Mnóstwo jezior, rzek niemało

Po kotlinach się rozlało;

Miasto trawy, rokiciny,

Miasto bydła, huk zwierzyny.

Lud też strzelcem, póki lody;

Lecz gdy z wiosną ruszą wody,

A po puszczach wzbiorą kały:

To pod wodą jest kraj cały,

A bezpieczen lud na łodzi

Pływa wszystek śród powodzi.

*

Gdy wyniesiesz z pińskiej drogi

Z ludźmi twymi całe ziobra,

A z furmanką całe nogi:

Podróż była bardzo dobra!

Lecz pamiętaj gałęź choją,

Poza bryką zatknąć swoją,

Gdy się będziesz na Ruś wdzierać;

Pamiętaj się nie obzierać,

By ci czego bies nie wlepił

I za bryką nie wczepił!

A gdy wjedziesz w Ruś pasznistą,

Równą, suchą, nielesistą,

W lada którym ruskim siole

Krasawice stojąc w kole

„Z puszczy jadą” – wołać będą

I z hałasem wóz obsiędą,

I rozerwą gałęź choją,

I do cerkwi się przystroją.

Gdy przypomnisz wówczas sobie

Owe puszcze, patrząc krajem,

Mrówie pójdzie aż po tobie,

A Ruś ci się wyda rajem!

Kędy wóz twój, bracie, wbiegnie

Na szerokie czarne drogi,

Tam przed Labą Wołyń legnie

I zapomnisz kraj ubogi.

W lewo spłyną czarne role

Ukrainy bujne leże:

Na wprost, aż po Dniestr, Podole;

A wzdłuż Dniestru – Pobereże.

Tam już dostać wody zdrowéj,

Tam krynice i dąbrowy,

I brzozowe czyste gaje,

A pług czarną ziemię kraje.

Z wolna wznoszą się kopanie,

Rzeki śmielsze nurty wiodą

I tam, kędy łan nadstanie,

Ciągną stawy się za wodą.

Czajki wrzeszczą nad błotami,

Bocian stoi nad żabieńcem,

A rybitwy krążą wieńcem,

Ponad groblą i wodami…

Jeśliś, bracie, jest myśliwy,

Na wołyńskie zajedź stawy:

Boś nie słyszał takiej wrzawy

Dzikich ptaków, jakoś żywy.

Podsuń czółnem pod szuwary,

Bo pocieszne ptasze rady,

Tam to sejmy, tam to gwary

I zaloty, i biesiady!

Słysząc krzyki i gwar dziki,

Patrząc na te ptasze zwady,

Tak się dziwnie w myśli plecie,

Tak się tonie w ptaszej wrzawie,

Iż przepomni człek o świecie;

Wstyd to mówić, lecz żal prawie,

Że człek ptakiem sam nie żyje,

Takie szczęsne to bestyje!

Witold Pruszkowski – Welesożar

Pełny oddech ma tam życie

I wszystkiego w bród obficie:

Ryb i zboża, i świniny,

Bydła, koni i zwierzyny,

I konopi, pszczół i miodu,

I niemało też ,narodu!

Tam, ku górom midoborskim

Coraz wyżej kraj się wznosi;

Milę jedziesz kranem dworskim,

Ziemia z datkiem aż się prosi!

Lecz człek pracy nie podoła,

Bo choć duże, długie sioła,

Więcej ziemi, więcej trudu

Niż jest szczęścia, niż jest ludu;

Smutna bywa ludu dola,

Bo pan twardy i niewola;

Nie pocieszyć się tym dobrem,

Kędy praca lezie ziobrem.

Otoż kiedy łan obsiewa,

Smutne dumy lud tam śpiewa

I śród wioski niegrodzonej

W wiecznej żyje on tęsknicy…

Ruskie kawki i gawrony

Gwarzą tłumnie na dzwonnicy;

Przy niej stoi dąb odwieczny

Jak śród ludu kniaź bezpieczny.

Cerkiew z trzema kopułami,

W niej odprawa – a pokłony,

Przed carskimi stojąc drzwiami,

Bije lud na twardo chrzczony!

Na nim kożuch ślni barani

Albo świta domu bita,

Rzemień suty i but kuty,

A bekiesza z sukna na niéj,

A na dziewce wieniec z ruty.

I naówczas wzdłuż krainy

Drzemią łęgi a caryny…

Lecz w dzień budny w polu głośno

I hukanie grzmi donośno,

A gdy cichnie nad wieczorem,

Ścielą mgły się ponad borem;

Z pasowiska wraca stado,

Żuraw skrzypi u krynicy,

A koniuchy na noc jadą;

A ostatni blask wieczoru

Złoci białe szczyty dworu

I potrójny krzyż cerkwicy…

Witold Pruszkowski – Sielanka

Wówczas starzy się gromadzą

I o swoim statku radzą,

Przy kieliszku w karczmie kumy. –

Na potulne wieczornice

Ciągną z śmiechem krasawice,

Stare, ruskie piejąc dumy. –

I matula świeci doma,

Choć już północ. kur ogłosi;

A donieczka, choć się sroma,

Choć się sroma, chłopców prosi,

Aby nie iść do dom samej:

Bo się różnie ludziom zdarza

Na przełazie u smętarza

I u dworskiej, pańskiej bramy.

Różnie sobie dziewczę wróży,

Za co jej to chłopak służy?

A za służbę tak użytą

Płaci całus, słodkie myto!

Gdyby matuś nie łajali,

Toby pewno się żegnali

Bez ustanku, aż do ranku,

Bo to nigdy już niesyta

Młoda dusza tego myta…

Tyle też to szczęścia, tyle,

Co te nocne dadzą chwile!

Bo o świcie, krwawe życie!

Nie ma kumy, nie ma swata,

Nie usłyszy nikt już śpiewki.

Gdy ataman zakołata:

„Hej, do dwora!” – Nie przelewki! –

Ba tam, kiedy dwór – to wielki!

Kiedy posłuch – to już wszelki!

Kiedy liczą – to miliony!

Kiedy jedzą – to łakotki!

Kiedy biją – to na sotki! –

Kiedy pan – to urodzony

Pewno z księcia albo z króla!

W domu jego dworno, szumno,

A tak straszna jego wola,

Że nieposłuch – chłopu trumną!

Tysiąc pługów na obszarze

Orze zagon, gdy pan każe;

I po dawnym tam zwyczaju

Brzęczy złoto przy tokaju.

Koń arabski rży przy żłobie,

Służba panu szczerość kłamie,

A o głodzie i po dobie

Drzy przy koniu kozak w bramie.

Witold Pruszkowski – Kurhany w nocy

Gdy przybędziesz tam nieznany,

Pan cię dumnym .okiem zbada;

Sam zamorską mową gada,

A z błazeńska dwór ubrany.

Na to tylko w dym cię prosi,

By cię dumą upokorzył,

Bo łaskawie ledwo znosi,

Że i ciebie Pan Bóg stworzył…

Choć cię w świecie brano w kleszcze,

Choć wyszedłeś już z językiem

Jak to mówią – ze szkół jeszcze,

A z żołnierki szczwanym ćwikiem:

Nie znasz, z czego począć mowę,

Kiedy w taki dom przybędziesz –

Choć do kogo się przysiędziesz,

Takie wszystko czcze, jałowe,

Nieużyte, zimne, twarde,

Takie nudne, takie harde,

Jakby nigdy nie słyszeli

Polskiej mowy, brzęku strony;

Nigdy serca nie ujęli,

A w tym sercu krwi czerwonéj!

Nie po cnocie, lecz po złocie

Poznasz, że ta wnuk hetmański;

Albo tylko po klejnocie,

Co ozdabia dworzec pański.

Już z przeszłości ani cienia;

Ni zwyczaju, ani zbroi,

Państwo tam za wszystko stoi!

Nic polskiego – krom imienia…

Nim by z nami los dzielili,

Nim by jeszcze warci byli

Promnickiego kawał chleba

I braterstwa, i swobody:

Ochrzcić by ich jeszcze wprzody

W Wiśle albo w Gople trzeba.

Prędzej w duszy tam niewieściéj

Rzewna, prawa myśl zagości

I dzisiejszych tych boleści,

I bezprawia, i przyszłości:

Lecz o panu Ryczywole

(Jak ów mówił) milczeć wolę!

Witold Pruszkowski – Dziady

Jednak – jeśli chcesz z pociechą

Kraj opuścić, to patrz, bracie,

Kędy donn pod niższą strzechą,

Tam przyjęcie czeka na cię.

Tam młódź rzezka i świat inny,

Umysł prawy i niewinny,

Tam się jeszcze tylko chowa

Serce polskie i myśl zdrowa,

A zacisznie i w kąciku,

I w pomiernym tym staniku…

*

Gdy wołyńskie łany rzucisz

I na wschód twe konie zwrócisz,

Bez oporu oko zginie

W pogranicznej Ukrainie.

Tam to konie, tam to charty,

Step rozległy, świat otwarty!

Wóz twój wbiegnie na rozdroża,

Wiatr zaleci cię ad morza;

I krew raźniej ruszy w żyłach,

I koń czujniej strzygnie uchem;

Drogę swoję po mogiłach

Liczyć będziesz stepem głuchym.

Tam świat bystry, trzeźwy, czujny,

Jak na czatach błysk oszczepu,

Jak młodości umysł bujny,

Tak szeroki oddech stepu!

W jarach kraj ku rzekom spada,

Ziemia głuchym jękiem gada,

Dumka mówi o przeszłości,

A wiatr bieli stare kości…

Hej, ku morzu, ku Czarnemu,

Ku limanu szerokiemu,

Na południe Dniepr tam płynie!

A cześć Ławrze! Sława Bogu!

Hulaj, koniu, po rozłogu,

Nam żyć tylko w Ukrainie!

Szumi woda porohami,

Od porohów sokół leci,

Wicher wyje mogiłami,

Wilk oczyma nocą świeci,

Burzanami koza dzika,

Oczeretem lis pomyka.

Pędzi tabun, gdy wilk wpadnie,

We mgłach dyszą ciche jary

I mkną mary przez czahary,

I krynica bije na dnie…

A tu czesze stepem; borem,

Z listem Kozak, gdzie pan każe;

I czumackie ciągną maże

Od Limanów w świat taborem;

Po rozdrożach czort je wodzi

I tumany nocne płodzi…

Ponad Dnieprem, między jary,

Zasiadł dumnie Kijów stary;

Tam złocone monastery,

A w nich czerńce staro-wiery;

A gościńcem do Kijowa

Płyną maże z miodem, z zbożem;

A po Dnieprze, niby morzem,

Z puszcz poleskich spławy drzewa.

Rzeki ciągną się jarami,

A nad nimi długie sioła;

Na lewadach, za sadami,

Bujny lud, jak w ulu pszczoła.

Niby sosna, niby wiosna,

Ukraińska krasawica;

A mołojec każdy wojec,

Raźny, harny, a od lica!

W sercu śmiałym, w żyłach zdrowych

Bije dotąd krew koszowych;

A jak krew ich w żyłach bije,

Tak ich pamięć w pieśni żyje;

Jak stepami Dniepru szumy,

Płyną siołem stare dumy…

A po dworach pusta służba

I koń czerkies, Kozak drużba;

I poszyto, i obuto,

Nie wymyślnie, ale suto!

Tu języka Lach nie zbłaźni,

Jak przed wiekiem nieodrodny;

Stały w gniewie i w przyjaźni,

I zuchały, i dorodny;

Nie zwykł w księgach łamać głowy,

Ale z serca idą mowy,

Chwat po prostu! lubi konie,

Węgrzyn stary, krymskie burki,

Charty, łowy, jasne bronie

I bekieszki, i lisiurki.

W męskim ciele serce prawe,

W prostej głowie rozum zdrowy;

A za dobrą jaką sprawę

Zawsze życie dać gotowy.

Bo tak ojciec i dziad czynił,

Więc i syn, i wnuk się kusi:

Niechaj padnie, co paść musi,

Byle człek się nie obwinił…

Witold Pruszkowski – Nimfy wodne

*

Jasne słońce nad Podolem!

Po parowach kraj się zboczył;

Wielkim łukiem czy półkolem

Dniestr ku morzu się zatoczył…

Jarem, jarem za towarem;

Obłogami za wołami,

Manowcami za owcami –

Pobereżem na Podole,

A w Podolu jak w stodole!

Jak zaległy ziemie boże,

Przebież kraje, przerzuć mole,

Zjedź świat cały, przepłyń morze,

Nie ma kraju nad Podole!

Jak zasięgnie tylko oko

I daleko, i szeroko,

Świat kłosami tylko płynie

I w obszarach oko ginie…

Tu kraj cały jednym łanem

I nadany wszelkim płodem;

Płynie mlekiem, płynie miodem;

A lud cały wielkim panem!

Ziemie czarme, niepochybne,

Pasze żyzne, wody rybne,

Mało wprawdzie trochę lasa,

Ale za to chleb do pasa!

Z rolą człek się tam nie kłopi,

Słomę pali, nawóz topi

I co zmoże, w skład wyorze,

A jak umie, Boga chwali!

Kilkoletnie sterty, brogi

W toku z laty poczerniałe,

Jak miasteczka stoją małe,

Niestrzeżone, na obszarze –

I na polu skot w koszarze,

Co zabiela dniem rozłogi.

A skot bywa szerści siwéj,

A koń bywa gęstej grzywy,

Nóg żelaznych, twardej skóry,

Bez narowu, lecz ponury.

Za okopem lub za płatem

Wsie zamknięte kołowrotem;

A choć rzadkie, duże, syte,

Chaty czysto wymuskane,

Strzechy grubo, równo szyte,

Drogi rowem okopane.

Kiedy spuścisz się ku wodzie,

Tyś zajechał niby w góry:

Skała żebrem wzrok ubodzie,

Brzegowiska istne mury;

Po nich pnie się zarośl młoda,

Z nich urwisko skał opadło,

Na łotokach szumi wada,

A staw czysty jak zwierzciadło!

Lecz gdy wymkniesz się z parowu,

Skały znikną, szum nastanie,

Jakbyś był na stepie znowu,

Równo, cicho znów na łanie…

Cicha – jednak niby ludno:

Wszędy zboża, wszędy krzyże,

Konik polny piosnkę strzyże,

O mogiłę też nie trudno…

Kłosy płyną w lekkiej fali,

A gdzieś widne w sinej dali

Brzozy smutne i powiewne,

I dąbrowy starodrzewne…

A i ludu wdzięczne lica,

Boć to czysto, biało odzian,

Jak dąb młody rzeski młodzian,

A dzieweczka – jak pszenica!

Witold Pruszkowski – Przy studni

W chacie też to człeka radzi

Bogiem, chlebem witać w progu;

I Bóg gościa spać prowadzi,

I na drogę zlecą Bogu.

Stary zwyczaj – dobre plemie –

Człek po Bogu – chleb po ziemie –

Wszystko zgodne – wszystko w cale –

Lecz i tutaj „nie bez ale!”

Bo śród bożej tej krainy,

W tło narodu ćma się wprzęgła,

Co z klęsk kraju się wylęgła –

Czeladź podła, wszemu krzywa;

Która wierzchem ludu pływa,

Jak nieczyste szumowiny!

Daj ją katu, gospodyniu,

I to zboże czyść z kąkolu!

Gorszy niż pan na Wołyniu

Jest półpanek na Podolu!

Wzrośli oni w ziemi naszéj

I rozbojem, i kradzieżą

Za plecyma naprzód Baszy –

A dźwignąwszy się łupieżą,

Z padstarościch na dziedzica,

By tumanem świat złudzili,

W carskie grafy się poszyli –

Resztę dała Targowica…

Że ich państwo nowej daty,

Więc co swoje, to im wadzi:

I pod lada stare graty

Podszyć by się chętnie radzi!

A więc świecą blichtrem, szumem,

Drżą przed ludem i rozumem,

I przed Bogiem, i przed Wiarą,

Przed przyszłością i przed karą.

I na ich to kiedyś głowę

Spadną grzechy zaborowe!

Witold Pruszkowski – Świt

Chroń się, bracie, ich widoku,

Bo niemiło cię poruszy.

Co u ciebie w sercu, w oku,

Nie postało to w ich duszy!

Lecz raz jeszcze potocz okiem,

Po tych łąkach, po tych łanach

I po stawie, po szerokim,

I po złotych tych basztanach;

A wypiwszy strzemiennego,

Starym miodem lub wiszniakiem

Z rąk człowieka poczciwego,

Jedź na zachód bitym szlakiem,

Bo od tych to niw, kurhanu

Aż do Bugu, aż do Sanu,

Leży, czarno wyorana,

Ruś czerwona, Ruś hreczana!

A od ruskich rzek wybrzeży,

Aż po Tatrów pierś jałową,

Po dziedzinę krakusową,

Tam po Odrę, po Żuławy,

Stara ziemia Piasta leży;

I lud gnieździ starej sławy,

A w pośrodku Wisła bieży!

Na południu w jasne chmury

Wystrzeliły sine góry!

Za górami, za lasami

Poszedł Beskid granicami!

Wziął się, kędy Wisły źródła,

A zaginął ,;w Czarnym Lesie”,

Kędy zwierz się w gawrach kudła,

A ku równiom Świeca rwie się.

Tam to szumią górskie wody,

Wierzchem ćmią się jaworzyny

I woń ronią połoniny,

I jelenie wieją chłody!

A Beskidem płyną chmury

W czarne lasy, w silne góry…

Z Bogiem, ludu, z Bogiem, w Bogu

Od tych źródeł do Rozrogu!

Boć ci dobrze w twoich górach,

Na tym owsie i żętycy!

Orły twoje współdziedzicy

I swobodny ów świat w chmurach.

Jak potopu świata fale

Zamrożone w swoim biegu,

Stoją nagie Tatry w śniegu,

By graniczny słup zuchwale!

Biodra Tatrów las osłania,

Ponad nimi stoi chmura,

A po halach wiatr przegania

Uronione orle pióra.

Świat ta chłodny – a Łomnica

Świeci polskiej ziemi do dnia

Nad Tatrami, jak pochodnia,

A na pełni, jak gromnica…

Każda skała z Tobą gada;

Wiatr, co w równiach ledwo wieje,

Z nóg tam garnie – deszcz, co pada,

To już w turniach śniegiem sieje.

A powyżej, wyżej jeszcze,

Pływa sobie orle wieszcze.

Gdy wyleci i zawiśnie

Na błękicie bez obłoku

I dokoła okiem błyśnie:

Widne stamtąd jego oku

Okolicznych wieżyc dachy,

Polskie puszcze i ziemice,

Krakowskiego zamku gmachy

I węgierskich gór winnice…

Czeladź górska też nie podła;

Lud wysmukły niby jodła,

Niby górski potok szybki,

Jak ptak lekki, jak pręt gibki,

Wiecznie niby młody młodzian!

Strój ma krótko ukasany,

Topor jasno nabijany,

A sam wszystek wełną odzian.

Czysty, ludzki, szczeromowny,

Strojny, dbały i budowny,

Zna się dobrze i na ziołach,

I na gwiazdach, na pogodzie,

Śmiały w skałach i na wodzie,

A radniejszy niż lud w dołach.

Ziemia jego mało rodzi,

Więc też luźno człek nie chodzi;

Gdy opędzi zimę snopkiem,

Idzie w równie za zarobkiem.

Do topora lud to sprawny,

A do kosy jaki sławny!

Jaki wesół i ochoczy,

Gdy na kośbę w równie rusza!

Jak przyśpiewa i wyskoczy,

Jaka to tam w tańcu dusza!

Witold Pruszkowski – Zmierzch 1

Na świętego; na Wojciecha,

U nas w polu już pociecha;

Ale w górach ledwo taje

I zaledwo jar nastaje.

A na świątki, na Zielone,

Szumią majem świeże lasy,

Owce w góry wypędzone,

W halach schodzą się juhasy –

Stary baca rej im wodzi,

Pies liptowski strzeże owiec,

A przez lato juhas zbrodzi

Każdy potok i manowiec.

*

W góry! w góry, miły bracie!

Tam swoboda czeka na cię.

Na szałase do pasterzy,

Gdzie ze źródła woda bieży,

Gdzie się serce z sercem mierzy

I w swobodę człowiek wierzy!

Tutaj silniej świat oddycha,

Tu się szczerzej człek uśmiecha,

Gdy się wiosną śmieją góry.

A gdy ponad turnie czasem,

Przegrzmi latem nagła burza,

To zieleńsze potem wzgórza,

Popod hale, ponad lasem,

Świeższe, żywsze, barwy, wonie

I powietrze bywa lżejsze,

Ach, i bole serca mniejsze!

Czystsze czucia w lżejszym łonie…

Trawnik błyszczy w świeższych rosach,

A olbrzymie półobręcze,

Rajskie wstęgi, jasne tęcze

Pną się łukiem po niebiosach!

O, te skarby, te obrazy

I natury, i swobody:

Chwytaj, pókiś jeszcze młody,

Póki w sercu jeszcze rano!

Bo nie wrócą ci dwa razy,

A schwycone pozostaną…

Nie wyrywaj się z gościny,

Gdy cię losy tam zawiodą.

A z powrotem puść się wodą,

Na Dunajcu przez Pieniny,

W równie – w równie, gdzie ci tworzyć,

Gdzie ci działać, bez wahania

I w potrzebie żywot złożyć

W dobrej sprawie z przekonania!

Bo od gór tych aż po morza

Legła ziemia sławna z zboża,

Z wiary, z męstwa, z gościnności

I z nieładu, i z wolności!.

Wielka krzywdą i cierpieniem,

Święta krwi tej poświęceniem!

Bóg, choć dojmie, błogosławi

I dał szczodrą ręką z nieba

Narodowi, co mu trzeba,

Jako ojciec – Staszic prawi:

„Dał mu chleba i stal twardą,

Złota, srebra, jedno w miarę!”

Serce czułe – duszę hardą –

Miękką wolę – silną wiarę –

Kraj otwarty – miłość kraju –

Złych sąsiadów – ramie silne –

Mądrość złożył w obyczaju

I dał czucie nieomylne!

Toteż ludzie tam najszczersi!

Tam to polski świat ochoczy,

Serce chłopcom ledwo z piersi,

A krew z lica nie wyskoczy.

Tam to dziewcząt śliczne oczy!

Do taneczka tylko śpiewki,

Stare baby wygadane,

A wesołe i rumiane

U matusi rosną dziewki.

Kędy wzgórek, to i dworek,

Kędy wioska, tam i woda,

Kowal pijak i gospoda –

A nad wioską i nad borem,

Nad sadami i nad dworem,

Jasną blachą pobijany

Świeci kościół murowany.

Stare drzewa wieży bronią

I na Anioł Pański dzwonią;

A gołębie krążą stadem

Nad plebanią i nad sadem…

Dwór pod lipą stoi biały,

Pod piastowym dębem chata,

Nad nią bocian gniazda splata,

A w niej żyje lud zuchwały.

Po nim gęsta bywa blizna,

Bo po ojcu broń puścizna:

Kord we dworze wisi stary,

W chacie stoi kosa stara,

A lud jednej krwi a wiary,

A krew polska i ta wiara!

Po kościołach chwała boska,

Na odpusty naród płynie

I cudowna Częstochowska,

Jak szeroka Polska, słynie!

Rej na godach drużba wiedzie,

A z weselem kulik jedzie!

Tam to druhny, śpiew miluchny

I gospodarz gościom rady;

Tam to tany a biesiady!

A gosposie takie wdzięczne,

Takie lube i urocze

I w przyjęciu takie zręczne,

Iż gdy która cię powita,

Z mazowiecka zaszczebiocze

I ogości, i opyta:

To aż serce żałość chwyta. –

Taka to tam szczera mowa,

Tak serdeczne, proste słowa!

Póki zgodnie, póty zgodnie,

To i miło, i swobodnie!

Lecz gdy obcy w bójkę wda się,

Gdzie rzempolą raźno grajki;

Nie policzy kółek w pasie,

Gdy go wezmą na kiłajki!

Tam nie żarty, bójka sroga;

Pod razami trzeszczą kości,

A kosterę wiedzie droga

Suchym lasem do wieczności!

Bo to lud, co krew ma w żyłach,

A krew pono nie jest lodem!

Lud to z Pana Boga rodem,

Toteż czuje się na siłach.

Więc do czego się sposobi,

To nie idzie mu już żmudnie

I co robi, to już robi

Z całej duszy nie obłudnie!

Gdy pracuje – to już szczerze,

Kiedy sądzi – to z powagą,

Gdy się modli – w dobrej wierze,

A gdy mówi – to rzecz nagą!

Kiedy kocha – to serdecznie!

Lecz nie bardzo tam bezpiecznie,

Gdzie na wroga godzi składnie:

Bo się bije rad gromadnie –

I co pocznie za gromadą

I za wspólną ludzką radą,

Toteż idzie mu i składnie.

Więc czy w drodze, czy to w rynkach,

Czy na polu, czy w kościele,

Na dograbkach, na obżynkach,

Wszędzie razem ludu wiele.

Przy zabawie czy przy pracy,

Wszędzie razem, pieśnią, mową,

Wszędzie jedni i jednacy

Czy do pitki, czy do bitki,

Czy do szklanki, czy do tanki,

Czy to przyjdzie do piosenki,

Czy dołożyć przyjdzie ręki,

Czy nałożyć przyjdzie głową!

A przy szklance, pogadance,

Jeśli wspomnisz mu o żonie,

O domowym jego progu

I ojczystym tym zagonie,

I o dziatwie, i o Bogu:

Toś mu zabrał duszę całą!

To i we łzach się rozpłynie,

I przebaczy lub pominie

Krzywdę wielką, jak rzecz małą.

Choć to swoje, człek się kusi

I pochwalić, co się godzi:

Niezła ziemia to być musi,

Kiedy takie ludzie rodzi!

Częste, gęste piaski, laski,

Lecz głód rzadki, Bogu dzięki!

Gdy się naród rzuci rojem

I dołoży silnej ręki,

To nie darmo się i znoim:

Gumna, stogi się postroją

I jest dosyć w potrzeb swoją,

I świat karmim chlebem swoim.

Głośno słyną te pszenice

I za morzem ziemie maskie:

Sandomierskie i kujawskie,

I proszowskie okolice!

Choć im jedna świeci zorza,

Jednak różne znajdziesz kraje;

Lecz po dworach, aż po morza,

Wszędzie jedne obyczaje:

W stajni konik domorosły,

W domu ściana modrzewiowa,

Umysł hojny i wyniosły,

A cnota domowa!

Przy dziedzińcu dom chędogi,

Półtoraczne ławy w ganku,

Sień obszerna, a przy wianku

Wiszą strzelby, smycze, rogi,

Kordy, rzędy, drożne burki

I wyprawne pękiem skórki,

Drzwi na oścież – a w pokoju

Stół dębowy, woskowany,

Pod nim niedźwiedź rozesłany,

Dzban cynowy do napoju,

A na ścianach antenaty,

A na półkach śrebrne blaty.

Jak dzień boży, szum na sali,

A z tej sali coraz daléj

W lewo, w prawo, jasne, ciemne,

Opuszczone i przyjemne,

Jawne, strojne i ukryte,

I bielone, i obite,

Zakomórki i kąciki,

I pokoje, pokoiki,

I sioneczki, narożniki!

To dla pana, dla jejmości,

To dla panien, to dla gości,

Dla paniczów, pokojowych,

To dla panien respektowych.

Co tam schowka, co tam sprzętów,

Dworskiej służby, rezydentów!

A dopieroż spojrzeć wkoło,

Po układzie tym pokojem,

Jak tam dziwnie i wesoło,

Jak tam każde swoim strojem

W swym gniazdeczku się sadowi,

Ktoż sto wszystko wam opowie?! –

Wielkie domy za granicą;

A w nich ciasno, choć nie ludno.

U nas mury się nie świécą,

A o kącik nie tak trudno.

Ledwo człek by czasem wierzył,

Dom niewielki – wtem gość wchodzi:

Ot i domek się rozszerzył

I wnet miejsce gdzieś się rodzi.

Przybył drugi i dziesiąty

I nie ciasno jest nikomu:

Wyprzątnięto wszystkie kąty,

Coraz szerzej w małym domu;

Zda się, że pan domu sobie

Ścian i miejsca gdzieś przysporzył,

A on tylko w domu tobie

Drzwi i serce swe otworzył.

I ta strzecha, choć uboga,

Chociaż niska, przecież bliska,

Dla obcego i dla swego

I od Boga aż do wroga

Jest tu miejsce dla każdego.

A dopieroż to przyjęcie,

Jakie bywa w polskim domu!

Jak tam każdy goszczom święcie!

Jak nie braknie nic nikomu!

W dzień wesoło, w noc rzęsisto,

Biała, gładko, potoczysto.

Czeladź syta i okryta,

Wszystko w czasie urządzone,

Przymoszczone, osłodzone,

Indyk kruchy, kapłon tłusty,

A do tego dzban nie pusty.

Jest czym serce rozweselić,

Jest się wszystkim czym obdzielić.

Choć przyjęcie najłaskawsze,

Jest mis parę, parę dzbanów,

Zostawianych jeszcze zawsze

Dla „Zagórskich Panów!”

Lecz gdy rzucisz stoły hojne

I pominiesz dworską bramę,

Ściany jakby nie te same,

Znowu ciche i spokojne…

Przed świętymi lampa płonie,

Na kominku ogień strzela,

A tym światłem czasem spłonie

Ponad łożem karabela…

Gdy za wcześnie do spoczynku,

A Bóg nie dał w dom sąsiada,

Osiwiała para siada

Do mariasza przy kominku:

I jegomość kartę łaje,

A z czterdziestu jejmość zdaje…

Witold Pruszkowski – Zmierzch 2

Wszystko cicho – nic nie szaśnie,

Czasem tylko warta wrzaśnie

Albo kotki załopocą

Lub panienki zachichocą…

Bo i coż to tam za żywość

Młodych Polek i uroda!

Tam wstyd szczery, tam poczciwość,

Tam po Bogu dusza młoda!

Boć ta w Cnocie i w szczerocie

W wiejskim domku uchowane,

Wypieszczone, umuskane;

Niby dumne i dostojne,

A potulne, jak trusiątka!

Niby dworne, a pokorne,

Jakieś takie bogobojne

Jakby jakie niebożątka!

Myśl ich cicho w życiu świeci,

Pełne życia, jak nadzieje;

Lubią pieśni, tańce, dzieci,

Wiosnę, kwiaty, stare dzieje…

Gdy wesołe, istne trzpiotki

I wiewiórki, i szczebiotki!

Lecz gdy w smutku myśl zagrzebie,

Wówczas Polka taka rzewna:

Iż uwierzysz, że jej krewna

Najsmutniejsza z gwiazd na niebie!

Choć człek duszy jej nie zbadał,

Wkoło serca tak tam prawo,

Tak rozkosznie i tak łzawo,

Jakbyś grzechy wyspowiadał.

A gdy uśmiech łzę pokryje

I dla ciebie serce bije:

To cię dojmie tak do żywa,

Iż to cudne, cudne dziwa,

Że się serce nie rozpłynie,

Że od szczęścia człek nie zginie!

Zda się, że to żyjesz społem

Z rajskim dzieckiem czy z aniołem.

Lecz to szczęście, nie tak tanie,

Przeboleje dusza młoda;

Jednak lat i łez nie szkoda,

Boć raz w życiu to kochanie,

A jak ci się która poda

Z całej duszy i statecznie,

To już twoją będzie wiecznie

I w ład pójdzie ci z nią życie,

Bo twej duszy nie wyziębi:

Ona sercem pojmie skrycie,

Co myśl wieku dźwiga z głębi,

Co się w czasie zrywa, waży,

To w rumieńcu na jej twarzy

Jak w zwierciedle się odbije,

Bo w tym łonie przyszłość żyje!

A czy chcecie wiedzieć jaka? –

Świetna! świetna, jak myśl ona,

Którą natchnie Bóg i bitwa!

Czysta, święta jak modlitwa

Przed skonaniem odmówiona,

A potężna jak lud kmiecy,

Co ją dzwignie swymi plecy! –

Wyleć, wyleć, orle młody!

Ponad ziemię, ponad grady

Z myślą, z pieśnią wyleć społem,

Potocz młodą duszę kołem!

Wyleć śmiało i wysoko,

I odetchnij w świat szeroka!

Obleć ziemię skrzydłem gońca,

Opatrz wszystko okiem słońca!

Bo tych twoich borów szumy

I tych łanów złote kłosy,

I tych ludów śpiewne dumy

I wód fale, i niebiosy –

Grają jedną pieśnią zgodną,

Jak Bóg wielką i swobodną!

Pieśnią, której nic nie stłumi!

Temu tylko zrozumiałą,

Kto zrósł z ziemią duszą całą,

Kto za kraj ten zginąć umie…

Gdyby wiarze pognębionej

Traf szczęśliwy podał plecy,

A tej szlachcie znarowionej

Gdyby Bóg dał rozum kmiecy:

Cóż za życie pełne cudu!

Co za dola! co za zorza!

Zeszłaby nam z tego morza

I świeciłaby dla ludu!

Bo i cóż to tam za dusza,

Co tym ludem skrycie wzrusza!?

I wybija w tych to pieniach,

W hej dzielności na igrzysku;

I w tych męskich uniesieniach

Na pobojowisku! –

O, z tym ludem, ojców Boże!

Nim w spoczynku głowę złożę,

Dozwól jeszcze siać i zbierać!

Lub, gdy nie dasz przy nim pożyć,

Dozwól przy nim choć umierać

I strudzone kości złożyć…

Podziel się!